To nie jest tekst o lewicy marzeń, a o takiej lewicy, która mogłaby osiągnąć dobry, czyli dwucyfrowy wynik w nadchodzących wyborach parlamentarnych. Wyrazista i odpowiednio sprofilowana kampania w połączeniu z kilkoma zręcznie wyrażonymi hasłami-postulatami może sprawić, że w październiku przy urnach obywatele duszący się dotychczas w toksycznych oparach konfliktu PO-PiS, zakreślą nazwiska kandydatów trzeciej siły polskiej sceny politycznej.

Aby wizja przełamania jałowego i szkodliwego dla demokracji duopolu mogło się ziścić, lewica powinna sytuować się w dystansie do obu obozów. Społeczeństwo jest już zmęczone atmosferą niekończącej się politycznej awantury. Szczególnie teraz, gdy kolejne afery obciążają konto PiS, a spadek poparcia dla obozu władzy stał się już sondażowym faktem, pojawia się moment na ukonstytuowanie się nowej siły politycznej. Paradoksalnie bowiem na ujawnianiu przez liberalne media informacji o kryminalnych praktykach w wymiarze sprawiedliwości czy podniebnych wojażach marszałka Sejmu, w dłuższej perspektywie stracić może również Koalicja Obywatelska, gdyż każda demaskacja uruchamia w odwecie ośrodki propagandowe PiS, które przypominają obywatelom o brudnych sprawkach z czasów Tuska i Kopacz, albo też wyciągają z szafy kwity bardziej współczesne, jak to było w tym tygodniu, gdy ekipa Kaczyńskiego próbowała odwrócić uwagę od smrodu z ministerstwa sprawiedliwości, puszczając w eter obciążającą konto jednego z liderów KO aferę fakturową w inowrocławskim ratuszy. Mimo, że liberałowie chwilowo zyskali kilka punktów w sondażach, to kontrataki PiS mogą za chwilę poważnie im zaszkodzić.

Aby przeciągnąć na swoją stronę elektorat zmęczonych, Lewica musi zaznaczyć swoją odrębność wobec odrealnionego od problemów zwykłego człowieka obozu liberalnego i depczącego demokratycznego prawa narodowego konserwatyzmu PiS. Dominującą nutą w jej kampanii nie powinna być frontalna krytyka rywali, retoryka demaskacji i wyciągania brudów. To bowiem jest kojarzone z dominującym duopolem. Wydaje się, że Lewica potrzebuje przekazu o niższej temperaturze, a krytyka winna dotyczyć zjawisk społecznych, które bezpośrednio dotyczą obywateli. Zdiagnozować oczekiwania społeczne i sformułować zrozumiałą odpowiedź – to najważniejsze zadanie. Wzorem może zwycięska kampania Ekrema İmamoğlu, który całkiem niedawno, jako kandydat opozycyjnej CHP na mera Stambułu skupił się w swoim przekazie na problemach mieszkańców. W jego opowieści o przyszłości największego miasta Turcji mowa była o zwiększeniu liczby mieszkań, budowie sieci kanalizacyjnej po azjatyckiej stronie miasta czy konieczności stworzenia systemu wsparcia dla seniorów. Nie reagował na żadne ataki ze strony popieranego przez reżim Erdogana rywala, podczas całej kampanii trzymał się zasady niekonfrontacji, nie dając się sprowokować ani razu. Unikał też wszelkich konotacji łączących go z „wielką polityką”, co nie było łatwe, bo popierała go druga siła w kraju. Niemniej właśnie dzięki odmowie uczestnictwa w awanturze i świetnie stargetowanej warstwie programowej udało mu się zbudować i utrzymać wizerunek człowieka, który dobrze wie czego potrzebują mieszkańcy. To też przyniosło mu sukces. Oczywiście, polska lewica nie dysponuje nawet potęgą organizacyjno-instytucjonalną, jaka stała za Ekremem Immanoglu. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by wdrożyć pewne kampanijne wzorce, które sprawdziły się w innym kraju, też borykającym się z problemem autorytarnej, agresywnej władzy.

Czego zatem pragną Polacy? Na liście spraw najważniejszych nie znajdziemy ani stref wolnych od LGBT, dekomunizacji,  zakazu aborcji, ani też obniżenia podatków, walki z deficytem budżetowym i „rozrośniętym socjalem”. Najnowsze badanie Ibris pokazuje, że najbardziej palącą kwestią jest służba zdrowia. Natychmiastowych działań i konkretnych działań na tym polu oczekuje aż 78 proc. zbadanych obywateli. Na drugim miejscu znajdujemy sprawy klimatyczne. 64 proc. respondentów uznało walkę z zanieczyszczeniem powietrza i skutkami globalnego ocieplenia za priorytet. Podium zamyka problem drożyzny. Można mniemać, że ankietowani kierowali się zarówno wysokimi cenami dóbr podstawowych, jak i bandyckimi stawkami na rynku najmu mieszkań. Kolejne pozycje to edukacja, programy socjalne i ułatwienia dla firm.

„Uśmiech nie musi kosztować tysiące” 

Skoro już wiemy, jakie są społeczne oczekiwania, to przejdźmy do konkretów. Nie wystarczy, by propozycja wyborcza była trafna, musi być również wyrażona w sposób zrozumiały, zapadający w pamięć i tworzący emocjonalną identyfikację z marką, która ją formułuje. Zacznijmy więc od służby zdrowia. Każdy rząd obiecuje skrócenie kolejek do specjalistów. Z każdym kolejnym kolejnym rządem kolejki te są coraz dłuższe. Nie wystarczy więc rzucić hasło „więcej pieniędzy na szpitale”, bo problemem jest też pełzająca od lat prywatyzacja usług zdrowotnych, za którą możemy podziękować przede wszystkim rządowi PO i ministrowi Bartoszowi Arłukowiczowi. Tak, temu facetowi, co w Koalicji Europejskiej próbuje robić za wrażliwego społecznie lidera „lewego skrzydła”. Gwarancje wizyty u specjalisty w ciągu dwóch tygodni rzucił podczas inauguracji swojej formacji Robert Biedroń, jednak w myśl jego konceptu po 14 dniach państwo miałoby opłacać obywatelowi wizytę o prywaciarza, co z lewicowego punktu widzenia jest aberracją. Warto jednak pozostać przy tych dwóch tygodniach i dać to hasło na sztandar, ale niech to będzie usługa w publicznej placówce. Skąd wziąć na to fundusze? Ukrócić transfery do kieszeni kleru, progresywnie opodatkować zyski kapitałowe i zmniejszyć wydatki na wojsko. Druga propozycja w dziedzinie zdrowia to stomatologia. Zdecydowana większość obywateli płaci za usługi dentystyczne na rynku prywatnym. Ci, którzy wyczekają swoje do publicznego gabinetu, otrzymują usługi zauważalnie gorszej jakości. W efekcie Polacy znaleźli się na trzecim miejscu wśród nacji z państw OECD, które wydają najwięcej z własnej kieszeni na wizyty u dentysty.  Bierzemy na to pożyczki, zapożyczamy się u bliskich i znajomych, rezygnujemy  z innych wydatków. To bolesne i odczuwalne wydatki dla milionów gospodarstw. Lewica powinna wysunąć postulat bezpłatnej, szybko dostępnej opieki stomatologicznej na najwyższym poziomie.

„Czyste powietrze dla polskich dzieci” 

Kiedy kończy się czas letnich upałów, rozpoczyna się jesień, a mniej więcej w drugiej połowie października pojawiają się pierwsze komunikaty o przekroczonych normach zanieczyszczenia powietrza. Potem przez pół roku oddychamy toksycznym koktajlem z zawartością połowy tablicy Mendelejewa. Kiedy na dworze pachnie spaloną oponą, obywatele  boją się wychodzić na dwór. Każdego roku na choroby płuc i układu krążenia umiera w naszym kraju 50 tys. osób. To mniej więcej tyle ile mieszkańców liczy sobie miasto największej elektrowni węglowej – Bełchatów.  Receptą proponowaną przez rząd i samorządy jest refundacja zmiany pieców na gazowe. Koszty eksploatacji takowych są jednak nieporównywalnie wyższe, co sprawia, że wiele gospodarstw nie decyduje się na zmianę instalacji grzewczej. Polski smog jest wynikiem biedy, której dziecku na imię ubóstwo energetyczne. Potrzebna jest interwencja państwa na tym polu – oprócz 100 proc. refundacji kosztów wymiany kopciuchów na gazowniki, Lewica powinna zaproponować dopłaty do rachunków dla rodzin, których dochód nie przekracza danego progu.

„Dochód gwarantowany dla każdego górnika” 

W kwestii klimatu pozostaje jeszcze jedna bardzo ważne kwestia, w której Lewica musi wyróżnić się na tle konkurencji. Zakłady wydobywające węgiel prędzej czy później trzeba będzie zamknąć, to oczywistość wynikająca z zagrożeń klimatycznych i transformacji energetycznej. Każda zamknięta kopalnia to jednak katastrofa  ekonomiczna dla całej lokalnej społeczności. Nie wystarczy, jak sztabowiec Lewicy Krzysztof Gawkowski rzucić hasła „Zamkniemy”. Potrzebna jest wizja rozwoju przemysłu, który zagwarantuje stabilne i dobrze płatne miejsca pracy. A żaden górnik nie może pozostać bez środków do życia po likwidacji zakładu. Pora uruchomić potencjał drzemiący w koncepcji dochodu gwarantowanego przez państwo. Każdy górnik powinien otrzymywać od państwa 70 proc. ostatniej pensji, aż do osiągnięcia wieku emerytalnego.

„Dom Polski” 

Pisowski program „Mieszkanie Plus” miał rozwiązać problem wysokich cen na rynku wynajmu mieszkań. Okazał się jednak tylko pretekstem do zniszczenia części praw chroniących lokatorów oraz pięknym prezentem dla biznesu deweloperskiego, który zbija miliardy złotych na rządowych zleceniach, a także administruje większością osiedli oddanych do użytku w ramach programu. W efekcie zamiast spadku cen, mamy ich dynamiczny wzrost. „Mieszkanie Plus” to neoliberalna patologia w pełnej krasie. Na sobotniej konwencji chciałbym usłyszeć, jak liderzy Lewicy mówią o konieczności renacjonalizacji sektora budownictwa mieszkaniowego. Takie postulaty pojawiły się właśnie na peryferiach mainstreamu niemieckiej polityki. W miastach za naszą zachodnią granicę rozkwitają  ruchy domagające się wywłaszczenia firm deweloperskich. Obywatele słusznie wyczuwają, że to właśnie prywatny biznes jest odpowiedzialny za drożyznę na rynku kupna i najmu. W Polsce problem ten podejmuje dość nieśmiało część ruchów miejskich. Potrzebne są jednak zmiany na poziomie polityki rządowej. Ukrócenia szaleństwa drożyzny wymaga wejścia na rynek nieruchomości mocnego gracza publicznego. Utworzenie spółki skarbu państwa „Dom Polski” zajmowałaby się budową osiedli z mniejszej i większej płyty, co dałoby państwo narzędzie do regulacji cen za pomocą stworzenia konkurencji dla sektora prywatnego.

„4000+”

Pora odesłać do lamusa epokę, w której nasz kraj pełni rolę rezerwuaru taniej siły roboczej dla międzynarodowego kapitału. Płaca minimalna w Polsce za czasów PiS relatywnie zwiększała się dość szybko, jednak biorąc pod uwagę czynniki inflacyjne, siła nabywcza obywateli otrzymujących najniższą krajową praktycznie nie uległa zmianie. Obecnie płaca minimalna w naszym kraju to 525 euro. Żałosna to stawka, biorąc pod uwagę wzrost dochodu kapitału z każdej zainwestowanej złotówki i dysproporcje podziału PKB pomiędzy pracą i kapitałem. Polski pracownik wciąż jest rabowany, a państwo pozostaje wobec tego bierne. Chciałbym, aby w propozycjach programowych Lewicy znalazła się odważna wizja regularnego podwyższania płacy minimalnej, tak aby już w roku 2025 przekroczyła tysiąc euro, czyli w przybliżeniu 4000 zł.

Koniecznie jest również wyrażenie krytyki plagi umów pozakodeksowych. Pozbawieni praw wywalczonych przez poprzednie pokolenia,  harujący na umowach o dzieło czy samozatrudnieniu muszą usłyszeć, że ich sytuacja nie jest żadną rynkową koniecznością, a patologią, od której może ich uwolnić skutecznie działające państwo. Państwo, w którym przedsiębiorcy też muszą przestrzegać prawa. A w państwie Prawa i Sprawiedliwości wcale nie jest to oczywiste. Za rządów PiS postępuje dysfunkcja Państwowej Inspekcji Pracy, która w ostatnich miesiącach była zajęta głównie represjonowaniem, na polityczne zamówienie szkół, które wzięły udział w wiosennym strajku nauczycieli. Konieczne jest wzmocnienie kompetencji tego organu oraz zaostrzenie kar dla przedsiębiorstw  – za łamanie kodeksu pracy, stosowanie śmieciówek czy utrudnianie działalności związków zawodowych. Hasło 4000+ plus, uzupełnione kompleksowym pakietem propracowniczym nie pozostawi wątpliwości, że Lewica pozostała wierna swoim wartościom i nie stoi po stronie inwestorów, a po stronie ludzi pracy.

Kluczową sprawą jest wyartykułowanie propozycji, których z powodów doktrynalnych ograniczeń nie są w stanie zaadoptować do swoich programów ani PiS ani Koalicja Obywatelska. W społeczeństwie pokutuje fałszywe przekonanie, jakoby obecna władza miała profil wybitnie socjalny. Tymczasem rząd bankiera Morawieckiego dociera właśnie do kresu swoich możliwości na tym polu. Przy wysokim wzroście gospodarczym, a co za tym idzie – wysokich wpływach z podatków, deficyt budżetowy zaczyna być problemem, który w czasach gorszej koniunktury może rozsadzić finanse publiczne. Aby zapewnić możliwość rozwoju państwa socjalnego, potrzebne jest sięgnięcie do kieszeni dużego kapitału oraz bogatych obywateli. A na taki krok może nie odważy się ani Schetyna, ani Kaczyński. Lewica stoi więc przed wielką szansą wysłania do obywateli sygnału, że ma pomysł na spełnienie ich marzeń o dostępnym lekarzu, tanim mieszkaniu, czystym powietrzu i wysokiej płacy. Bo tylko lewicowe rządy są w stanie zapewnić trwały i równomierny rozwój społeczny.

paypal

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Pomysł z dochodem gwarantowanym to porażka. Dla każdego powinna być zapewniona praca i to powinien być pierwszoplanowy postulat, a nie jakieś ogólniki. Do tego niezbędna jest uspołeczniona gospodarka.

  2. Postkomuna już rządziła, a prowadził ją Towarzysz Mjóller. I po nim suweren wybrał kaczyzm. Patrząc na miny osób ze zdjęcia, a szczególnie Genosse Waldemara i mając w pamięci jego ruchy wydaje mi się, że jest baaaardzo prawdopodobne powtórzenie tego scenariusza.

  3. Zgadzam się z tezami absolutnie.Zbałamucony przez PiS suweren(część),łyka tylko proste komunikaty przez pryzmat własnej kieszeni.Tego nie da się pokonać, dlatego trzeba grać w kampanii elementami gwarancji spokoju , a nie ciągłych wojen,hejtu,pomyj jakie wylewa strona przeciwna. Ludzie są zmęczeni ciągłymi wojnami, oczekują państwa zorganizowanego,dającego bezpieczeństwo społeczne. Ta taktyka zwyciężyła w 2007 roku,czas na powtórkę.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Para-demokracja

Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…