Mandaty poselskie tym się różnią od mienia pożydowskiego, że nie można ich zagarnąć jedynie w efekcie politycznej eksterminacji ich poprzednich właścicieli.
Lewica polska podobna jest poetom z pierwszej połowy lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. W tamtym czasie polscy poeci dzielili się na „starych” i „młodych”. O przynależności do dwóch grup nie decydował wiek. „Starzy” mieli stosowne legitymacje poświadczające poetycki status ich posiadaczy oraz pisma poetyckie, gdzie drukowali swoje wiersze.
Młodzi nie mieli legitymacji i pism. Dlatego pisali gniewne manifesty o szkodliwości istnienia „starych” – blokujących ich talenty. W skrytości marzyli o zajęciu ich miejsca.
Wiersze pisali rzadko, bo i po co, skoro nie mieli ich gdzie drukować.
Aktualna lewica polska też dzieli się na „starą” i „młodą”. Stara to SLD, posiadający sejmową reprezentację i budżetowe dotacje. „Młoda”, zwana przez media „społeczną”, posiada kilku jednoosobowych reprezentantów w Sejmie. Zjednoczyć ich w koło parlamentarne nie może, bo każda z tych reprezentacji ma poważne ambicje wodzowskie i programotwórcze. Ale dzięki tym reprezentantom frakcje lewicy „społecznej” mają niewielkie dotacje budżetowe, albo chociaż nadzieje na nie.
Obie lewice mają też swe programy lewicowe. Nawet projekty lewicowo brzmiących ustaw. SLD ma ich najwięcej, ale to zrozumiałe, bo posiada klub parlamentarny. Niestety te, często napisane przepięknym lewicowym językiem, programy i projekty ustaw są zwykle nieznane lub niezrozumiałe dla rzeszy przyszłych Wyborców.
Podobnie jak polska poezja początku lat siedemdziesiątych XX wieku.
Działalność „starej” lewicy skupia się w Sejmie, w samorządach oraz w mediach. Czasem ujrzymy ją na seminariach naukowych poświęconych kryzysowi polskiej lewicy. „Młodą” lewicę najczęściej spotkamy na seminariach, a także w mediach. Rzadziej w Sejmie i w samorządach, bo ma tam niewielu reprezentantów.
Trudno za to spotkać jakiegokolwiek lewicowca, „starego” czy „młodego”, na barykadzie, podczas strajku, czy chociażby protestu społecznego. Albo kreującego organizację społeczną non profit.
Zwłaszcza takiego protestu, gdzie nie ma szans na przybycie telewizyjnych kamer.
Lewica polska uwierzyła bowiem w cudotwórczą moc public relation, czyli sztuczek PijaRowskich. W prymat mowy ciała nad mową programową. Zresztą, czy z góry usypanej z licznych seminariów przebiły się do publicznej debaty nowe, lewicowe myśli programowe?
Wybory prezydenckie dobitnie pokazały mizerię lewicy. „Stare” SLD wystawiło młodą doktor Ogórek. Z oceną tego zabiegu poczekam do końca kampanii. „Młoda”, ponoć „społeczna”, lewica nie potrafiła zebrać wymaganego minimum społecznego poparcia dla swych kandydatek. Posłanek. Publicznych person regularnie występujących w mediach.
W efekcie nędzy organizacyjnej „społecznej” lewicy w gronie kilkunastu kandydatów na prezydenta RP, lewą stronę reprezentuje jedynie doktor Ogórek.
„Młoda” lewica przegrała, bo obecnie zajmuje się w mediach głównie zwalczaniem „starej” lewicy z SLD. Bo jej liderzy uwierzyli w szybki rozpad SLD. Wcześniej uznali, że to SLD blokuje ich działalność polityczną. Zabiera im ich lewicowy elektorat, uniemożliwia im zdobycie samorządowych i parlamentarnych mandatów. I co najgorsze, to liderzy SLD blokują należne im miejsca w telewizyjnych i radiowych programach.
Dlatego „młodzi” biegają od telewizji do stacji radiowych i przekonywają tam, że „prawdziwa polska lewica” może powstać jedynie po śmierci politycznej SLD. Na gruzach Sojuszu. Zwłaszcza, że SLD – i działacze, i ich Wyborcy – to tak naprawdę „pseudo lewica”.
Dopiero oni ten wymarzony, lewicowy raj tu stworzą. Będą jak Feniks zrodzony z popiołów Millera.
Oczywiście „młodzi” udają, że nie widzą, iż mainstreamowe, prawicowe media będą ich zapraszać, dopóki oni będą obrzydzać lewicę z SLD. Zwłaszcza kiedy „krótki czas antenowy” nie pozwala na jednoczesną krytykę rządzącej koalicji.
Niestety mandaty poselskie różnią się od mienia pożydowskiego. Nie można ich zagarnąć jedynie w efekcie politycznej eksterminacji ich poprzednich właścicieli. Jeśli Wyborcy SLD porzucą swe poparcie dla partii Milera i Gawkowskiego, to nie gwarantuje, że wszyscy oni poprą formację Nowickiej, czy Grodzkiej. Zniesmaczeni kłótniami personalnymi wyborcy mogą zwyczajnie pozostać w domu.
Nie trzeba mieć legitymacji Wernyhory, żeby dziś przewidzieć, iż po jesiennych wyborach parlamentarnych w Sejmie będzie jedynie reprezentacja SLD. Mniej lub bardziej symboliczna.
Chyba, że w Sojuszu dojdzie do rozłamów i wtedy pozostanie mu walka o przekroczenie trzyprocentowego progu wyborczego. Uprawniającego do jałmużny z budżetu państwa i dalszych zaproszeń do redaktor Moniki Olejnik.
Żadne dotychczasowe znaki na niebie i ziemi nie wskazują na parlamentarne szanse lewicy „społecznej”. Bo nawet intensywne występy medialne nie zastąpią społecznego poparcia. Ale i tu wielka mobilizacja może też dać te trzy procent.
Wtedy po 2015 roku będziemy mieli w parlamencie rządząca prawicę i zwalczającą ją prawicową opozycję.
I kilka pozaparlamentarnych kanap, kanapek, fotelików. Cały czas zawzięcie walczących o prymat na polskiej lewicy
PS. Spór „młodych” i „starych” poetów rozwiązały w 1980 roku robotnicze strajki. Poluzowały one cenzurę, dały impuls nowym wydawnictwom. Nagle można było drukować wszystkie wiersze. Ale wtedy okazało się, że przysłowiowe poetyckie szuflady były puste.
Piździec – to stary, słowiański skrót programu wyborczego pana Krzysztofa Kononowicza, niedawnego kandydata na prezydenta Białegostoku.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…