Ciężki jest żywot polskiego przedsiębiorcy. Słyszymy o tym nieustannie. Prześladowani przez Inspekcje Pracy, łupieni przez ZUSy i Urzędy Skarbowe, oszukiwani przez kontrahentów, powalani na łopatki przez związki zawodowe, wreszcie bezradnie rozkładający ręce nad roszczeniowością podwładnych. Podobno życie człowieka biznesu nad Wisłą to nieustanna katorga. Mówił o tym kilka dni temu główny architekt nieuchronnego sukcesu gospodarczego Rzeczpospolitej – Mateusz Morawiecki: – Przedsiębiorcy to są ludzie, którzy ponoszą ogromne ryzyko. Często ryzykują własnym majątkiem i pracują nawet po 14 godzin na dobę.
Spróbujmy jednak skonfrontować z rzeczywistością opowieść o heroizmie i odpowiedzialności panów przedsiębiorczych na wybranych przykładach. W ostatnich dniach faktem stała się plajta luksusowych delikatesów Alma. Do sądu wpłynął już wniosek o upadłość spółki będącej właścicielem marki. Powiecie – zdarza się, takie prawo kapitalistycznej dżungli. Jak nietrudno się domyślić – pracownicy zostali zwolnieni. Na zielonej trawce znalazło się ponad tysiąc osób. Do dziś nie otrzymali wypłat za ostatni miesiąc pracy. Bo skąd bankrut ma wziąć pieniądze? Bezowocnie czekają na transfer ratunkowy z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Ponoć jeszcze sobie poczekają. Pod siedzibą spółki zorganizowali protest. – Zostałam bez środków do życia po 10 latach pracy w Almie – mówiła jedna z pracownic. Niektórzy potrafili sobie załatwić miękkie lądowanie. Jeszcze kilka miesięcy temu zarząd wydał oświadczenie, w którym nakreślił listę najważniejszych celów w związku z postępowaniem sanacyjnym. Jednym z nich była “potrzeba ochrony praw i interesów spółki oraz akcjonariuszy”. Trzeba było zostać akcjonariuszką, nie kasjerką.
Podobna historia dotyczy osób zatrudnionych w spółce-córce pocztowego prywaciarza InPost, która zatrudniała listonoszy, a na imię jej Bezpieczny List. Kiedy firma Rafała Brzoski straciła lukratywny kontrakt na obsługę przesyłek rządowego Centrum Usług Wspólnych, doręczyciele przestali być biznesmenowi potrzebni. Pozbył się więc problemu, sprzedając spółkę-córkę wraz z należnościami wobec załogi za kwotę 10 tys. złotych. Bezpieczny List okazał się bezpieczny jedynie dla Brzoski. Pracownicy do dziś nie otrzymali pieniędzy. Równie mało szczęścia mieli pracownicy turystycznej firmy LowCost Travel. Kiedy obroty okazały się niższe od oczekiwanych, właściciel z dnia na dzień zadecydował o zawinięciu interesu do Wielkiej Brytanii. Personel o decyzji dobrodzieja dowiedział się podczas pracy, kiedy jedna z przełożonych zakomunikowała ustnie, że to ostatni dzień działalności firmy w Polsce.
Biznesmenom udało się zaszczepić w powszechnej świadomości przekonanie, że w przeciwieństwie do lekkoduchów – pracowników, oni są najbardziej stabilnym i odpowiedzialnym ogniwem całego organizmu gospodarczego. Nie tylko dają pracę (a mogliby nie dać, wziąć całą dla siebie), ale również ryzykują swoimi majątkami. Opowieść ta niewiele ma jednak wspólnego z realiami, bo te pokazują, że w sytuacjach kryzysowych koszty i tak ostatecznie zostają przerzucone na pracowników. Fachowo nazywa się to eksternalizacją kosztów i internalizacją korzyści. Formułka, w którą zdaje się wierzyć również wicepremier Morawiecki, jest jednym z największych sukcesów propagandowych polskiego kapitalizmu.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …