Zastrzeżenie w tytule jest konieczne, bo choć media i znaczna część świata zachodniego ogłosiły 78-letniego Josepha Bidena zwycięzcą wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, ciągle nie jest on żadnym „prezydentem elektem”, do czasu wyjaśnienia oszustw wyborczych w amerykańskiej plutokracji, które w tym roku, według trumpistów, miałyby być rekordowe. Jeśli jednak przyjąć na kredyt, że wygrali bidenowcy, świat nie będzie miał się dużo lepiej niż z Trumpem.
Na razie wielkiemu blefowi mediów i Partii Demokratycznej odpowiadają różnorodne blefy Republikanów, ścierają się wielkie pieniądze oraz armady detektywów, informatyków i prawników. Obecnie na polu bitwy obie strony walczą głównie wokół tzw. Dominiongate, tj. informatycznego systemu obliczania głosów Dominion, tego samego zresztą, który służy w Stanach do liczenia „przypadków” covidu-19. Program Dominion ma, jak twierdzi wielu hackerów, wiele dziur umożliwiających łatwe odwracanie wyników na dowolną skalę.
Prawne ataki na przebieg wyborów obejmują wiele frontów jednocześnie, różne aspekty głosowania i liczenia głosów we wszystkich „obrotowych” stanach, kluczowych dla ostatecznego wyniku. Dla nas najważniejsze pytanie brzmi jednak: do jakiego stopnia zacięta wyborcza wojenka domowa w imperium może się odbić na reszcie planety?
Wysuwane podejrzenia, że Biden, jeśli wygra, będzie musiał wywołać jakąś „porządną” zagraniczną wojnę, by zająć media i patriotycznie „zjednoczyć” rozdarte społeczeństwo, doprowadziły do ruchu wyprzedzającego Trumpa, który sugeruje, że może dobrze byłoby pomieszać szyki Bidenowi uderzając w Iran już „w najbliższych tygodniach”, czyli przed ostatecznym rozstrzygnięciem wyborów. Tymczasem bidenowcy wybraliby raczej Wenezuelę lub innych kraj na południe od Stanów, co pozostaje jednym z powodów poparcia dla nich ze strony wasalnych rządów europejskich. To po prostu dużo dalej od naszego kontynentu. Problem: na Iran jako cel głosuje Izrael.
Bilans Trumpa
„Make America Great Again” (MAGA) – słynne hasło z czerwonych czapek trumpistów miało być rozumiane raczej wewnętrznie, jako polityczny projekt odbudowy silnej i bogatej Ameryki raczej na użytek jej mieszkańców, niż na np. „nieskończone wojny”. Trump tę koncentrację na interesach wewnętrznych podkreślał seryjnym wycofywaniem swego kraju z wielostronnych umów, układów czy organizacji.
Jego interwencjonizm polityczny pozostał rutynowy – nie więcej – dla imperium na „jego terenie”, czyli w Ameryce Łacińskiej. Trump preferował raczej tradycyjną korupcję i działania tajnych służb oraz oczywiście zabójcze sankcje, by zmieniać tam nieposłuszne rządy, niż bezpośrednie interwencje zbrojne.
Katowania Jemenu nie mógł przerwać, gdyż jest to wojna zbyt dochodowa dla kompleksu militarnego USA, całkiem wycofać się z Syrii też nie, ze względu na Izrael i ropę dla amerykańskich koncernów. Otwarty atak zbrojny na Iran ciągle przekładał, próbuje wycofać się częściowo Afryki i całkiem z Afganistanu , jakoś załagodził konflikt z Koreą Północną. Oczywiście tradycyjnie drażnił Rosję, przesuwając swe wojsko bliżej jej granic w Europie, ale zrobił to symbolicznie, aby-aby, bez przerzucania jakichś poważnych wojsk do dalekiej, wasalnej Polski, choć ta zgodziłaby się na wszystko, i to płacąc. Na głównego wroga wybrał Chiny, ale też widzi to raczej handlowo, niż zbrojnie. Mówił nawet o pokoju, choć tylko dla Izraela, poprzez poświęcenie Palestyńczyków i układy z arabskimi dyktaturami monarchicznymi Zatoki. Jak każdy imperialny prezydent, zabił masę ludzi i narobił wielkich szkód, ale w porównaniu z poprzednikami jednak mało. Biden i bidenowcy chcieliby to zmienić.
Coś dla POPiSu
Nasi czołowi politycy powinni się cieszyć, jeśli wygra Biden, bo nastąpi ważna zmiana: głównym wrogiem USA będzie znowu Rosja. Wszystko jakby wracało w stare tory, co może być powodem ulgi i poklepywania się po plecach. W czasie drugiej telewizyjnej debaty prezydenckiej Biden bojowo zapytał Trumpa, dlaczego nie starł się z Rosją, skoro wzmocnił obecność amerykańską na „wschodniej flance”, zerwał układy o ograniczeniu zbrojeń i sprzedał Ukrainie broń antyczołgową Javelin. Chciał się tak popisać podczas tej debaty, że zarzucił trumpistom zażegnanie kryzysu z Koreą Północną. Gdy Trump odpowiedział, że ma dobre stosunki z Kim Dzong Unem i „lepsze to niż wojna”, Biden odpalił: „Mieliśmy dobre stosunki z Hitlerem, zanim podbił resztę Europy”, co miało pewnie znaczyć, że należy wykorzenić zło, zanim Korea podbije Azję…
Nie dziwne, że koncerny zbrojeniowe dały bidenowcom na wybory dwa razy więcej pieniędzy niż trumpistom. Raytheon, Lockheed Martin, Northrop Grumman i inni czuli pismo nosem, jeśli wierzyć The Nation Magazine. Dwa lata temu Biden pisał w Foreign Affairs, że „Rosja atakuje podstawy zachodniej demokracji na całym świecie”. Putin miał być Hitlerem, gdyż uderzył w jego ukochaną Ukrainę, którą Biden tak doił, że urządziła mu całą rodzinę na kilkanaście pokoleń do przodu. Gdy Chińczycy zrozumieli, że spadają na drugą pozycję, z radości, choć z zastrzeżeniami i opóźnieniem, złożyli mu gratulacje, a Rosjanie, znowu nr 1 na liście wrogów, ciągle czekają na ostateczne rozstrzygnięcie wyborczego bałaganu w Ameryce. Uznali, że nie ma co się śpieszyć z gratulacjami, bo Biden dość przejrzyście objawił swoje zamiary.
MAGA inaczej
Joe Biden podpisałby się pod sloganem Trumpa, lecz rozumie go nieco odmiennie. Podstawy swej przyszłej polityki zagranicznej dość szczegółowo zarysował w artykule programowym zamieszczonym tradycyjnie w Foreign Affairs, wiosną tego roku. Synteza wygląda tak: „Prezydent Trump pomniejszył, osłabił i opuścił naszych sojuszników i partnerów, porzucił amerykańskie przewodnictwo. Jako prezydent natychmiast wykonam działania, które odnowią sojusze Stanów Zjednoczonych tak, by Ameryka znowu pokierowała światem.” Mamy więc kolejną wersję sloganu „America first”. W sierpniu Partia Demokratyczna oficjalnie przyjęła ten program za swój.
Pierwszym działaniem Bidena ma być wzmocnienie NATO, które stanowi „serce bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych”. Zapowiedział „konieczne inwestycje”, co znaczy jeszcze więcej pieniędzy dla Pentagonu, by USA posiadały ciągle „najpotężniejszą siłę militarną na świecie”. Podobnie jak Trump, ma zamiar wymóc zwyżkę wydatków na wojsko członków NATO. Polska jest pod względem już wzorowa. Wydaje wymagane przez USA 2 proc. PKB, kupuje super-drogie „latające indyki” (amerykańskie samoloty bojowe F-35) i jeszcze płaci za pobyt amerykańskiego wojska u siebie, jakby to byli najemnicy. Przyszły „Fort Biden”, jeśli powstanie, też nie będzie tani, ale zawsze można zaoszczędzić na służbie zdrowia, czy edukacji. Mało jest jednak w NATO tak wzorowych uczniów.
Od gołąbka do sępa
Drugim działaniem starego Joe będzie zwołanie „światowego szczytu na rzecz demokracji”, już w pierwszym roku jego prezydencji. Ma on wyznaczyć wspólnych wrogów, wyznaczonych przez USA. Dlatego uczestniczyć w nim będą „narody wolnego świata oraz organizacje społeczeństwa obywatelskiego, które stoją w pierwszym szeregu pod względem militarnym i demokratycznym”. Ów szczyt zdecyduje o „wspólnych działaniach przeciw światowym zagrożeniom”. Gdyby ktoś nie zrozumiał, kto ma być najważniejszym wrogiem, Biden to sprecyzował: „Należy przeciwstawić się rosyjskiej agresji zwiększając siłę NATO i pokazać Rosji rzeczywiste koszty gwałcenia przez nią norm międzynarodowych”. „Agresja Chin” ma być powstrzymana z kolei poprzez wysłanie dodatkowych sił morskich w pobliże ich wybrzeży.
Zanim Biden stał się wojennym „jastrzębiem”, czy raczej sępem, na samym początku swej kariery politycznej był „gołębiem”: zaczynał od krytyki wojny w Wietnamie. Był jednak inteligentny i kiedy został senatorem szybko zrozumiał, gdzie stoją konfitury. Zanim pokochał Jugosławię, Afganistan, Irak, Syrię, Jemen, Libię i szczególnie Ukrainę, jego specjalnością na lata stała się Kolumbia, owa „wojna z narkotykami”, w której amerykańscy żołnierze palili przed kamerami amerykańskich telewizji pola koki, by w końcu założyć tam siedem baz wojskowych. Wojna była połączona z tępieniem lewicowej partyzantki FARC, a dochody zapewniali lokalni baronowie koki, którzy nie chcieli, by ich pola pokazywać w telewizji. Oczywiście po dziesięcioleciach tego krwawego biznesu Kolumbia jest, jak cały czas była, wielkim eksporterem kokainy. Biden zabijał tam masowo z miłym uśmiechem, co zapewniło mu wdzięczność armii i kolumbijskich oligarchów.
Republikanie, czarni i kobiety
W rozmowie z Council on Foreign Relations (CFR – b. wpływowy neokonserwatywny think-tank) krytykował Trumpa za zbyt – jego zdaniem – łagodne sankcje przeciw Wenezueli, które paraliżują ten kraj już od lat. Chwalił się jak to był jednym z pierwszych, który uznał komika Juana Guaido za „prezydenta” tego kraju, mianowanego przez administrację Trumpa. Jego program polityki zagranicznej jest tak napisany, by spodobał się największym, wpływowym sępom od Republikanów, w nadziei owocnej współpracy międzypartyjnej po staremu, co ma być początkiem „pojednania narodowego” po kadencji Trumpa. Realizować go będą jednak po części odpowiedni czarni, geje i kobiety, których chce wziąć do kierowania administracją, by pokazać swą nowoczesność i otwarcie na różnorodność w kwestii podejmowania ciągle tych samych sępio-imperialnych decyzji.
Oprócz budzącej strach Kamali Harris, do jego rządu wejdą na kluczowe stanowiska Susan Rice od Clintonów, b. ambasadorka Stanów w ONZ w czasach Obamy, znana z najbardziej przekonujących kłamstw, i Michèle Flournoy, neokonserwatywna super-sęp z Pentagonu oszalała na punkcie interwencji zagranicznych. To ona, wraz z Victorią Nuland i Bidenem, planowała przejęcie Ukrainy. Gabinet Bidena zapowiada się na najbardziej prowojenny od lat.
Tak, jego administracja wróci do paryskich porozumień klimatycznych, by je przyhamować, czy do Światowej Organizacji Zdrowia, gdyż Joe jest wielkim zwolennikiem obostrzeń kowidowych, to będzie grało rolę „wielostronności”. B. szef departamentu obrony u Obamy Robert Gates pisał w swych pamiętnikach, że Biden „mylił się właściwie we wszystkich ważnych sprawach polityki zagranicznej i bezpieczeństwa narodowego w ciągu ostatnich 40 lat.” Mylił się jednak zawsze tak, by ci oligarchowie, co trzeba, mogli dobrze zarobić i utrzymać władzę, więc, jeśli w końcu wygra, świat wygrać raczej nie może.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…
Biden zapowiedział też powrót do polityki Obamy wobec Kuby, którą Trump od 4 lat wykańcza gospodarczo. Więc nie byłbym takim czarnowidzem. A z tymi poglądami na obostrzenia covidowe i sympatią dla Trumpa, to redaktorowi coraz bliżej do Konfederacji niż lewicy. Nikt nie ma złudzeń, że Biden to nie Sanders. Ale trzeba było wybrać. Uważam, że usunięcie Trumpa z urzędu jest najważniejsze. Swoją drogą coraz głośniej mówi się, że Biden będzie tylko 1 kadencję i tak naprawdę ma tylko wygrać z Trumpem i przygotować grunt dla Harris. Wątpię, że rozpęta jej 3 wojny w prezencie. Problem w tym, że trudno będzie mu się wygrzebać z gnoju, który Trump po sobie zostawia i nie dostać przy okazji łatki komunisty, w Stanach zabójczej.