– Według statystyk, normalny intelekt posiada tylko połowa mieszkańców – tak podsumowała mieszkańców kraju, którego głową niegdyś była, Vaira Vīķe-Freiberga, prezydent Łotwy w latach 1999-2007. Do spółki z innym byłym prezydentem na antenie łotewskiej telewizji czołowa „demokratka” dała rzadki pokaz pogardy i niewiary we własne społeczeństwo.

Vaira Vike-Freiberga jako prezydent Łotwy w 2007 r. / fot. Wikimedia Commons

Vīķe-Freibergę oraz innego byłego prezydenta Valdisa Zatlersa zaproszono do zabrania głosu w związku z propozycją obecnego prezydenta Raimondsa Vējonisa. Zaproponował on, by zmienić konstytucję: rozszerzyć kompetencje prezydenta państwa, a przy tym zmienić prawo wyborcze. Głowę państwa mieliby wybierać już nie deputowani jednoizbowego parlamentu, a wszyscy obywatele kraju w głosowaniu powszechnym. Potrzebę reform uzasadniał oczekiwaniami społecznymi, niezadowoleniem z aktualnego sposobu zarządzania państwem. Obecnie prezydent Łotwy może jedynie wskazać kandydata na premiera i zawetować ustawę (ale nie wtedy, gdy Sejm większością 2/3 uzna ją za pilną).

Sprawa nie jest bynajmniej przesądzona: przed wyborami prezydenckimi odbędą się jeszcze parlamentarne i to na nich, a nie na dyskusji o zmianach w ustawie zasadniczej, skupią się łotewscy politycy. Reakcja byłych głów państwa na potencjalną reformę była jednak daleka od spokojnej. Zmodyfikowanie uprawnień prezydenta, a konkretnie nadania mu prawa rozwiązywania parlamentu, mogłoby jeszcze być do zaakceptowania. Jednak pomysł, by obywatele wybierali prezydenta wywołał u wybitnych działaczy na rzecz wolnej Łotwy, fetowanych za granicą budowniczych demokracji w krajach bałtyckich prawdziwą histerię. Zatlers stwierdził, że gdyby Łotyszki i Łotysze wskazywali głowę państwa, natychmiast w całą sprawę wtrąciłaby się Rosja, starając się przepchnąć wygodnego dla siebie kandydata. – Wpłynąć na 51 deputowanych, żeby podjęli jakąś niemądrą decyzję, jest bardzo trudno. Ale wpłynąć na publiczne wybory współczesnymi środkami – bardzo prosto – oznajmił liberał sprzyjający łotewskim nacjonalistom, prezydent urzędujący w latach 2007-2011.

Vaira Vīķe-Freiberga stonowała wprawdzie obawy kolegi, przekonując, że gdyby Rosja spróbowała manipulować wyborcami, manewry takie można byłoby momentalnie wykryć, a sprawców, na przykład gazety i portale internetowe, w domyśle – odstające od patriotyczno-liberalnej linii, napiętnować. Potem jednak dała do zrozumienia, że właściwie w ogóle nie wierzy w umiejętność wyborców do podejmowania logicznych decyzji. – Powiem tak: według statystyk, normalny intelekt posiada tylko połowa mieszkańców. Jedna czwarta jest pod względem intelektualnym ponadprzeciętna, a jedna czwarta wypada poniżej średniej – dodała Vīķe-Freiberga, która po zakończeniu prezydentury działa w prywatnych fundacjach mających w statutach promowanie tolerancji, dialogu, rozwoju społeczeństwa obywatelskiego itd.

Należy dodać, że prawo do głosowania w wyborach na Łotwie mają i tak tylko ci mieszkańcy, którzy przeszli procedurę uzyskania obywatelstwa – udowodnili, że ich przodkowie byli obywatelami Łotwy w okresie międzywojennym lub zdali egzamin ze znajomości języka oraz historii i kultury kraju. Głowy państwa przedstawiły zatem jako podatnych na manipulację idiotów nawet nie 14,3 proc. ludności, która obywatelstwa nie ma, tylko „lepszą”, „bardziej godną” życia w nadbałtyckim państwie część społeczeństwa.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej

Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…