Każdy dramat ma podobno swoją komiczną stronę, choć najczęściej nie wypada o tym mówić. Przyznam, że najpierw rozśmieszyli mnie Białorusini, kiedy poinformowali z powagą, że dostali wiadomość od palestyńskiego Hamasu, że w samolocie lecącym nad nimi jest bomba. I oto proszę, działają jak Zachód, potępiają „terroryzm”, walczą z wrogami Izraela, jak i o życie pasażerów, w tym dysydenta Protasiewicza: postanowili po prostu poszukać bomby.

Ktoś, kto wymyślił historię z Hamasem, sądził pewnie, że jest genialna – odwołuje się do ostatnich telewizyjnych aktualności i jest wręcz „prozachodnia”, lecz niestety ten ktoś bardzo słabo zna Zachód. Owszem, w zachodnich mediach Hamas zawsze występuje obok słowa „terroryzm”, ale właściwie nikt z polityków w to nie wierzy. To skojarzenie pogardliwie przeznaczone dla gawiedzi, wyłącznie grzecznościowe, kurtuazyjne wobec polityki Izraela i Stanów Zjednoczonych, którego nie bierze się poważnie. To tylko tradycyjna danina dla imperium, bo wiadomo, że chodzi o ugrupowanie prowadzące zwykłą walkę narodowo-wyzwoleńczą, która nie porywa żadnych samolotów i nie wkłada tam bomb. Fakt, że Białorusini poważnie wyjechali z „wiadomością” od Hamasu, może najwyżej dowodzić ich naiwności.

Jeszcze bardziej prozachodnie i zabawne są oczywiście władze polskie, które musiały zdaje się uznać Protasiewicza za niebezpiecznego, skoro odmówiły mu azylu politycznego, ale dziś wylewają nad nim krokodyle łzy i niemal chcą iść na wojnę. Nasze media zrobiły z niego ciężko chorego szybciej nawet niż z Nawalnego, co dorównuje komizmem i skrajną hipokryzją mediom Zachodu, trzeba przyznać. Widać, że media Agory przegapiły jednak charakterystyczny smaczek w wypowiedzi Charlesa Michela – przewodniczącego Rady Europejskiej, który rzekł „Nie pozwolimy, by grano w rosyjską ruletkę życiem niewinnych cywilów”. Gdy przeniósł to zdanie na Twittera, odniesienie do Rosji tajemniczo zniknęło, została sama ruletka. Ach, gdyby to wiedzieli polscy redaktorzy!

Rosja jest jednak obecna w tej sprawie – oburzenie Zachodu, jak przy Nawalnym, obejmuje wszak słynny rurociąg pod Bałtykiem, którego USA tak nie cierpią. Unia Europejska, NATO, Amerykanie – wszyscy potępiają białoruskie „piractwo powietrzne”, jakby było „ruskie”. Prezydent Biden i jego rzeczniczka Jen Psaki mówią o „skandalu” najśmieszniej ze wszystkich, jako polityczny wzorzec zachodniego komizmu. Oboje byli u sterów swego państwa w 2013 r., za Obamy, gdy Amerykanie postanowili zatrzymać samolot prezydenta Boliwii Evo Moralesa, spodziewając się znaleźć w nim amerykańskiego dysydenta Edwarda Snowdena. Europejscy wasale, podobnie jak dziś, wiernie klęczeli przed Waszyngtonem.

Morales, będąc w Moskwie na rozmowach z prezydentem Putinem, wspomniał na konferencji prasowej, że jego kraj mógłby udzielić azylu Snowdenowi, więc CIA doszła do wniosku, że prezydent przemyci Amerykanina w swoim samolocie. Z Moskwy do La Paz jest bardzo daleko, prezydencka maszyna potrzebowała międzylądowania dla nabrania paliwa (przewidzianego na hiszpańskich Wyspach Kanaryjskich), a tu nagle „bum” – Boliwijczycy dowiadują się, że Francja zamyka swoją przestrzeń powietrzną, „z powodów technicznych”. W Europie nikt nie wysilał się z wymyślaniem historii z Hamasem – „powody techniczne” z przyczyn politycznych znaczą w dyplomacji „nic nie powiemy”.

Francuzi mają demokratyczne doświadczenie w piractwie linii pasażerskich – w czasie wojny w Algierii ponad pół wieku temu „porywali” samoloty, gdy na listach pasażerów odkrywali algierskich dysydentów. Ledwo zakomunikowali „swoją” decyzję załodze Moralesa, takie same „powody techniczne” pojawiły się na amerykański rozkaz we Włoszech, Hiszpanii i Portugalii: samolot musiał awaryjnie lądować w Wiedniu, gdzie trzymano delegację Moralesa 14 godzin. Snowdena na pokładzie nie było. Ani Unia, ani NATO – nie oburzyły się tym piractwem, jak i w innych podobnych, nie tak rzadkich, ale mniej znanych przypadkach, ukrytych za „problemy techniczne”. Liczyła się tylko wystraszona, automatyczna służalczość wobec USA, która nigdy przecież nie zakończy się sankcjami.

A u nas do tego polemika na temat sutków Jany Szostak, widocznych przez bluzkę, gdy wykrzykiwała swój protest przeciw rządowi Białorusi. Rozpraszały one wsłuchanych w krzyk. Kto wie, może ta sytuacja sprowadza całą sprawę do jej właściwych proporcji? Biustonosz, rurociąg, Hamas, fałszywe oburzenie – wszystkie te chaotyczne strzały obok tarczy wynikają z naśladownictwa Zachodu, mimetyzmu, który praktykuje nie tylko prezydent Łukaszenka.

 

 

 

 

 

 

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Syria, jaką znaliśmy, odchodzi

Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …