Negocjacje w Astanie w toku, porachunki między grupami syryjskiej opozycji też. Dżihadyści z Frontu Podboju Lewantu, widząc, że naprawdę powstają większe niż do tej pory szanse na niekorzystny dla nich rozwój wypadków, zaatakowali dzisiaj jedną z frakcji tzw. umiarkowanej opozycji.
Poszkodowana, a być może całkowicie rozbita organizacja to Armia Mudżahedinów – i już sama nazwa świadczy o tym, jak bardzo „umiarkowana” była ta antyasadowska formacja. Problem w tym, że w odróżnieniu od Frontu Podboju Lewantu (Dżabhat Fatah asz-Szam, dawniej Dżabhat an-Nusra) Mudżahedini uznali na początku tego roku, że wobec korekt w polityce zagranicznej Turcji lepiej przyłączyć się do rozmów pokojowych w Astanie niż tylko zapowiadać walkę aż do ustanowienia w Syrii rządów szari’atu. Dżihadyści postanowili dać niedawnym sojusznikom, „nawróconym” na dyplomatyczne rozwiązania, jednoznaczną lekcję.
Atak na pozycje Armii Mudżahedinów nastąpił … na zachód od Aleppo, tam, gdzie, jak niedawno przekonywali analitycy zachodnich mediów, właściwie nie ma fundamentalistów, a nastawione bardziej „narodowo” i raczej „demokratycznie” organizacje antyasadowskie. Towarzyszyła mu propagandowa ofensywa w internecie i pogróżki pod adresem innych grup opozycyjnych, które pojechały do Astany; dżihadyści oskarżyli je o „spiskowanie ze zbrodniczym reżimem”.
O tym, jak skłócona wewnętrznie jest strona konfliktu nazywana zbiorowo „opozycją syryjską” świadczy fakt, że atak Frontu na bliską w gruncie rzeczy ideowo partyzantkę natychmiast potępiła inna potężna fundamentalistyczna organizacja – Wolni Ludzie Lewantu (Ahrar asz-Szam). Jej liderzy również jakiś czas zastanawiali się, czy wziąć udział w astańskiej konferencji, w końcu doszli do wniosku, że nie jadą, ale też nie szkodzą szczególnie przebiegowi rozmów, a nuż pod tureckim protektoratem opozycja coś jednak w rozmowach ugra. Wolni Ludzie wezwali Front do powstrzymania się od aktów agresji i zagrozili, że w razie powtórki z rozrywki sami zainterweniują. Nie da się ukryć, że osłabienie Frontu byłoby im na rękę – Ahrar asz-Szam stałoby się wtedy niekwestionowanym liderem wśród fundamentalistycznej (czyli właściwie całej, nie licząc Kurdów i stanowiącego osobną siłę Państwa Islamskiego) opozycji syryjskiej.
I pomyśleć, że była już administracja Baracka Obamy właśnie w tej opozycji widziała przyszłość Syrii, chociaż nietrudno sobie wyobrazić, jak wyglądałoby „zarządzanie” państwem przez ambitne, skonfliktowane, a przy tym bezwzględne w rywalizacji o wpływy grupy.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
jednak taki Assad jest potrzebny
dobre wieści