Wraz z pierwszym dniem przyszłego roku nobliwy portugalski polityk, unijny biurokrata i “socjalista” Antonio Guterres, obejmie funkcję Sekretarza Generalnego ONZ. Decyzja zapadła 13 października podczas posiedzenia Zgromadzenia Ogólnego. Poprzedziła ją niezwykła granda.

[blocktext align=”left”]Aby zadowolić naraz Waszyngton, Berlin i Brukselę, bułgarskie władze dokonały politycznego widowiskowego seppuku i pogrążyły ważne szanse nie tylko własnego kraju, ale wszystkich państw regionu na realny udział w realnej geopolitycznej grze.[/blocktext]Jak Guterres trafił na swoje stanowisko? W Polsce tego pytania nikt nie zadał, bo informacja o nowym szefie Organizacji Narodów Zjednoczonych nikogo tu nie ekscytuje. Zarówno obóz “Gazety Polskiej”, jak i “Gazety Wyborczej” pochłonięte są w tej chwili lokalną wojenką pomiędzy obłaskawianymi przez siebie prawicami.

Organizacja Narodów Zjednoczonych to jedno z najważniejszych boisk światowej polityki. Tam właśnie (choć nie tylko tam) ścierają się interesy światowych mocarstw, tam trwają kłótnie i dyskusje, których skutki mają wpływ m.in. na takie państwa jak Polska. Zwłaszcza w okresie drastycznego napięcia, jakie obserwujemy w tej chwili pomiędzy USA i Rosją, w warunkach krwawego chaosu, do jakiego doprowadzono na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej oraz wyraźnie rysującej się na horyzoncie kolejnej fali światowej gospodarczej dekoniunktury, zagadnienia kadrowych przetasowań na najwyższym szczeblu wołają o elementarną uwagę. Ktoś bowiem będzie musiał wcześniej czy później zadbać o przeprowadzenie skutecznej „stabilizacji”. Czy to będzie Organizacja Narodów Zjednoczonych, to oddzielne pytanie, ale faktem jest, że nasze ostentacyjne niezainteresowanie tym, co się tam dzieje, może się na nas zemścić.

Tym bardziej warto zwrócić uwagę na to, co wydarzyło się 13 października i w tygodniach poprzedzających tę datę, gdyż może nie tyle Polska, co cała Europa Wschodnia uzyskała wówczas interesującą szansę na zmianę swojego wasalnego statusu. Wybór Guterresa dowodzi jej koncertowego zaprzepaszczenia. Do tego zaś doszło za sprawą festiwalu ignorancji i niesamodzielności, którego główną areną była, jeszcze bardziej nieznacząca niż Polska, Bułgaria.

Zaczęło się od puszczonej w oficjalny obieg plotki o szansach wschodnioeuropejskiej kandydatury na stanowisko sekretarza generalnego. Stali członkowie Rady Bezpieczeństwa ONZ stopniowo oswajali się z tą propozycją. Miała ona wiele zalet.

Wschodnioeuropejska peryferia została dość skutecznie rozczłonkowana. Czechy i Słowacja nieco się wyemancypowały, Polska i Rumunia to dwoje najbardziej stabilnych yes-menów Stanów Zjednoczonych w regionie, Orban gra na siebie i chyba liczy na własną koronację jako efekt finalny swoich poczynań, ukraińska państwowość uległa faktycznej atrofii, Białoruś się chwieje razem z Łukaszenką, a na słowiańskich Bałkanach Rosja i USA bawią się w podchody. Paradoksalnie, na tym właśnie mogła potencjalnie skorzystać Bułgaria, a wraz z nią wszystkie wschodnioeuropejskie państwa uwikłane w ten bałagan.

Jako poważna kandydatura szybko zarysowała się osoba Iriny Bokowej, Bułgarki, szefowej UNESCO. Zarówno dla Rosji jak i dla USA propozycja ta wydała się dopuszczalna, bo każda ze stron liczyła, że uda się ją zagospodarować dla realizacji własnych celów, a tym samym uzyskać lub zwiększyć wpływ na terytorium na wschód od Odry. W takiej atmosferze między mocarstwami Bokowa z kolei mogłaby, przy odrobinie asertywności, której jej nie brakuje, stać się samodzielnym politykiem. Jedyne co należało zrobić, to udzielić Bokowej oficjalnej nominacji przez bułgarski rząd.

Do tego jednak nie doszło, co nie tylko jest hucpą i skandalem, ale też  świadectwem niesamodzielności Unii Europejskiej.

Technicznie biorąc kandydatura Bokowej została utrącona wskutek nacisków lobby związanego z byłym szefem Komisji Europejskiej Jose Barroso. Ale to tylko przysłowiowy wierzchołek góry lodowej. Pozostałe i ważniejsze części składają się na ponury pejzaż, w którym establishment europejski uknuł idiotyczną, wielostopniową intrygę, by wykolegować potencjalnie samodzielnego polityka z Bułgarii z udziału w światowej grze interesów; czyli pośrednio przeciwko sobie.

Uruchomiono misję „Kristalina”. Chodzi o Kristalinę Georgiewą, zwaną pieszczotliwie Stalineczką (bułg. Stalinka), prawicową eurokomisarkę, byłą wiceprezes Banku Światowego.

Mniej więcej miesiąc temu Georgiewa  niespodziewanie zgłosiła swą kandydaturę na stanowisko Sekretarza Generalnego ONZ. I mimo tego, że szanse Bokowej były wielokroć bardziej realne niż Georgiewej, to właśnie tej ostatniej poparcia udzielił bułgarski rząd. Bokowa startowała zatem w tych wyborach jako kandydat niezależny, co równało się jej gwarantowanej porażce. Nie jest możliwe, by bułgarski rząd z jego premierem Bojko Borisowem nie wiedzieli, co robią popierając kandydaturę Georgiewej, która była bez żadnych szans. Nie jest też możliwe, aby nie zdawali sobie sprawy z tego, że pozostawienie Bokowej bez rządowego poparcia to także jej przegrana. Mówiąc inaczej rząd bułgarski zrobił wszystko, by bułgarskie obywatelki przegrały wyścig na stanowisko Sekretarza Generalnego ONZ. Tak się właśnie stało i wybrano Guterresa.

Kiedy szukamy przyczyn tak spektakularnego politycznego samobójstwa bułgarskich władz, to trudno wskazać je ze stuprocentową pewnością. Pewne poszlaki są jednak na tyle silne, że można pokusić się o dość prawdopodobne wnioski.

Otóż kiedy już wszystko była jasne, a obie Bułgarki były tylko przegranymi, Georgiewa 28 października zaskoczyła biurokratów w Komisji Europejskiej, podejmując niespodziewaną decyzję o odejściu z zajmowanej funkcji i powrót do znanego jej matecznika, jakim był dla niej Bank Światowy. Georgiewa zostanie teraz dyrektorem wykonawczym jednej z agend BŚ – Międzynarodowego Banku Odbudowy i Rozwoju. Wędrówka Georgiewej z kontrolowanego przez USA Banku Światowego do Komisji Europejskiej i z powrotem, wydaje się dobitnie potwierdzać, który geopolityczny ośrodek stał za intrygą zmierzającą do odstrzelenia Bokowej. Zważywszy, iż w Bułgarii już zimą mówiło się, iż Stalineczka odejdzie z funkcji eurokomisarki, oznacza, że jej obstrukcyjna kandydatura została umówiona z Borisowem dużo wcześniej. W każdym razie jest niemożliwe, by cała ta heca działa się bez wiedzy byłego ochroniarza Todora Żiwkowa czyli obecnego premiera Bułgarii właśnie. Nie znalazł on w sobie dość odwagi, by nie wziąć udziału w tej brudnej grze.

Wszystko to potwierdzają to plany, by na miejsce Georgiewej w UE wyekspediować jednego z najbardziej gorliwych przedstawicieli kompradorskiej kliki z Sofii, komicznego niekiedy w swej marionetkowej pozie – bułgarskiego prezydenta Rosena Plewnelijewa. Doprawdy trudno oprzeć się wrażeniu, iż miało to być dla niego swoistą nagrodą za jego konsekwentny euroatlantycki serwilizm. W Brukseli zaś zamówiono już przyjecie go z właściwą rewerencją, a dodatkowo, celem utrzymania spokojnej atmosfery wokół wyborów sekretarza generalnego ONZ, wyłoniono “kompromisowego i wyważonego” kandydata, który miał zatrzeć niesmak po bułgarskiej nieelegancji. Tym sposobem pojawił się Antonio Guterres, kolega Barroso.

Tak oto, aby zadowolić naraz Waszyngton, Berlin i Brukselę, bułgarskie władze dokonały politycznego widowiskowego seppuku i pogrążyły ważne szanse nie tylko własnego kraju, ale wszystkich państw regionu na realny udział w realnej geopolitycznej grze z choćby minimum emancypacji.

 

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…