„Ja zrobię wszystko, żeby obecną władzę usunąć, w sposób oczywiście demokratyczny” – obiecała Gabriela Morawska-Stanecka w rozmowie z „Wyborczą”.

W ramach „robienia wszystkiego” pani wicemarszałkini miesiąc temu trzasnęła drzwiami klubu parlamentarnego Lewicy, po czym skierowała swoje kroki na ustronną kanapę – do Polskiej Partii Socjalistycznej. A dokładniej – do koła PPS, bo deklaracji partyjnej nie podpisała. Podobno nie spodobał jej się program ugrupowania. Dlaczego porzuciła formację, z której list wyborcy dali jej senatorski mandat, na rzecz – z całym szacunkiem – ciągle marginalnej partyjki, z którą jej w dodatku nieszczególnie po drodze? Za pomocą jakich narzędzi miała zamiar realizować swoje ambitne cele polityczne?

Morawska-Stanecka była pokłócona z Włodzimierzem Czarzastym.

Przewodniczący od dłuższego czasu miał jej za złe wypowiedzi medialne, w których wyrażała ochotę na polityczne zbliżenie z Koalicją Obywatelską. Lewica natomiast próbowała w tym czasie budować swoją podmiotowość,  sygnalizując, że jest ugrupowaniem niezależnym, kierującym się dbałością o interes społeczny, a nie interes polityczny „demokratycznej opozycji”. Wicemarszałkini tego nie kumała. Klepała dalej swoje, tworząc wyłomy w narracyjnej strategii własnego ugrupowania. Na dodatek sprzeciwiała się połączeniu Wiosny z SLD, obawiając się skrętu w lewo jej macierzystej formacji.

Czarzasty w końcu nie wytrzymał. Po sejmowym głosowaniu nad Planem Odbudowy, oświadczył koleżance z koalicji, że ma „przestać łazić po mediach”, bo w przeciwnym wypadku ją „odstrzeli”. Taką wersję przynajmniej sprzedała mediom pani „Usunę-Obecną-Władzę”, ruszając w cierpiętnicze tournee, podczas którego brylowała w roli ofiary przemocowego typa. W tej kreacji znalazła oczywiście poklask liberałów, którzy nie lubią lewicy, a dodatkowo fanatycznie usposobionej części lewackiej banieczki. Konflikt interesów politycznych został przedstawiony jako próba sił w relacji genderowej.

– Wydaje mi się, iż mężczyźni uważają, że można w ten sposób odzywać się do kobiet, że można stosować taki brutalny język przemocy. I to właśnie jest powód, dlaczego w polityce jest tak niewiele kobiet – chlipała w mankiety dziennikarzom „Wyborczej”.

Kilka miesięcy później, już w ramach Nowej Lewicy, Morawska-Stanecka została zmarginalizowana. Miała startować do rady wojewódzkiej w duecie z Markiem Baltem, jednak ten został zawieszony przez Czarzastego i stracił mandat na zjazd wyborczy.

Wróćmy jednak do początku. W najnowszym wywiadzie Morawska – Stanecka próbuje teraz przekonać, że podjęte przez nią działania, które przyczyniły się do rozbicia sejmowej lewicy, to manifestacja sprzeciwu.  Zapewnia też, że  „weszła do polityki, bo jest temu krajowi coś winna”. Kiedy jednak wymienia powody,  których porzuciła lewicę,  wychodzi, że w zasadzie poszło o dwie sprawy.

1. Czarzasty nie chciał wspólnych list z Tuskiem

2. Czarzasty brzydko się do do niej odezwał

„Nie toleruję sposobu traktowania ludzi przez Włodzimierza Czarzastego. Zresztą on sam o sobie mówi, jaki jest, ja nie muszę tego powtarzać. Nie toleruję tego, żeby ktoś mnie w taki sposób traktował. Przez całe moje życie nie tolerowałam i nie będę tolerowała” – deklaruje polityczka.

Teraz Morawska-Stanecka jest członkinią ugrupowania-przechowalni. W tym oknie transferowym barwy klubowe zmieniło również kilkoro innych posłów i posłanek lewicy. Nie trzeba spindoktorskich umiejętności analitycznych, by zauważyć dość oczywistą intrygę Donalda Tuska, w którego interesie jest atomizacja i osłabienie Lewicy. Wicemarszałkini, podobnie jak Rozenek czy Senyszyn już wiedzą, że w najbliższych wyborach dostaną miejsca na listach Koalicji Obywatelskiej. Teraz mają dotrwać do końca kadencji w przebraniach ideowych socjalistów, kąsając co rusz lewicę ku uciesze nowego protektora.

O ile Andrzej Rozenek do roli socjalisty wyraźnie się przykłada, wicemarszałkini się gubi. Potrafi przyznać, że nie zgadza się z z krytyczną oceną reform po 1989 roku, zawartą w deklaracji ideowej PPS. W rozmowie z dziennikarką „GW” kompletnie się gubi, wysuwając przypuszczenie iż zdanie „Neoliberalny model prowadzi państwo do katastrofy gospodarczej, społecznej i politycznej” odnosi się do wartości sprzed stu lat. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Morawska-Stanecka nie potrafi wytłumaczyć, o co w PPS-ie tak naprawdę robi.

Staram się zrozumieć panią wicemarszałek. Że tamto spotkanie z Czarzastym mogło być dla niej doświadczeniem stresowym. Że nie tak sobie wyobrażała parlamentarną działalność. Że bardziej odpowiada jej inny sposób komunikacji. Niestety, tak wygląda polityka – to gra zespołowa, często brutalna, bo o wysoką stawkę. Mam wrażenie, że realia tej gry wyraźnie panią wicemarszałkinię przerosły. Powiedzmy sobie szczerze – wypłakiwanie się w mediach na temat brutalności przewodniczącego partii,  przyjmowanie roli ofiary i dołączanie do rozłamów z powodu własnego samopoczucia, to wszystko każe patrzeć na Morawską-Stanecką jako na polityczkę bardzo niskiej próby.

Pani Morawska- Stanecka kreuje się nieustępliwą strażniczkę standardów, jednocześnie moszcząc sobie gniazdko w kolejnym rozdaniu, pod inną banderą. Trochę to wszystko zbyt czytelne, pani wicemarszałek.

Do Włodzimierza Czarzastego można mieć wiele zastrzeżeń: o brak spójnej wizji rozwoju formacji, o ignorowanie mądrych głosów ekspertów, którzy chcieliby pro bono pomóc, o stagnację rozwojową organizacji, o kurczowe trzymanie się wypalonych, bezideowych dziadów. Lista zarzutów jest długa, jednak Czarzasty z pewnością jest poważnym politykiem. Czego chyba nie można powiedzieć o Gabrieli Morawskiej-Staneckiej…

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. A może, w ramach rzetelności dziennikarskiej, przedstawiłby Pan stanowisko p. Morawskiej – Staneckiej, a nie tylko Czarzastego?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Układ domknięty: Tusk – Trzaskowski

Wybór pomiędzy Panem na Chobielinie a Bonżurem jest wyborem czysto estetycznym. I nic w ty…