Sykofant to zawodowy donosiciel w starożytnych Atenach. Często hipokryta i kłamca. Termin wymyślony i zastosowany  praktycznie w kolebce europejskiej demokracji z czasem rozpowszechniony od połowy V w. p.n.e. na wszystkie dziedziny życia. Było to zwyczajne donosicielstwo i oskarżenia rzucane publicznie bez względu na proweniencję sykofanta i jego dotychczasową postawę. Motywowane aktualnymi zapotrzebowaniami społecznymi, trendami politycznymi lub materialnymi korzyściami donosiciela. Można było się doskonale wzbogacić, a przy okazji uzewnętrznić subiektywne i wewnętrzne frustracje, nienawiści, fobie czy uprzedzenia.

Drugą, podobną tego typu, symboliczną figurą, stał się w przestrzeni publicznej Judasz. To wizerunek renegata, sprzedawczyka, ale też i zaprzeczenia wpierw prezentowanym – i danym publicznie – słowom (nie wspominając o czynach).

Wychodzi to wszystko z wielu ludzi zwłaszcza w chwilach ważnych, przełomowych, gdy historia i czas wyraźnie przyśpieszają. Wtedy wzmagają się też patriotyczne uniesienie, narodowy triumfalizm, moralna wzniosłość i etyczna pompatyczność. Bombastycznym i heroicznie brzmiącym zapewnieniom oraz mowom nie ma końca. Zapomina się jednak co było wcześniej, jak się samemu postępowało i jakie niecnoty czy hańba były udziałem tych aktualnych Katonów przemienionych w sykofantów.

Współczesny liberalizm jest krańcowo odmiennym od tego co proponowała ta, klasycznie rozumiana, teoria. Jej  znaczącymi twórcami byli oświeceniowcy w rodzaju Benjamina Constanta, Adama Smitha, Andersa Chydeniusa oraz rewolucje: francuska i amerykańska. Również uchwalone deklaracje: Niepodległości Stanów Zjednoczonych oraz Praw Człowieka i Obywatela i Republiki Francuskiej. U podstaw obu dokumentów leżały uniwersalne prawa jednostki; wolność, sprawiedliwość, równość itd. Osobnym tematem jest to, jak ich twórcy rozumieli te wartości. Ale stały się one kanonem postępu, rozwoju ludzkości oraz tym, co ma charakteryzować euro-atlantycki świat jako ten lepszy, prawidłowo traktujący wszystkie osoby oraz zbiorowości. Prawidłowo i uniwersalnie wobec reszty populacji naszego globu. I to pozostało po dziś dzień choć w mocno skarlałym, niemalże kolonialno-rasistowskim wymiarze. Wystarczy tylko przypomnieć niesławną wypowiedź unijnego polityka, Josepa Borella, o ogrodzie i dżungli.

Ale już w chwili opublikowania owych Deklaracji, będących dziś sztandarami demokracji zachodniej, jej twórcy, czołowe postacie Oświecenia, kierujące się jego wartościami i drogowskazami, mimo  szczytnych założeń, pozostawali np. posiadaczami niewolników  – Georg Waszyngton i Thomas Jefferson w Ameryce czy Jacques Billaud-Varenne we Francji. Z posiadanych źródeł wynika,  że Waszyngton traktował swoich niewolników ze zdecydowanie większą surowością niż inni właściciele ziemscy, zaś Billaud-Varenne po zakończeniu działalności publicznej we Francji, emeryturę spędził na Santo Domingo, gdzie nabył plantacje z gromadą niewolników.

Ekonomizm rynkowy zawsze był częścią składową liberalizmu, ale balans między kultem rynku a sprawiedliwością i równością w mniejszym lub większym stopniu zapewniał spojrzenie na tę doktrynę jako element postępu, rozwoju ludzkości oraz szans jednostki w nieprzyjaznym i wrogim świecie praw rynkowych. Sprowadzenie liberalizmu wyłącznie do wolności operacji mających prowadzić do zysku posiadaczy kapitału i jego bezwzględną maksymalizację jednocześnie pozbawia właśnie jednostkę mającą być listkiem na wietrze rynkowo-zyskownych kanonów podstawowego prawa – wolności. Bo czy wykluczony, wyzyskiwany, stygmatyzowany z racji swego nieprzystosowania oraz posiadania innego zdania o systemie ponoć liberalnym i demokratycznym może się czuć wolnym ? Gdy mu nie starcza na podstawowe potrzeby egzystencjalne, gdy ma problemy z lokum, z wyżywieniem rodziny i zapewnieniem potomstwu godnego życia. Gdy mu się odbiera prawo do krytycznej oceny tego co go otacza? Gdy na dodatek kraje kreujące się demokratycznymi, niosące na sztandarach swej polityki humanistyczne i uniwersalne hasłami oświeceniowej proweniencji prowokują w innych regionach świata wojny, konflikty, pokazując twarz imperialnej technokracji z Brukseli czy Waszyngtonu ?

Liberalizm skarlał pod ciężarem idei neoliberalnych dogmatyków w rodzaju Misesa, Hayeka i Friedmana oraz polityków będących niewolnikami szkoły zwanej „Chicago Boys” (realizującej de facto interesy globalnych mega-korporacji amerykańskich).  W efekcie rządów elit politycznych będących służalczymi wobec tej teorii, brakuje imintelektu, przenikliwości, a przede wszystkim empatii. Stali się Judaszami, a poniekąd sykofantami oskarżającymi system (demokratyczny, gdzie wolność, równość i braterstwo wszystkich ludzi ma być naczelną zasadą), który reprezentują. I który chcą promować, wdrażać na całym świecie. Hipokryzja i oszustwo to mało powiedziane. Widzimy w Polsce w czasie całej tzw. transformacji jak demokrację można zdegenerować, kiedy jej twarzą cały czas, w mniejszym lub większym stopniu, pozostaje Leszek Balcerowicz oraz jego fanatyczni akolici i ich przedpotopowa myśl o państwie, gospodarce, człowieku. I to ma miejsce w całym świecie Tak też jest to odbierane w nie-zachodnim świecie.

Bo kiedy fundamentalne kanony demokracji i wolności są głoszone przez tzw. elity (politycy, media, mainstream, różnego typu celebryci itd.) przy jednoczesnym ich praktycznym ignorowaniu i powszechnie praktykowanej interesowności ludzie tracą zaufanie i wiarę we wzniosłe idee demokratyczne. Narasta tęsknota za czymś stałym, za brakiem chaosu i dyscypliną porządkującą przestrzeń choćby w najmniejszym, obojętnie jakiej formie.

Współczesny system zwany neoliberalizmem wyzwolił w ludziach pokłady egoizmu i zachłanności.  Bo tylko ten, który jest na topie jest coś wart. I ten trend utożsamia się właśnie z demokracją, z liberalizmem. Że nie jest ona dla tych, którym się udaje mniej albo wcale. Nie jest dla tych których się napomina i etykietuje: populiści, komuniści (czyli a priori gorsi i nadający się do wykluczenia), agenci obcych wpływów i interesów… Gdy wraca w coraz szerszym stopniu cenzura trudno się dziwić, że w skali globalnej demokracja utożsamiana z Zachodem cieszy się w masach coraz mniejszą popularnością. Zresztą, w przestrzeni euro-atlantyckiej te procesy także się obserwuje. Bo oprócz tych tendencji sposób prowadzenia debaty oraz praktyka polityczna w krajach tzw. globalnego południa sprawiają iż liberalna demokracja jest kojarzona z nowym, XXI wiecznym kolonializmem.

Dzisiejsi politycy kierujący krajami Zachodu są zarówno sykofantami, donoszącymi na siebie samych (działając wbrew temu co głosili i głoszą) i Judaszami gdyż praktyka pokazuje kolosalny i powiększający się rozdźwięk między teorią (głoszoną jako szczytna i humanistyczna idea) a tym co ma materialnie miejsce.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…