Mokotów bronił się przed dekomunizacją dzielnie, Ursynów też nie opuścił szańców. Warszawiacy nie chcą kolejnej fali dekomunizacji. Ten serial już im się dłuży, na nowy sezon czekają tylko nieliczni.
W domu kultury przy ul. Łowickiej z początku frekwencja nie nastrajała optymistycznie. Na konsultacje społeczne przychodzą zwykle emeryci albo zapaleńcy z lokalnych grup inicjatywnych. Kiedy weszłam na salę, było w niej około 20 osób, z przewagą grupy 60+. Zmyliła mnie atmosfera sąsiedzkiego pikniku („się pogoda zepsuła”; „to ona nie żyje?!”; „to mówił ten, no, jak on się nazywał… Geremek!”). Nim wybiła 18.00, sala zapełniła się prawie po brzegi. Nic nie wskazywało na to, że ta beztroska gromadka rodem z Klubu Seniora za chwilę wyciągnie ostrą amunicję i obecnych na spotkaniu samorządowców będzie trafiać raz za razem celnymi strzałami argumentów, niczym grupa świetnie wyszkolonych snajperów.
Już po raz drugi na życzenie niemiłościwie panujących Warszawa ma się zdekomunizować. Konsultacjom społecznym poddano 12 nazw ulic: Juliana Bruna, Józefa Ciszewskiego, Jana Kędzierskiego, Anastazego Kowalczyka, Heleny Kozłowskiej, Zygmunta Modzelewskiego, Gustawa Reichera, Lucjana Rudnickiego, Wincentego Rzymowskiego, Wacława Szadkowskiego, Jana Szałka, wreszcie Związku Walki Młodych. Wszyscy ci patroni, według pisowskiej ustawy, powinni spaść z tabliczek i cokołów, istnieje bowiem u władzy przeświadczenie graniczące z pewnością, że propagują i upamiętniają komunizm lub inny ustrój totalitarny.
Mokotowskie spotkanie z mieszkańcami zamykało cykl stołecznych konsultacji „live” (do końca lipca można zdekomunizować się bądź odmówić poprzez wypełnienie ankiety on line albo w stosownym urzędzie dzielnicy). Przez cały czerwiec urzędnicy miejscy i radni nagadali się z „ludem” za wszystkie czasy. 28 czerwca deliberowano nad tym, czy Brun, Rzymowski, Modzelewski i Kozłowska to czerwone pająki, które niepostrzeżenie rozłożyły w stolicy swoje sieci. Najbardziej niewdzięczną pracę świata wykonała Ewa Kolankiewicz z Centrum Komunikacji Społecznej Urzędu Miasta. Spadł na nią nie tylko obowiązek odczytania stosownych ustępów ustawy „dokomunizacyjnej” i biogramów patronów przygotowanych przez IPN, ale również dopilnowanie, żeby mieszkańcy w szale dyskusji nie rzucili się na siebie wzajemnie, ani nie obrzucili sfermentowanymi darami natury obecnego na sali radnego Filipa Frąckowiaka z Komisji Nazewnictwa Miejskiego. Który okazał się, jak wyraził się mój informator z ratusza, „wilkiem w owczej skórze”.
Frąckowiak na poprzednich spotkaniach wyrażał rzekomą troskę i zainteresowanie niedogodnościami, jakie rodzą zmiany nazw ulic. Na spotkaniu z Mokotowem najwyraźniej uznał, że nie musi już kryć swoich barw partyjnych. Odważnie wyszedł na środek i oznajmił mieszkańcom, że „ktoś ich wprowadził w błąd. Konsultacje społeczne nie mają znaczenia”. – Nie obronicie państwo komunistów, oni nie zostaną! – triumf w jego głosie nie pozostawił wątpliwości, z jakiej listy dostał się do Rady Miasta (swoją drogą, internetowy risercz dotyczący wiceprzewodniczącego Frąckowiaka okazał się wyjątkowo owocny: to on podczas jednej z marcowych sesji obrad postulował, aby stołeczna rada ogłosiła swoje stanowisko wobec spektaklu „Klątwa” w Teatrze Powszechnym. Żeby nie było wątpliwości, stanowisko to brzmiało: „krytyka Polski przez bluźnierstwo wobec chrześcijańskich symboli religijnych, wulgaryzmy i pornografię”).
Frąckowiak nie wytrzymał, kiedy po odczytaniu biogramu Juliana Bruna made by IPN, z sali odezwały się pierwsze pomruki niezadowolenia. Biogram problematycznego patrona został przygotowany według tej samej sztampy, co pozostałe 11. Zawierał mnóstwo sugerujących już na wstępie określeń w stylu „jedna z twarzy stalinizmu”, „działacz KPP”, „przebywał w Związku Radzieckim”. Z tym, że akurat Brun jako symbol komunizmu jest celem zupełnie chybionym. Zmarł w 1942, nie pomagał więc budować stalinowskiego imperium. Ponadto, jak zauważyli celnie mieszkańcy – był socjologiem i literaturoznawcą, wybitnym badaczem dzieł Żeromskiego, zawieranie zatem sensu jego życia w zdaniu „związany z KPP” jest ze strony IPN świadomym przekłamaniem i celowym pominięciem zasług. Chyba to stwierdzenie tak rozsierdziło pisowskiego radnego, że zebrał się w sobie i wykrzyczał tę niewygodną prawdę, którą dusił w sobie podczas poprzednich konsultacji: drodzy warszawiacy, władza ma was u dołu pleców.
Postać Juliana Bruna praktycznie zmonopolizowała spotkanie. I słusznie, bo to świetny przykład paranoi władzy o tyle, że jego śmierć w 1942 roku podważa możliwość wyszczególnionej w ustawie funkcji przypominania o okresie 1945-89. Dostało się za tę manipulację Radzie Miasta. Prężny komitet mieszkańców ulicy Bruna ustami swojej liderki Jolanty Rybarczyk ogłosił, że wysłał do szanownych radnych od 2009 już pięć protestów z setkami podpisów, nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi. Widmo zmiany nazwy wisi nad „Brunowiczami” już od dawna.
Oprócz komitetu z Bruna, absurdy dekomunizacji trafnie wypunktowali też obecni na sali polonistka (patron ulicy nie może „upamiętniać” ani „propagować” żadnego ustroju, ponieważ leży w trumnie, a te czasowniki sugerują jednak tryb czynny); historyk („nie macie tam przypadkiem komunistów we własnych szeregach? Taki Piotrowicz na przykład”); przedsiębiorca („obliczyłem koszty, jakie poniesie moja firma przez wasze zabawy: to 6 tysięcy złotych”). Były głosy zadeklarowanych socjalistów; były głosy zadeklarowanych antysocjalistów („na ulicy Dzierżyńskiego bym mieszkać nie chciała, ale taki Modzelewski czy Brun przecież żadnymi zbrodniarzami nie byli”). Wszyscy, niezależnie od poglądów, serialu pt. „Dekomunizacja” oglądać sobie nie życzyli. Osamotnieni w swoich przekonaniach pozostali radny Frąckowiak i jeden młody człowiek, który przebąknął nieśmiało o „bohaterach leżących na łączce”, próbując udowodnić przedsiębiorcy z ul. Bruna, że owe 6 tysięcy powinien poświęcić bez mrugnięcia okiem przez pamięć o Wyklętych.
I ja pozwoliłam sobie zadać pytanie. Skierowałam je do radnego PiS. Żeby było jasne: odpowiedzi nie uzyskałam. Zapytałam, jaka jest gwarancją, że, według logiki IPN, za chwilę nie nastąpi kolejna fala grzebania w życiorysach patronów? Przecież może okazać się, że taki jeden z drugim jeszcze jeden literat, matematyk czy socjolog choćby sympatyzował z czerwienią. Zdelegalizujemy wszystkich niemyślących prawicowo? Co z Konopnicką? Iwaszkiewiczem? Przecież według ipeenowskich biogramów to przecież aktywiści LGBT.
Mokotowianie chcieli też wiedzieć, czy będą mieli wpływ na wybór nowych patronów. „Nie chcemy tu jakiegoś Łupaszki”. Odesłano ich na Berdyczów. „Można napisać wniosek…”
Kosztów związanych z wymianą dokumentów, jak twierdzi ratusz „nie poniosą mieszkańcy”. To nieprawda. Choćby dlatego, że pieniądze do kasy miejskiej nie spływają z nieba, tylko z kieszeni podatników. „Pan płaci, pani płaci, społeczeństwo płaci”, jak mawiał klasyk, z okresu, nomen omen, PRL. Mieszkańcy poświęcą czas, będą stali w kolejkach, wypełniali wnioski, cykali sobie zdjęcia. Co z tymi, którzy już samodzielnie nie chodzą i wyprawa do urzędu jest ponad ich siły? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że przedsiębiorcy wszelkie koszty poniosą sami. Wiadomo też, że wielka arteria Rzymowskiego na południowym odcinku miasta zamieni się w trzy ulice. Wiem, bo to koło mnie. Chaosu komunikacyjnego w stolicy najwidoczniej nigdy za wiele.
Ps. Rada Miasta brać pod uwagę opinii mieszkańców oczywiście nie musi. Wszystko i tak ostatecznie rozstrzygnie się, gdy za weryfikację weźmie się wojewoda. Konsultacje to jednak papierek lakmusowy społecznych nastrojów i relacji między mieszkańcami a władzą. Okazuje się, że wolę ścigania mitycznych pozostałości po komunie wykazuje wyłącznie władza, wspomagana prawicową młodzieżą, dla której nawet rok 2000 to odległe dzieciństwo.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…
Przyjdziemy, zwyciężymy, patronów przywrócimy.
IPN niech może zajmie się kryptobanderowcami w polskim Sejmie i w rządzie. Nazwisk nie będe wymieniał ,bo wszyscy je znamy.
No może się nie zgodzicie ale nikt kto w 1920 r popierał Bolszewików i ich najazd na Polskę nie powinien mieć ulicy/pomniku/skoły/skweru. Niech im w Donbasie albo na Uralu stawiają.
Po co oni chcą te nazwy zmieniać? Upadnie pi(s)epszony reżym i znowu i tak zostaną przywrócone właściwe nazwy …
To jest normalne. Należy czynić tak jak wymaga racja stanu i obecna narracja. Tak było w Egipcie, w Rzymie wszędzie gdzie upatrujemy tzw. korzeni cywilizacji. Np. w 2049 wybory wygrają Razemici I Koło Strajk.cccp i sobie wszystkie JP II itd. zamienią na Stalina, Millera i Róży LUX. Historia kołem się wszak toczy i proces to normalny.