Niedawno w węgierskiej gazecie codziennej Magyar Nemzet ukazał się tekst niezwykle znamienny, zatytułowany „Pora porozmawiać o huxicie” (z angielska: hu – Hungary, exit – wyjście). Autorem materiału jest dziennikarz i publicysta bliski obozowi rządzącemu nad Dunajem, znany ze swej działalności opozycyjnej w czasach sprzed 1989 (podobnie jak Wiktor Orban i ludzie tworzący zręby partii Fidesz), członek współczesnej elity publicystyki węgierskiej – Tamas Frics. To człowiek bliski Orbanowi, stanowczy konserwatysta, który nie raz krytykował z płaszczyzny tradycyjnych, opartych o tzw. „chrześcijańskie wartości” politykę Brukseli oraz państw zachodnich idącą w kierunku tolerancji, pluralizmu, multikulturalizmu  – w każdym rozumieniu.

Można zatem przyjąć, że hasło wyjścia z Unii Europejskiej rzucił człowiek poważny. To nie jest polityczny folklor ani margines, cokolwiek o takim zestawie poglądów sądzimy. Wielu znawców stosunków nad Dunajem, twierdzi wręcz, iż ustami Fricsa przemówił sam Orban. Jemu, jako premierowi i szefowi kraju należącego do UE, w aktualnej chwili nie wypada artykułować takich tez. Wpierw ma się rozpocząć debata, niejako prowokowana „od dołu”, z zaplecza Fideszu, a dopiero potem najważniejsza osoba w pastwie może ustosunkowywać się do jej przebiegu. Czyli także moderować ją, manipulować emocjami i kierunkami jej przebiegu. Poważne jest też medium, które temat wprowadza: Magyar Nemzet, czyli dosłownie ,,naród węgierski” to tytuł opiniotwórczy, analityczny, z zaangażowaną redakcją – a przy tym oczywiście reprezentujący wartości rządzących obecnie Węgrami. Kult wolnego rynku, wartości chrześcijańskie traktowane mocno tradycyjnie, polityczna prawica (często zahaczająca o doktrynę strzałokrzyżowców). No i oczywiście kultywowanie mitów związanych z Trianon i „wielkimi Węgrami” sprzed 1920 r.

Dla tej węgierskiej redakcji Węgry wchodziły do „innej Unii” niż to ma dziś miejsce. Jest  to podstawą – zdaniem Tamasza Fricsa – do rozpoczęcia debaty o przyszłości kraju w UE. Dla Fricsa wzorem jest Wielka Brytania i Brexit. – Nie ma z naszej strony zgody na internacjonalizm i kosmopolityzm – pisze wpływowy autor. Owszem, myli pojęcia, można mu wytykać, że internacjonalizm oznacza coś zupełnie innego, niemającego wiele wspólnego z polityką kapitalistycznej UE. Ale te mocne w swej wymowie tezy Fricsa zostały poparte przez część establishmentu węgierskiego. Podobne zdanie wyraził niedawno przewodniczący parlamentu węgierskiego – czyli trzecia osoba w państwie – Laszlo Köver. To już nie są zwykłe spekulacje.

Oczywiście bezpośrednim powodem opublikowania tego materiału akurat teraz jest zapewne zamrożenie środków finansowych (ok. 7 mld euro) przez Brukselę dla Budapesztu w związku z drastycznym nieprzestrzeganiem – i to od wielu lat – przez rząd Viktora Orbana prawodawstwa unijnego. Te środki są przeznaczone dla krajów członków UE i stanowić mają podstawę aktywizacji ich gospodarek w czasie po pandemii. Czy możemy mieć gwarancję, że podobna debata nie zostanie rozkręcona w Polsce, w podobnym kontekście?

Jest jeszcze jedna analogia: w przyszłym roku wybory parlamentarne na Węgrzech, a pozycja Orbana jest słabsza, niż była. Jak widać, decyduje się on mobilizować elektorat Fideszu wokół haseł narodowych, konserwatywnych i antyunijnych. Na Węgrzech, podobnie jak w innych krajach, pod tym względem jest widoczny wyraźny podział: stolica kraj vs interior Węgier. Orban stara się w taki sposób zaszantażować Brukselę. Co przekonującego miałaby do powiedzenia opozycja w Polsce, gdyby PiS zastosował podobną strategię? W jaki sposób zamierza walczyć o głosy tych, którzy narracją tożsamościową  są zwyczajnie dowartościowywani?

Wielu autorów uważa, iż Orban chce iść drogą Prezydenta Turcji Reçepa Erdogana, pozostającego wobec Brukseli w pozycji wybitnie asertywnej. Jednak trzeba od razu dodać, iż wymiary, pozycja oraz potencjał – w każdym wymiarze – Turcji i Węgier są absolutnie nieporównywalne. W artykule jest zresztą coś ciekawszego: Frics przekonuje, że Europa Środkowo-Wschodnia jest regionem, który zamożny Zachód traktował/traktuje jako pole dla najzwyklejszej kolonizacji. To kolejny wymiar analizy i krytyki, który, wydawałoby się, powinien zostać naturalnie podjęty przez materialistyczną, przyglądającą się kwestiom pracy i wyzysku lewicę. Nawet, jeśli ta lewica opowiada się za pozostaniem w UE, przy jej zreformowaniu. Na Węgrzech jednak tę debatę prawica zamierza rozegrać na własnych warunkach.  Dobrze byłoby, gdyby lewica polska nie dała się w ten sposób zdystansować. W podobnej dyskusji nad Wisłą, która wróci prędzej niż później, potrzebny jest jej samodzielny głos.

A jeśli chodzi o mój osobisty głos w temacie – patrzę na UE realistycznie i nie mam obecnie zbyt wielu powodów do radości. To mógł być dobry projekt. Jednak skręcając na mocno neoliberalne tory i nie schodząc z nich, sam stworzył grunt pod swój obecny kryzys. Unia w formie znanej do tej pory może się zwyczajnie rozpruć – z racji swej nieruchawości decyzyjnej i technokratyzmu. To nie jest już tabu ani scenariusz fantastyczny.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Najwyraźniej DRANG NACH OSTEN v.2.0 po raz kolejny spalił na panewce. Tak to jest gdy planując neokolonialny zabór nie zostawi się uzależnionemu podstawowych dóbr do zaspokojenia podstawowych potrzeb. Pazerność władców rozwali najlepszy system. A ten (turbokapitalizm) należy do takiego rodzaju jak Jersinia Pestis wśród mikrobów.
    Odnoszę nieodparte wrażenie,że zaraz posypią się kolejne takie groźby ze strony podduszanych mniejszych państw (jak chociażby Grecja).

  2. UE nigdzie nie skręcała, ona od początku była na neoliberalnych torach, bo tylko takie tory dla niej zbudowano.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Zapomnieć o ZSRR

Wczoraj minęła 33 rocznica jednego z najbardziej nieznanych historycznych zdarzeń najnowsz…