Nic tak nie ożywia wizerunku politycznego premiera czy prezydenta, jak materiał telewizyjny z jego udziałem na tle jakiejś spektakularnej tragedii.
Na miejsca katastrof pielgrzymowali wszyscy. Marcinkiewicz zaliczył sesję telewizyjną i fotograficzną przy zawalonej hali w Chorzowie, Tusk i Kaczyński jeździli na miejsca trąb powietrznych. A i oni, i inni – zawsze pojawiali się w kopalniach, w których ginęli ludzie.
Każdy porzucał swoje codzienne zajęcia, odwoływał posiedzenia i spotkania, by w chwili, gdy dramatem żyły wszystkie telewizje, błysnąć w nich zatroskaną miną i głodnymi kawałkami o współczuciu i wszelkiej niezbędnej pomocy.
Oficjele pojawiali się oczywiście, gdy na miejscu trwała akcja ratunkowa. Dla wszystkich, którzy w niej uczestniczyli liczyło się tylko to, by ratować. Dla rodzin zasypanych górników, czy poszkodowanych tornadem też było to najważniejsze.
Ale nie dla oficjeli. Oni musieli dolecieć na miejsce, spotkać się z ludźmi, którzy dowodzili akcją i wprowadzić zamieszanie. Zamiast ratować, służby musiały zajmować się dostojnymi gośćmi. Oprowadzać ich i opowiadać androny.
Ten sam żałosny scenariusz zaliczyła dziś pani premier Szydło. W związku z katastrofą w kopalni Rudna odwołała zaplanowane na środę posiedzenie rządu i pognała do Polkowic. Oczywiście funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu nie zejdą pod ziemię, by szukać zaginionych górników. Oczywiście Szydło nie dowiezie specjalistycznego sprzętu niezbędnego do akcji ratunkowej, bo po pierwsze ona go nie ma, a po drugie sprzęt jest już na miejscu.
Pragmatyka w takich przypadkach wymagałaby od premiera konsultacji telefonicznej, sprawdzającej, czy ratownikom nie trzeba pomocy w załatwieniu tego, czy tamtego. I tyle. Wypowiedzieć się z zatroskaną miną przed kamerami można i w Warszawie. Skierować pieniądze, tudzież słowa otuchy poszkodowanym i ich rodzinom też.
Ale nie! Jak się jest premierem, to trzeba odstawić medialną szopkę i poprzeszkadzać ratownikom w pracy. Czy to jest obłuda? Skądże, to tylko zbijanie kapitału politycznego na ludzkim nieszczęściu. Po prostu polityka.
Assange o zagrożeniu wolności słowa
Twórca WikiLeaks Julian Assange po kilkunastu latach spędzonych w odosobnieniu i szczęśliw…
Tak, to prawda, że wytworzył się głupi i szkodliwy obyczaj, że najważniejsze persony w państwie muszą się pojawić w miejscu katastrofy, nieszczęścia. Zapewne wykorzystują to obrzydliwie w celach piarowych. Ale pamiętajmy też o drugiej stronie zjawiska: biada temu WAŻNEMU politykowi, który by nie pojawił się na miejscu katastrofy. Żurnalia wdepcze go w błoto.