Czy Komisja Europejska, formułując raporty na temat praworządności w poszczególnych państwach, naprawdę zawsze działa jak bezstronny arbiter? I co, jeśli odpowiedź na to pytanie jest negatywna? Raport przygotowany przez zespół politologów na zlecenie irlandzkiej lewicowej europosłanki Clare Daly pokazuje, na przykładzie Hiszpanii, Francji i Bułgarii, skalę brukselskich „niedopatrzeń” i niekonsekwencji. A jego autorki dowodzą: praworządność to wielka rzecz, o demokrację warto walczyć, ale… Rząd idealnie praworządny może równie doskonale realizować interesy wielkiego biznesu, nie własnych pracujących obywateli.
Może właśnie z powodu tych wniosków raport zatytułowany Binding the Guardian przeszedł niemal bez echa w mediach głównego nurtu. Byłoby zupełnie inaczej, gdyby główne autorki – bułgarsko-brytyjska politolożka Albena Azmanova i młoda badaczka-stażystka Bethany Howard, wspierane przez pięcioro kolejnych naukowców z uniwersytetów od Berlina po Oxford – poszły utartymi szlakami i nakreśliły prostą opozycję między liberalną demokracją a populizmem. One jednak schodzą z tej ścieżki już w pierwszym akapicie raportu.
– Rozwój rządów autokratycznych, nieodpowiadających przed nikim – bardziej ostentacyjny na Wschodzie, bardziej skryty i podstępny na Zachodzie – jest patologią transeuropejską. Rządy takie rozwinęły się w krajach kierowanych przez przywódców eurosceptycznych (jak Węgry Viktora Orbana), jak i tych, gdzie rządzili europejscy lojaliści (Bułgaria Borisowa). Powstały w państwach starej Europy (Hiszpania, Francja, Austria), jak i w tych przyjętych do UE później (Polska, Rumunia). Ratowanie rządów prawa stało się nagłą koniecznością – czytamy.
Autorki nie odrzucają koncepcji rządów prawa. Przytaczają gorzkie uwagi Marksa o państwie i prawie, które służy jedynie do zabezpieczania dominacji posiadających środki produkcji nad klasą pracującą, o iluzji równych praw w liberalnej demokracji. Ale kwestionują je, idąc za argumentacją historyka Edwarda Thompsona: czy samo ograniczenie samowoli władców poprzez ustanowienie prymatu prawa nie jest ważnym osiągnięciem, dającym jednostkom określone gwarancje? Z tego wynika kolejny wniosek: Unia Europejska powinna stać na straży praworządności i ma wszelkie podstawy upominać takie kraje jak Polska, gdzie rządząca prawica ześlizguje się ku autorytaryzmowi. Problem leży gdzie indziej – są mianowicie państwa, które powinny zostać upomniane lub ukarane, ale tak się nie stało.
Binding the Guardian obnaża te podwójne standardy na przykładzie dwóch państw Europy Zachodniej i jednego bałkańskiego. Autorki przypominają o przemocy, z jaką były rozpędzane protesty żółtych kamizelek – co jednak nigdy nie spotkało się choćby z upomnieniem ze strony Komisji Europejskiej.
Francja: potężne manifestacje przeciw reżimowi Macrona, Paryż w ogniu [wideo]
Przypominają również, że żadnych problemów z praworządnością KE nie dopatrzyła się ani przy reformie wymiaru sprawiedliwości we Francji w 2018 r., którą silnie oprotestowywali francuscy prawnicy, ani trzy lata wcześniej, gdy po zamachach w Paryżu wprowadzono stan wyjątkowy z daleko idącymi ograniczeniami swobód obywatelskich. Przypominają również przypadki co najmniej wątpliwego traktowania mediów, w tym zwyczajnego zastraszania dziennikarzy, którzy ujawnili, jak Francja sprzedaje broń do Arabii Saudyjskiej, na wojnę w Jemenie.
Drugi zachodnioeuropejski przykład to Hiszpania i siłowe rozpędzenie katalońskiego referendum niepodległościowego (uznane przez KE za wewnętrzną sprawę Madrytu), a potem masowe aresztowania lokalnych aktywistów, którym seryjnie stawiano zarzut podżegania do przemocy. Tu Hiszpanię skrytykowały międzynarodowe zrzeszenia obrońców praw człowieka, ale nie Unia Europejska. Co ma też wspólnego z demokracją, pytają autorki, przepis nakładający kary pieniężne nawet do 30 tys. euro na organizatorów niezgłoszonych zgromadzeń czy organizatorów protestów, podczas których doszło do „poważnego naruszenia porządku i bezpieczeństwa”?
Fatalnie dla europejskich strażników praworządności wypada rozdział poświęcony Bułgarii. Lista patologii, których Komisja Europejska „nie zauważyła” w tamtejszej praktyce politycznej wygląda porażająco. W latach 2019-2020 Sofię w dorocznych raportach KE wręcz chwalono za postępy w walce z korupcją. Tymczasem rządząca partia GERB od lat defraudowała unijne fundusze, podporządkowała sobie media, zbudowała całą sieć układów polityczno-biznesowych, a przepisy antykorupcyjne wykorzystywała do eliminowania politycznej konkurencji. To masowe protesty uliczne i zmiana polityki USA wobec rządu GERB, a nie unijna „walka o praworządność” sprawiły, że doszczętnie skompromitowany Bojko Borisow wreszcie stracił władzę.
Firmowany przez irlandzką europosłankę raport mówi wreszcie: praworządność to nie wszystko! Walka o nią to w zasadzie dopiero początek. Nie wystarczy, choćby już zupełnie uczciwie, napiętnować tych europejskich rządów, które naruszyły zasady demokracji. Potrzebna jest całkowita zmiana filozofii rządzenia. Zapewnienie bezpieczeństwa ekonomicznego i stabilności – taki powinien być cel europejskich rządów, piszą autorki. Zauważają, że w poprzednich dekadach rządy „wystawiały społeczeństwa siłom rynkowym”, a kiedy społeczeństwa zaczęły się buntować – wzmagały kontrolę nad ludźmi, zamiast wysłuchać podstawowych postulatów. Bez odejścia od tej tendencji, bez przywrócenia ludziom sprawczości i bez większej społecznej wrażliwości rządzących, wnioskują badaczki, sama tylko walka o praworządność będzie ślepą uliczką. Państwo może perfekcyjnie przestrzegać procedur – i nadal nie gwarantować pracującej większości godnego życia.
*
Portal Strajk poprosił europosłankę Clare Daly, jako osobę, która zainicjowała powstanie raportu, o skomentowanie jego najważniejszych ustaleń i wynikających z nich wniosków.
Raport skupia się na trzech państwach-przypadkach: Francji, Hiszpanii i Bułgarii. Dlaczego właśnie one?
To, co w ostatnich latach działo się w tych państwach, jest najlepszym dowodem na to, jak koncepcja ochrony praworządności jest traktowana przez Komisję Europejską w sposób nieneutralny i wybiórczy. Chociaż wypada dodać, że nie są to przykłady jedyne.
Zgromadzone w raporcie fakty pokazują, że władze Francji i Hiszpanii zasługiwały co najmniej na surową krytykę za swoje podejście do praworządności. Jednak najwyraźniej okazały się zbyt duże i zbyt ważne, zbyt powiązane z historycznym centrum Europy, żeby KE formułowała taką krytykę pod ic adresem lub tym bardziej by je ukarała.
A Bułgaria? Tu sam nasuwa się wniosek, że dla Komisji Europejskiej ważniejsze było mieć swoich zaufanych ludzi u steru w tym granicznym państwie Unii Europejskiej, niż potraktować poważnie informacje o tym, jak wyglądają rządy Bojko Borisowa. Te doniesienia były w świadomy sposób ignorowane. Komisja wysyłała wręcz Borisowowi jasne sygnały, że będzie dalej przyzwalać na defraudowanie unijnych funduszy. Jak inaczej można interpretować fakt, że KE świetnie wiedziała o tych praktykach, a jednak nadal zapewniała Sofię, że pieniądze będą płynęły dalej?!
Czy Unia Europejska nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo się kompromituje? W Bułgarii, jak i wszędzie w Europie Wschodniej, pewna część obywateli miała nadzieję, że wejście do wspólnoty zmieni ich życie na lepsze. Tymczasem ta wspólnota pozwoliła na dalsze niszczenie państwa, które już powaliła transformacja z socjalizmu do kapitalizmu…
Moim zdanie Unia dawno przestała się przejmować takimi sprawami. W obecnej postaci dba jedynie o interesy wielkich firm. To wielki biznes korzysta na decyzjach podejmowanych w Brukseli. To, co myślą obywatele i jak żyją obywatele decydentów nie interesuje. Nawet jeśli faktycznie unijna hipokryzja widoczna w takich przypadkach jak bułgarski bezpośrednio przekłada się na spadek zaufania do UE.
W przypadku Bułgarii, ale też Francji, rzuca się w oczy jeszcze jedno. W swoich ostatnich raportach o praworządności Komisja Europejska nie tylko nie zwróciła uwagi na naruszenia praw obywatelskich, ale też… chwaliła rządy za działania, które były zwyczajnie antyspołeczne, czyli w rzeczywistości obywatelom szkodziły!
Przypadek Bułgarii każe się poważnie zastanawiać, czy gdyby Polska miała potężnych przyjaciół w Unii, to czy byłaby tak surowo krytykowana za naruszanie zasad praworządności. Czy może też Bruksela udawałaby, że „nie zauważa” działań polskiego rządu…
Niestety polscy prawicowi europosłowie mają wiele racji, kiedy mówią w Brukseli: krytykujecie nas tak surowo, bo nie podoba wam się nasza polityka. Z jednej strony naruszenia, w sprawie których alarm podnosi polska opozycja, są poważne. Z drugiej – Unia sama odbiera sobie wiarygodność, jeśli nie traktuje wszystkich przypadków łamania praworządności po równo. Sama daje rządom polskiemu czy węgierskiemu argumenty, by mówić: nie jesteście bezstronni.
Teraz krytyka Unii w Polsce jakby nieco przycichła, bo UE wzięła stronę polskiego rządu w sprawie migrantów i kryzysu na granicy białoruskiej.
Unia dała kolejny pokaz hipokryzji. Gdzie są prawa człowieka, kiedy sprawa zaczyna dotyczyć migrantów na europejskich granicach? Sprawa polsko-białoruska nie była pierwsza. Byłam w zeszłym miesiącu w Grecji. Widziała, jak Unia inwestuje ogromne sumy w zabezpieczanie granic, zmienianie ich w twierdze, by uniemożliwić legalne składanie wniosków azylowych. A powinniśmy przyjmować nowych mieszkańców, bo ich zwyczajnie potrzebujemy. Nasze społeczeństwa się starzeją.
Zamiast tego Unia godzi się na działanie firm zbrojeniowych, których produkty są używane do destabilizowania państw, z których potem wyruszają uchodźcy. Mało tego, te same firmy nierzadko otrzymują kontrakty na prace przy budowaniu granicznych umocnień.
Wielu lewicowych działaczy mówi o potrzebie reformowania UE, by stała się Europą socjalną, a nie wspólnotą interesów korporacji. Czy to w ogóle możliwe, jeśli już teraz we wspólnocie są państwa zbyt duże i silne, by krytykować je za oczywiste nadużycia?
To fundamentalne pytanie. Żeby móc na nie odpowiedzieć, trzeba zdać sobie sprawę z tego, że źródła pewnych problemów leżą już w traktatach założycielskich europejskiej wspólnoty. Unia od zawsze opiera się na własności prywatnej i dyscyplinie podatkowej, czyli założeniach neoliberalnych. O tym nawet się z obywatelami nie dyskutuje. Natomiast cały dyskurs o prawach podstawowych jest sprawą drugorzędną; rozwinął się później i jak widać można go w razie potrzeby zawiesić.
Jestem pełna obaw o przyszłość Unii. Wspólnota jest już teraz podzielona jak nigdy wcześniej. Dobrze radzi sobie głównie z pouczaniem innych w kwestii demokracji.
Raport sugeruje powołanie mechanizmu, za pomocą którego sami obywatele będą informować o naruszeniach rządów prawa czy innych nadużyciach władzy, które ich dotknęły. Urzędnicy mieliby obowiązkowo reagować na takie sygnały. To będzie działało?
Chciałabym wierzyć, że tak, bo bez aktywizowania obywateli, bez pokazania, że ich zdanie się liczy, a ich doświadczenia są ważne, Unia nie wyjdzie ze ślepego zaułka. Chociaż zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że nasze rządy wielokrotnie ignorowały sygnalistów. W Bułgarii, nawiązując do raportu, było to wręcz regułą.
We wnioskach z raportu czytamy też, że jeśli cokolwiek ma się w Europie zmienić na lepsze, to rządy poszczególnych krajów muszą zmienić nastawienie do rządzenia. Na nowo muszą przyjąć odpowiedzialność za całe społeczeństwo, wykazać się społeczną wrażliwością. Ale czy nie jest tak, że to my, obywatele, będziemy musieli wymusić te zmiany?
Oczywiście! Politycy się nie zmieniają. Politycy reagują na to, co już się dzieje. To zorganizowani obywatele muszą na nich naciskać, oczekiwać konkretnych rozwiązań. Politycy zwykle działają reaktywnie, a nie proaktywnie, a nawet jeśli sami coś zainicjują, to zwykle nie są to zmiany na korzyść obywateli.
Jeśli więc widzę jakąś szansę na naprawienie Unii Europejskiej, to tylko w takim scenariuszu: ruchy masowe organizują się w kilku, kilkunastu krajach, wyłaniają progresywne i prospołeczne rządy, które następnie podejmują współpracę. Aż do rewizji traktatów. Oczywiście taki scenariusz nie stanie się rzeczywistością bez walki. Ale nie jest niemożliwy! Czy KE kiedykolwiek zmieniłaby swoje podejście do Bułgarii, gdyby nie tysiące ludzi na ulicach w 2020 r.? Bez ruchów protestu Borisow nadal byłby u władzy.
Jaką rolę ma w tym do odegrania lewica?
Lewica ma do przezwyciężenia wielki kryzys wewnętrzny. W tej chwili w nawet w europarlamentarnej frakcji GUE/NGL są ludzie, którzy moim zdaniem mogliby zasiadać w każdej frakcji. Mogę sobie wyobrazić, że w partiach lewicowych w poszczególnych krajach może być podobnie. Popełniamy błędy taktyczne, jak ten hiszpańskiej lewicy, Unidas Podemos: miała bardzo dobry wynik wyborczy, ale weszła do rządu z socjalliberałami i teraz współfirmuje ich posunięcia. To musi się odbić na zaufaniu, jakie wcześniej zdobyła.
Mam poczucie, że w czasie pandemii lewica przestała krytycznie patrzeć na to, jak Unia Europejska staje się coraz bardziej autorytarna. Po prostu kupiła pewne głównonurtowe dogmaty, zamiast występować z krytyką społeczną. Efekt jest taki, że tysiące ludzi, którzy mają poważne, ekonomiczne podstawy do niezadowolenia protestują teraz razem z ruchami antyszczepionkowymi albo trafiają na demonstracje animowane przez skrajną prawicę. Dziś większość obywateli w poszczególnych krajach UE nie ma tak naprawdę żadnej reprezentacji. A lewica i jej ideały są potrzebne, do obrony podstawowych praw, socjalnych i obywatelskich.
Alternatywy dla kapitalizmu potrzebujemy też po to, by w ogóle przetrwać jako gatunek…
Tak. Ruchy Zielonych głośno upominają się o obronę klimatu, ale same często są powiązane z biznesem i brakuje im koncepcji rozwiązań społecznych. Tę daje socjalizm, połączony z antymilitaryzmem. Dlatego nie mówię o zielonym socjalizmie jako o nowej wizji. To idea, którą mamy od dawna i która się nie zdezaktualizowała. W obecnych warunkach to nawet więcej – to konieczność. I wierzę, że większość ludzi da się do niej przekonać. Ludzie chcą stabilności, dobrego życia i tego, by ich nie ignorować. Socjalizm zawiera w sobie to wszystko. Nie twierdzę, że tworzenie się ruchów masowych, prodemokratycznych, będzie łatwe. To będzie walka. Ale jestem optymistką i ciągle wierzę, że ten scenariusz zmian, o którym mówiłam, nie jest niemożliwy.
Rozmawiała Małgorzata Kulbaczewska-Figat.
Juan Guaido – „demokratyczny” prezydent Wenezueli cz. II
Kiedy zawiodły próby wywołania rozruchów na wielką skalę za pomocą wyłączenia elektrycznoś…