Nadchodzą dobre czasy dla armii. Dla reszty społeczeństwa oznacza to, że nie będą one spokojne.
Międzynarodowy Salon Przemysłu Obronnego to impreza, której twórcy sami ochrzcili Świętokrzyskie „stolicą świata zbrojeń”. Zbrojono się tu już po raz 23. Ani prezydent Duda, ani obecny na otwarciu minister obrony Tomasz Siemoniak, ani sprawiający wrażenie zabłąkanego tam przez pomyłkę, aczkolwiek również obecny Grzegorz Schetyna, nie powinni zdradzać powodów do niepokoju: tegoroczna edycja okazała się rekordową. Zaprezentowało się 543 wystawców, a program targów był wyjątkowo bogaty. O tym, że idzie nowe, można się było przekonać podczas debat w rodzaju „Przed wielkim skokiem. Polski przemysł obronny podczas realizacji programu modernizacji technicznej armii” czy konferencji zorganizowanej przez Inspektorat Wsparcia Sił Zbrojnych „Biznes z Wojskiem to pewne pieniądze”. „Pewne pieniądze” i rozmach biły gości po oczach: na wojnie nie można stracić, przynajmniej jeśli się produkuje broń – stracić można tylko w czasie przedłużającego się pokoju. Konflikty to jednak (na szczęście) tylko kwestia czasu.
Taka też była filozofia wystawców organizujących różnego rodzaju towarzyszące briefingi i seminaria, min.: „Patriot dla Polski. Skuteczny dzisiaj. Gotowy na wzywania jutra” czy „Kreowanie globalnego rynku dla produktów i usług w zakresie bezpieczeństwa chemicznego”.
Co dało się zauważyć na targach w Kielcach, to że wiele zmieniło się od czasów, kiedy resorty związane z wojskiem nazywano „ministerstwami wojny”. Dziś bez względu na kraj najczęściej mamy do czynienia z ministerstwami obrony, a przemysł zbrojeniowy nigdy nie jest służy atakowi, a jedynie „obronie” i „bezpieczeństwu”. Jest to niewątpliwy sukces wojskowych oraz branży zbrojeniowej, bo nie chodzi tylko o słowa, chodzi o odbiór społeczny – a europejska opinia publiczna w ostatnich latach nie prezentowała zbyt przychylnego nastawienia do zwiększania nakładów na wojsko. Konflikt na wschodzie, a także zagrożenie ze strony Państwa Islamskiego stały się więc wodą na młyn przemysłu zbrojeniowego i lobbujących za nim osób. Hasło „Si vis pacem, para bellum” znów wróciło do łask. I rzeczywiście, na MSPO, między haubicami a wozami wsparcia bojowego, wśród których przechadzały się częstujące cukierkami hostessy, można było poczuć się istotnie błogo. Zwłaszcza, że możliwości prezentowanego sprzętu dla zwiedzających były abstrakcją, tak jak i wróg, którego należy zlikwidować – rzecz jasna dla własnego bezpieczeństwa.
Ze swej strony koncerny zbrojeniowe, nie tylko amerykańskie, czynią wszystko, by propagować wizję bezpieczeństwa, którego gwarantem ma być posiadanie broni. Reklamują się więc sloganami w rodzaju: „Z nami bezpieczniej” (Polska Grupa Zbrojeniowa), „Czynimy niebo bezpieczniejszym” (Wojskowe Zakłady Uzbrojenia S.A.), „Bezpieczeństwo w partnerstwie” (Lockheed Martin). Raytheon, wielki wygrany w przetargu dotyczącym tarczy antyrakietowej, zachęcał do korzystania z aplikacji, która ukazuje, jak działa „jedyny na świecie pocisk antybalistyczny odpalany z wyrzutni morskich i lądowych”. Dewizą koncernu jest zdanie „Sukces naszego klienta jest naszą misją”. Bliżej nie wiadomo, co firma myślałaby w sytuacji, gdy klienci Raytheona walczyliby między sobą – ale najpewniej uznałaby ją za gwarancję sukcesu.
Słowa „strategiczny”, „logistyczny”, „obronność” czy „defender” padały wystarczająco często, by uznać, iż efekty polityki inwestycji w zbrojenia realizowanej konsekwentnie przez ekipę Komorowskiego właśnie zaczynają być widoczne. Prezydent Duda z niekłamaną przyjemnością podpisał się pod sukcesami poprzednika w tej dziedzinie, przyjmując za naturalny fakt, iż Polska jest jednym z nielicznych krajów UE, gdzie w kryzysie nie obcina się wydatków na wojsko. Na tle Europy Wschodniej wyrośliśmy wręcz na lidera, choć w kwestii bycia 38-milionowym państwem na dorobku szaleńczo topiącym kasę, by móc udawać, że bardziej angażujemy się militarne akcje NATO – póki co nic się nie zmieniło.
Choć w Kielcach zawarto całą masę „intratnych”, strategicznych kontraktów, jak współpraca Wojskowych Zakładów Lotniczych z Łodzi z tureckim Roketsan („Współpraca rozwijać się będzie w zakresie integracji pocisku sterowanego laserowo „CIRIT” i pocisku przeciwpancernego sterowanego laserowo, dalekiego zasięgu „UMTAS” na śmigłowcach rodziny MI”), współpraca Boeinga z Polską Grupą Zbrojeniową (F 15, F18, śmigłowce Apache) czy też Saaba z Wojskowymi Zakładami Lotniczymi z Bydgoszczy – nadal ciężko uwierzyć w istnienie jakiegokolwiek długofalowego kierunku rozwoju czy specjalizacji polskiej armii, poza tworzeniem na nasze własne potrzeby wizerunku zbrojeniowego tygrysiątka Europy.
W dodatku – o ile logiczne wydają się zamysły Brukseli o stworzeniu wielkiej kontynentalnej zbrojeniówki, to już zamysł ten stoi w sprzeczności z deklaracjami polityków najwyższego szczebla o inwestycjach i przetargach opartych wyłącznie na interesie narodowym, w celu poprawieniu rodzimej koniunktury. Nie da się zbrojeniowo grać do bramki narodowej, a jednocześnie paneuropejskiej. Tym bardziej, że większość tzw. polskich zakładów sektora zbrojeniowego zostało wykupionych przez kapitał obcy i obecnie polskie są jedyne z nazwy.
Nadwiślańska elita polityczna jest od pewnego czasu wybitnie wojskolubna. Już w 2013, według wyliczeń „Financial Timesa”, polskie wydatki na obronność wyniosły 31 mld zł, co w porównaniu z rokiem poprzednim stanowiło wzrost aż o 7 procent. 140 mln zł Bronisław Komorowski przeznaczył na nowy system obrony przeciwrakietowej. Były to jeszcze czasy, kiedy liczba wystawców w Kielcach oscylowała wokół 250. Na 2015 r. zaplanowano wydatki rzędu 38 mld. Tak wynika z 10-letniego programu modernizacji armii na lata 2013-2022, który wdrożył Komorowski. Szczegółowo omówiono go w raporcie Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI). Cała impreza wynieść nas ma 130 mld zł (35 mld dolarów). W raporcie wymienia się kluczowe inwestycje: 70 helikopterów wielozadaniowych i 32 szturmowe, 97 dronów, kilkaset czołgów i transporterów, 3 łodzie podwodne, do tego modernizacja systemów antyrakietowych i przeciwlotniczych, pociski manewrujące. Część sprzętu już zakupiliśmy.
„W przeciwieństwie do większości krajów zachodniej i środkowej Europy Polska prawdopodobnie przekroczy w 2015 roku zalecany przez NATO poziom wydatków obronnych wynoszący 2 proc. wartości całego PKB” – piszą analitycy z SIPRI. Obecnie wskaźnik ten wynosi 1,95 proc. W połączeniu z dalszym deklarowanym przez Ewę Kopacz wzrostem wydatków na obronność – uspokajające komunikaty polityków o tym, że Polska absolutnie nie zbroi się w obliczu konfliktu na wschodzie Ukrainy, brzmią kuriozalnie. Według SIPRI zauważalnie zbroją się wszyscy sąsiedzi Rosji. W państwach bałtyckich wydatki militarne rosną w tempie wyczynowym. Na Litwie prawie o 50 proc. w skali roku, na Łotwie o 15 proc., w Estonii 7,3. Co ciekawe w samej Rosji, która niezmiennie pozostaje w wielkiej światowej trójce zbrojących się – obok USA i Chin – wydatki zamknęły się w 84,5 mld dolarów (8 proc. wzrostu w skali roku). Ukraina uzbroiła się na 4 mld dolarów (25 proc!). W całym tym konglomeracie Polska znajduje się na 20. miejscu globalnego rankingu inwestujących w militaria.
Jakkolwiek chaotyczne ruchy MON (niejasne kryteria przy osławionym przetargu na śmigłowce wielozadaniowe i wygrana Airbus Helicopters) pozostawiają wrażenie, że ostateczny wybór sprzętu to niezbyt udany kompromis między ambicjami i zależnościami polityków a potrzebami wojska.
Kolejną bolączką polskiej obronności jest jakość rodzimego przemysłu zbrojeniowego, według ekspertów ocenianego jako „wciąż poniżej aspiracji”. „Ambicje narodowe” to w tym przypadku dołączenie do światowych liderów w eksporcie uzbrojenia, przy czym należy pamiętać, że Stany Zjednoczone posiadające 29 proc. rynku, a także Rosja (27 proc.) daleko w tyle pozostawiają kolejnych międzynarodowych eksporterów, czyli Niemcy (7 proc.) i Chiny. Liczne organizowane przez MON konferencje poświęcone współpracy triduum Nauka-Przemysł-Obronność przynoszą jak na razie umiarkowane rezultaty, a za kulisami przebąkuje się się, że dofinansowanie z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju w obszarze obronności co prawda wspiera polskich badaczy, jednak bywa tak, że pracują oni dla koncernów zagranicznych.
Absolwenci polskich politechnik są mile widziani w biurach projektowych amerykańskich, brytyjskich i francuskich firm z sektora zbrojeniowego i nic nie zapowiada, aby kosztem własnej kariery wspierali raczkujący przemysł krajowy. Choć, jak już było wspomniane, ambicje są wielkie.
– Chcę, by przemysł zbrojeniowy był silną gałęzią polskiej gospodarki – zadeklarował prezydent Andrzej Duda podczas targów. – Niebawem Polska wyda ogromne pieniądze na zbrojenie polskiej armii, by wzmocnić bezpieczeństwo. Bezpieczeństwo człowieka, także żołnierza. Bo człowiek jest istotą najcenniejszą.
W istocie, człowiek jest cenniejszy, jeśli wyda się na niego naprawdę wielkie pieniądze.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…
@nazi
Bredzisz, nie mając pojęcia o temacie.
modernizacja polskiej armii to będą pieniądze wywalone w błoto – gówniany amerykański i zachodni sprzęt z okresu zimnej wojny (f-16, korwety, niemieckie leopardy), zakupywanie sprzętu, który nie wszedł nawet w fazę testów (vide: fiński bwp „patria” kilkanaście lat temu) i przede wszystkim pompowanie mocarstwowych urojeń oraz biurokracji (bo przecież trzeba gdzieś pomieścić tych generałów i pułkowników bez armii).
nie armia realna – nowoczesna, dobrze wyszkolona, porządnie wyposażona.
armia urojona – z mnóstwem gryzipiórków za biurkami i psychopatycznych półgłowków w koszarach.