W Ekwadorze lewica jest dużo, dużo silniejsza niż w Polsce – ma autentyczne ludowe poparcie. Lecz, podobnie jak w Polsce, „szeroko pojęta lewica” jest tam podzielona na różne ugrupowania, które dla uproszczenia można podzielić na dwie grupy – lib-lewicę i alt-lewicę. Ten podział został tam częściowo zorganizowany i całkowicie wykorzystany przez Amerykanów, by doprowadzić do wręcz nieprawdopodobnego zwycięstwa w wyborach prezydenckich ich człowieka, neoliberała reprezentującego lokalną oligarchię Guillermo Lasso.

Ekwador nie jest dla USA jakimś szczególnie ważnym krajem Ameryki Łacińskiej: są ważniejsze, bo Ekwador jest stosunkowo mały (choć zbliżony wielkością do Polski) i w zasadzie był zawsze grzeczny i wierny imperium. Do obecnego wieku Amerykanie tak lekceważyli Ekwador, że nie mieli tam nawet bazy wojskowej, aż za rządów młodszego Busha dostali w prezencie Mantę – ekwadorski Sopot nad Oceanem Spokojnym, gdzie pojawili się w końcu „amerykańscy chłopcy” ze swymi armatami i dronami.

Trzy główne powody, dla których CIA zdecydowała się wziąć serio do pracy w Ekwadorze, to po pierwsze rutynowe działanie doktryny Monroe, która każe USA uważać Amerykę Łacińską za własną strefę wpływów, rządów i eksploatacji z wykluczeniem Europy, po drugie konkurencja (nie tylko handlowa) z Chinami, które zaczęły mocno inwestować w ekwadorskie kopaliny, a po trzecie „bezczelna” decyzja tego kraju za prezydentury Rafaela Correi udzielenia azylu dziennikarzowi Julianowi Assange’owi, na co nie odważyła się żadna z przestraszonych tzw. zachodnich demokracji. Do tego można dopisać próbę budowy szerokiej, prawicowej koalicji południowoamerykańskiej w perspektywie ewentualnej interwencji w niepokornej Wenezueli, o czym niedawno mówił b. prezydent Boliwii Evo Morales.

Trójca polityczna

 W ostatnich latach i miesiącach trzy postacie polityczne odegrały kluczową rolę w „grze o Ekwador”: Rafael Correa, były socjalistyczny prezydent, który rządził krajem w latach 2007-2017, prezydent Lenin Moreno, kończący właśnie swą kadencję i Carlos „Yaku” Perez reprezentujący USA-lewicę, tj. odpowiednik naszej NATO-lewicy. Tu od razu warto sprecyzować, że Yaku Perez jest uważany za lewicopodobnego jedynie przez niektórych europejskich socjaldemokratów i prawicowych Zielonych – byłyby powiedzmy odpowiednikiem polskiej, zielonej przystawki ozdobnej do neoliberałów z PO.

Rafael Correa

Z tych trzech postaci centralną pozostaje 58-letni Rafael Correa, dziś na wygnaniu w Belgii: to wokół niego kręciły się niemal wszystkie działania polityczne – jawne i ukryte – ubiegłych lat i tygodni. Walka z nim obejmowała to, co w Ekwadorze nazywa się „correizmem” – jego idee, działania i ludzi, którzy za nim poszli, czyli „socjalizm XXI w.” lub „rewolucja obywatelska” – latynoamerykańskie przekonanie polityczne dzielone m.in. przez Chaveza i Maduro z Wenezueli, czy Moralesa z Boliwii, które oznacza jawny, niewybaczalny bunt wobec imperium. Correa jest bez wątpienia najbardziej oryginalną i silną osobowością polityczną w Ekwadorze, ale dał się wykiwać przez Amerykanów aż dwa razy: w 2017 r. w czasie zmiany władzy po wyborach prezydenckich i podczas dopiero co minionych wyborów, które znowu wygrali.

Socjalizm XXI w.

 Zanim w 2007 r. Rafael Correa został prezydentem, Ekwador w ogóle nie rzucał się w oczy: w dziesięcioleciu przed jego dojściem do władzy kraj miał siedmiu prezydentów, tj. zwyczajową opinię stale chybotliwej politycznie „postbananowej” republiki, jak np. sąsiednie Peru. W ciągu 10 następnych lat (przez dwie kadencje) correizm radykalnie zmienił kraj, choć oczywiście są tacy, którzy uważają, że mógł to zrobić jeszcze radykalniej. Np. po przemyśleniu sprawy zrezygnował z postulatu wycofania wojsk amerykańskich – po prostu zostałby usunięty przedwcześnie, a Amerykanie raz zaproszeni nie wycofują się niemal nigdy. W 2010 r. CIA doprowadziła co prawda do próby zamachu stanu w stylu powtórzonym w Boliwii 9 lat później (bunt policyjno-wojskowy), ale zrobiła to jakby zbyt rutynowo i się nie udało. Dopiero potem jankesi podjęli systematyczną pracę nad Ekwadorem.

Correiści zaczęli z miejsca od rzeczy niesłychanych, jak powszechne ubezpieczenia zdrowotne i socjalne, pełne uznanie praw politycznych Indian, czy nawet znowu „bezczelny” zakaz silnie uzależniających gospodarczo siewnych produktów Monsanto (GMO). Mało tego, lokalny bank centralny stracił niezależność, tj. został wyrwany z władzy bankierów, co w końcu umożliwiło Ekwadorowi wykupienie starych, zagranicznych długów za 35 proc. ich wartości (po postraszeniu, że wcale ich nie spłaci). Ruszyły reformy z ponad 100-procentowym dofinansowaniem edukacji, ochroni zdrowia i innych podstawowych usług społecznych, wydano walkę z izolacją terenów wiejskich poprzez wybudowanie prawie 10 tys. km dróg. Płaca minimalna skoczyła ze 170 dolarów do 360, skrajna bieda została zredukowana prawie o połowę (z blisko 40 proc. do 22) – miliony ludzi mogło podnieść czoła.

Przygotowanie kontrrewolucji

ONZ zaczęła regularnie wskazywać na Ekwador jako wzór rozwoju dla Ameryki Południowej, ale szybko zaczęły się kwasy. Naturalne ataki z prawej strony można pominąć, ale za correistów wzięła się europejska NATO-lewica oskarżając ich o „populistyczną alt-lewicowość”, tj. lekceważenie kwestii obyczajowych. Rzeczywiście Correa, wychowany na marksizującej teologii wyzwolenia, pozostał katolikiem w tym sensie, że w ogóle nie chciał działać w kwestii legalizacji aborcji, czy praw LGBT, uznając, że póki co, priorytetem jest zmiana sposobu dystrybucji bogactw, wyciąganie kraju z biedy. 80 proc. Ekwadorczyków jest katolikami – postanowił, że otwieranie frontu w tym kierunku to już za dużo.

Karykatura Moreno

Correa i correiści tak „bezczelnie odszczekiwali się” prawicowym mediom, które systematycznie torpedowały wszystkie posunięcia rządu, nieważne trafne, czy nie, że narobił sobie sobie sporo wewnętrznych wrogów. Nie wiadomo jednak jak to się stało, że nie zauważył stałego towarzyszenia przy sobie agenta CIA, swego wiceprezydenta Lenina Moreno, którego Amerykanie kupili niedługo po 2010 r.

Człowiek ten w czasie swej wiceprezydentury i kampanii wyborczej z 2016-17 r. był w pełni „socjalistą XXI w.”, co się okazało smutną komedią. Okazało się też, że Amerykanie pomogli przygotować mu „pełną zmianę” – ludzi wyznaczonych do przejęcia stanowisk państwowych, prokuratury, publicznych mediów i tego, co dziś wielu Ekwadorczyków nazywa „neoliberalną nocą” – odkręcenia zdobyczy correizmu.

Zdrada

Lenin Moreno
wikimedia

Moreno doszedł więc do władzy z błogosławieństwem correizmu i Correi, którego CIA poradziła mu usunąć z życia politycznego sposobem „na Lulę”, tj. poprzez groteskowy proces o korupcję i zaoczne skazanie go na 8 lat więzienia. Neoliberałowie od Moreno zrobili regularną czystkę polityczną i przejęli niemal wszystkie media, by nadać correistom „trwały” wizerunek „gangsterów i złodziei”. Prezydent był tak wdzięczny Amerykanom, że pozwolił im zrobić na Galapagos (unikalne, przyrodnicze dziedzictwo ludzkości, wg ONZ) stały lotniskowiec strategiczny. Naturalnie „ekolog” Carlos „Yaku” Perez z USA-lewicy nie pisnął na ten temat ani słowa.

Kraj znowu został znowu ciężko zadłużony w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, przy jednoczesnym zamykaniu szpitali, szkół i likwidacji wszelkiej pomocy dla najuboższych. Szerokie represje policyjno-prokuratorskie przeciw correistom poszły od góry do dołu – Moreno wsadził do więzienia nawet swego wiceprezydenta, który był przecież socjalistą-correistą, aż po zwykłych działaczy społecznych. Wielu ludzi musiało uciekać przed prześladowaniami za granicę, ale nie to wywołało bunt społeczny, lecz zniesienie subwencji do paliwa, co natychmiast doprowadziło do wzrostu cen i pogłębiło wracającą biedę i krzyczące nierówności.

Bunt z 2019 r. został krwawo stłumiony, bo pieniądze poszły na armię i policję. Lasso, dzisiejszy zwycięzca wyborów prezydenckich, w pełni popierał Moreno. Oczywiście Assange został wydany Brytyjczykom, by mogli go więzić, a setki kubańskich lekarzy, którzy leczyli ludzi po wsiach, zostało wydalonych.

Sympatyczna ekologia

 Lasso był kandydatem Amerykanów już od dawna, wcześniej bezowocnie próbując kandydować przeciw correizmowi. Jednak dla pewności przygotowali alternatywę w postaci pozornego „wyprzedzenia correistów z lewej”, tj. zainwestowali w Carlosa Pereza ucząc go marketingu politycznego. Za ich radą już w 2017 zaczął udawać Indianina przyjmując imię Yaku („czysta woda” w języku keczua), chodzić w ponczo i ekologicznie fotografować się na rowerze, by walczyć z przemysłem wydobywczym rozwiniętym przez correistów, który rzeczywiście nie zawsze był poprawny ekologicznie. Szybko stanął na czele partii Indian – Pachakutik, doprowadzając do rozbicia w indiańskiej federacji plemion (CONAIE). W parlamencie jego ludzie regularnie głosowali z ludźmi Moreno i prawicą, twierdząc jednocześnie, że są niemal socjalistami – główny postulat społeczny polegał na dofinansowaniu pół miliona indiańskich gospodarstw rolnych. Reszta to pomysły eksportowania wody zamiast ropy, czy rozwój rzemieślnictwa i „zielonej” turystyki.

Carlos „Yaku” Perez. Tęcza w tle to nie symbol LGBT, lecz element indiańskiego folkloru

W minionych właśnie wyborach miał startować z kandydatką na wiceprezydenta, która zgłaszała pomysły prywatyzacji wszystkiego (łącznie z ubezpieczeniami społecznymi, które się jeszcze ostały), czy w ogóle oddania całego archipelagu Galapagos Stanom Zjednoczonym, bo „to ciężar dla kraju”. CONAIE udało się ją utrącić i wyznaczyć inną kandydatkę, ale Amerykanie uznali ją za wizerunkowo zbyt zwykłą kobietę, więc zupełnie zniknęła z kampanii, a zastąpiła ją ówczesna francusko-brazylijska narzeczona Pereza, ładna blondynka, która wyglądała „nowocześniej” i oddawała „feministyczny hołd” rasistce z Boliwii, przejściowej dyktatorce Anez.

Perez i jego „zielony” Pachakutik od lat były finansowane przez amerykański NED (przykrywkę CIA ds. szerzenia demokracji made in Waszyngton). Ekwadorski „zielony” uroczyście i „nowocześnie” potępiał Boliwię, Wenezuelę i Kubę, na wzór NATO-lewicy, przyjaźnił się (jak Moreno) z marionetką USA w Wenezueli „prezydentem” Guaido, a jego feminizm ograniczył się do postulatu legalizacji aborcji z gwałtu (która już jest, lecz dotyczy tylko kobiet uznanych za chore umysłowo). Medialne pompowanie Pereza (przez lokalną prawicę) dało niezły rezultat, bo zajął trzecie miejsce w ostatnich wyborach.

„Nowe, stare otwarcie”

od lewej: Andres Arauz, Guillermo Lasso, Carlos „Yaku” Perez

Mimo wszystko, correiści wygrali w lutym pierwszą turę wyborów prezydenckich z młodym socjalistycznym kandydatem Andresem Arauzem, b. szefem ekwadorskiego banku centralnego za czasów Correi. Był prawdę mówiąc słabo znany, więc na mityngach stała obok niego kartonowa postać – zdjęcie samego Correi, dopóki mu tego nie zakazano. To jednak wystarczyło do zwycięstwa. Przed drugą turą media tak bombardowały ludzi fejkami na temat jego socjalistycznej koalicji, że zostały pobite chyba wszystkie rekordy kłamstw politycznych (w ostatniej chwili „wyciągnięto” mu np. finansowanie kampanii przez „terrorystyczne”, lewicowe ugrupowania kolumbijskie).

Diaspora masowo głosowała na correistę / fot. zrzut ekranu

Oligarcha Lasso tymczasem, członek Opus Dei, obiecywał „nowe, optymistyczne otwarcie”: nie mógł się powoływać na współpracę Moreno, bo jednak odejdzie on z opinią „największej szmaty Ameryki Łacińskiej” (jego kandydatka zebrała 2 proc. głosów). Wygrana Lasso (52 proc. głosów, Auraz 48 proc.) to skutek efektywnej pracy Amerykanów, niebywałej medialnej nagonki i przede wszystkim apelu „zielonego” Yaku Pereza, by nie głosować na socjalistów. Jest jeszcze kwestia 600 tys. kart wyborczych drukowanych w Kanadzie, które tajemniczo zniknęły, lecz correiści zdecydowali się nie wszczynać wojny politycznej na sposób „fałszowania wyborów”. Uznali je, by zacząć wszystko od nowa. 

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…