Gazeta Wyborcza i New York Times znów mają używanie. W Helsinkach Trump nie ciągnął Putina za język w sprawie ostatnich rewelacji “szpiegowskich”. Śmiał nawet nie przyznać, że to Władimir Władimirowicz załatwił mu posadę w Białym Domu. Nic innego się nie liczy – to dzisiejszy breaking news i kolejna odsłona “zdrady wolnego świata”.
Wszystko to dzieje się w dość szczególnym kontekście, jakim jest niekończąca się opowieść pt. “Russia-gate”. W piątek zastępca prokuratora generalnego USA Rod Rosenstein upublicznił akt oskarżenia przeciwko dwunastu Rosjanom wskazanym z imienia i nazwiska, określonym w dokumencie jako agenci GRU, którzy mieli uczestniczyć w “hackowaniu” serwerów Partii Demokratycznej, żeby dobrać się do materiałów kompromitujących Hillary Clinton. Liberalny establishment już gardłuje: oto wreszcie niezbity dowód, że idylla amerykańskiej demokracji została w 2016 r. zniszczona przez “ruskich trolli”! Trump w Helsinkach nie pociągnął Putina do odpowiedzialności, więc “krzyżowcy wolności” już wołają: “Oto jest głowa zdrajcy!”. Zresztą krzyczeli to, zanim doszło do szczytu. Krzyczą to zawsze i wszędzie.
Trzeba przyznać, że dotychczasowy brak jakichkolwiek wymiernych sukcesów w polowaniu na czarownice, które od ponad roku uskutecznia komisja Roberta Muellera oficjalnie tropiąca “trolli Putina”, zmusił ich w końcu do ruszenia makówką. Wreszcie udało im się wskazać nazwiska i opisać działania dywersyjne dywersyjnych. Urzędowy akt oskarżenia robi wrażenie i to taki, że media dosłownie odleciały. Na liście oskarżonych nie figuruje żadne amerykańskie nazwisko, mimo to komentator New York Times zdołał wydać wyrok na Trumpa, i to jaki! “Trump, zdradziecki zdrajca” – dosłownie. Dzisiaj, w dniu szczytu, i w polskich mediach podniósł się podobny krzyk.
Tymczasem oskarżenie Rosensteina nie zawiera żadnego materiału dowodowego. Nie musi – to prawda. Jeżeli jednak nie podaje żadnych źródeł wiedzy na temat szczegółowej działalności GRU w Stanach, to znaczy, że pochodzi ona jedynie od służb. Dlatego oskarżenie to albo nie doprowadzi do żadnego procesu, albo proces do niczego nie doprowadzi, bo zgodnie z amerykańskim prawem agencje typu CIA i NSA mogą bez żadnych obaw odmówić ujawniania źródeł. Mamy do czynienia z wybiegiem – departament sprawiedliwości wypuścił akt pozornie prawny, faktycznie jednak bez żadnej realnej mocy wiążącej. Jest to w istocie krok czysto polityczny, obliczony na uderzenie w Trumpa w momencie, kiedy będzie podawał rękę Putinowi.
Cyniczny spektakl to jednak coś do czego przyzwyczaił już amerykańską – i nie tylko – opinię publiczną pierwszy śledczy USA Robert Mueller. Jako były szef FBI należy on do grona osób, które w 2003 r. przekonywały Kongres, że Saddam Hussajn ma broń masowego rażenia. Ostatnio skompromitował się odmawiając dostępu do akt śledztwa pełnomocnikom firmy, którą w kwietniu oskarżył o bycie “farmą ruskich trolli”.
Cała ta heca toczy się z jednego istotnego powodu. Establishment USA, żeby przetrwać, za wszelką cenę musi wbić Amerykanom do głów, że katastrofa zwana Donald Trump to skutek obcej interwencji. Aberracja wbrew naturze “ojczyzny wolnych ludzi”. Nóż w plecy i zdradzeni o świcie! Tymczasem horrendum to jest zwyczajnie wyrazem stanu, w jakim zostawili kraj i stosunki globalne po ośmiu latach urzędowania Obamy na tronie władcy świata. Nie mogą pozwolić, by świat myślał, że Trump jest prawdziwą twarzą ich imperium. A świat wie, że nią jest. Polska chyba nieprzypadkowo coraz gorliwiej od niego się odcina. “Zobowiązania sojusznicze”, prawda?
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
Jedno jest pewne, wszyscy którzy martwią się jakąkolwiek – choćby złudną – poprawą w relacjach amerykańsko-rosyjskich na pewno nie reprezentują polskich interesów…