Kolejny raz paskudny smrodek wydobył się z wegańskiego lokalu. Nie chodzi oczywiście o swąd smażonych zwłok biednej zwierzyny. W tej dziedzinie lokale serwujące dania roślinne są nieskalane grzechem. Całe szczęście nikt nikomu wieprzowiny do falafela chyłkiem nie dorzuca. O co zatem chodzi? O nic zaskakującego. Jak zwykle w kapitalizmie – chodzi o konflikt pomiędzy pracą a kapitałem. Pracownicy wrocławskiego baru wegańskiego Złe Mięso, wspierani przez anarchistycznych radykałów ze Związku Syndykalistów Polski (ZSP), zbuntowali się przeciwko swojemu szefowi. A ten, co potwierdza również Państwowa Inspekcja Pracy, na sumieniu ma sporo. Zatrudnianie na czarno, praca po kilkanaście godzin na dobę, nielegalne nakładanie kar na członków załogi, nieodprowadzanie składek do ZUS – wszystko za kokietliwą zasłonką „koleżeństwa”. Bo przecież ziomek z lewackiego ruchu nie może być kapitalistycznym krwiopijcą. Właściciel, przyparty do muru przez zbuntowany personel i inspektorów z PIP i ZUS, postanowił właśnie zamknąć interes. Z tej okazji wydał oświadczenie, w którym opisuje siebie jako naiwnego przedsiębiorcę-dobroczyńcę, który kierując się etyką i najwyższymi wartościami postanowił pomóc nie tylko swojemu portfelowi, ale również „najbliższym znajomym” dając im pracę. Ponoć przez lata cierpliwie tolerował ich wady: skłonności alkoholowe, spóźnialstwo czy lenistwo tak znaczne, że dobrodziej został zmuszony do instalacji kamer monitorujących stanowiska pracy. Całość tego łzawego wywodu można przeczytać tutaj.
Złe Mięso odchodzi w bardzo złym stylu. Część pracowników wciąż czeka na wypłatę zaległych wynagrodzeń. Właściciel musi zapłacić również kary nałożone na niego przez PIP i ZUS. Pod lokalem odbywają się regularnie pikiety organizowane przez aktywistów ZSP. Środowisko lewicowo-wegańskie podzieliło się na tych, którzy uwierzyli w narrację pokrzywdzonego dobrodzieja i na tych, którzy uważają ją za najwyższy akt bezczelności kapitalistycznego wilka, który przywdział skórę aktywisty. Jakie nauki możemy wyciągnąć z tej awantury? Po pierwsze – po raz drugi w tym roku (pierwszy był strajk w warszawskiej burgerowni Krowarzywa latem 2016 r.) dowiedzieliśmy się, że stosunek pomiędzy pracownikiem najemnym a kapitalistą nie jest stosunkiem koleżeńskim. A już na pewno nie w przypadku, gdy mamy do czynienia z podmiotem nastawionym na maksymalizację zysku, rywalizującym na rynku z podobnymi markami. Koleżeństwo i nieformalny charakter takiej relacji służy właścicielowi do pudrowania ewidentnych nadużyć i nieprzestrzegania zapisów kodeksu pracy. Po drugie – ostatecznie już chyba upadł mit „alternatywnego przedsiębiorstwa”. Jeden z byłych pracowników w rozmowie ze Strajk.eu przyznał, że celem założycielskim przedsiębiorstwa „Złe Mięso” nie było promowanie weganizmu, lecz wyrobienie odpowiedniej marki i sprzedanie biznesu ze sporym zyskiem. Zaangażowanie społeczne było więc brandem, który miał przyciągnąć klientelę. Po trzecie – widzimy, że „januszobiznesowa” mentalność jest wśród przedsiębiorców wciąż żywa. Kiedy interes się wali, właściciel jako sprawców tego upadku wymienia: pracowników, związkowców, anonimowych hejterów, urzędników czy kontrolerów. Sam sobie nie ma nic do zarzucenia – płacił jego zdaniem dobrze – całe 12 zł za godzinę. Wini są wszyscy dookoła, tylko nie on sam. Smutne to, ale i zdrowo odczarowujące. Kiedy więc będziecie zajadać burgera w knajpie z alterbrandem – cieszcie się jego smakiem, ale nie łudźcie się, że to ten „lepszy świat”.
Sutrykalia
Spektakularne zatrzymanie Prezydenta Wrocławia Jacka Sutryka przez funkcjonariuszy CBA w z…
Kolejny raz potwierdza się prawda ,,w biznesie nie ma przyjaciół, są jedynie konkurenci.
Jednak nadal znajdują się naiwni wierzący w ,,czułe serduszko” pana biznesmena.
Ale literówek… Poprawcie, bo aż wstyd.
„alternatywne przedsiębiorstwo” to chyba musiałaby być spółdzielnia
Ha ha ha uwaga drastyczne- cytat : „środowisko lewicowo-wegańskie” koniec cytatu. Wziąłbyś się Nowak do jakiejś pracy zamiast smalić takie kocopoły.
a kto cię zmusza do czytania?