Rzadko kiedy byliśmy tak blisko. Wystarczą tylko senackie głosy i podpis prezydenta. Pierwszy, sejmowy krok został już zrobiony: za zmianami w Kodeksie postępowania administracyjnego padło 309 głosów. Nikt nie podniósł ręki, gdy pytano: kto jest przeciw? Nikt nie zamierzał bronić prawa do podważania decyzji wywłaszczeniowych sprzed 30… sprzed 70 lat.
Zakończenie procederu reprywatyzacji byłoby wydarzeniem historycznym. Spóźnionym o lata, o dekady, ale nadal historycznym. W końcu rządząca prawica mogła nadal zakopywać sprawę pod dywan, wykonywać ruchy tyleż efektowne, co średnio skuteczne (komisja Jakiego i jej zaskarżone do sądu decyzje!)… i w zasadzie nikt by się temu specjalnie nie dziwił. PiS nie zwykł iść na kurs kolizyjny z Ameryką. Z kapitalizmem i krociowymi biznesami, jakie można robić w niesprawnym państwie, w zasadzie też nie. Dlatego dziś wręcz można przecierać oczy ze zdumienia, gdy posłanka PiS oznajmia w parlamencie: był już czas na zgłaszanie roszczeń. Teraz mamy wręcz obowiązek ogłosić, że decyzje administracyjne (te nacjonalizacyjne też) sprzed lat są nie do ruszenia.
Chciałoby się, jak nigdy wcześniej, żeby to pozytywne zaskoczenie nie zmieniło się w gorzkie nihil novi. Tym bardziej, że reakcja Izraela i Stanów Zjednoczonych pokazują, jak łatwo przychodzi w Tel Awiwie i Waszyngtonie dyscyplinowanie i stawianie na baczność „szczególnego sojusznika” czy „partnera”. Ocaleni z Holokaustu i ich potomkowie nigdy nie odzyskają należnego im majątku – załamują ręce dyplomaci z jednego i drugiego państwa (Amerykanie nieco bardziej starają się być uprzejmi i zauważają, że może to spotkać także obywateli polskich narodowości polskiej). Może brzmiałoby to przekonująco w 1990 r. Po dekadach najgorszych reprywatyzacyjnych przekrętów, wskutek których w ręce oszustów trafiały też – tak! – majątki polskich Żydów i ich potomków, wyciąganie karty Zagłady wywołuje po prostu złość.
Polska, podejmując próbę zamknięcia tematu reprywatyzacji, załatwia własny, wewnętrzny, żywotny problem.
Zdejmuje ciężar z piersi lokatorom budynków o niepewnym statusie, właścicielom mieszkań na niepewnych działkach, samorządom, które tych niepewnych obiektów nie chciały remontować, bo po co, skoro za chwilę może zgłosić się „spadkobierca”. Polska nie jest wolna od antysemityzmu, ale trzeba bardzo złej woli, żeby dopatrywać się go akurat w tych rozwiązaniach. Analogicznie – Polska zapracowała sobie na opinię amerykańskiego wasala, ale wysyłanie (jawnie) specjalnej delegacji i specjalnego listu z ambasady tylko po to, by nie dopuścić do uchwalenia przepisów, które są jej racją stanu, to świadome publiczne upokorzenie sojuszników.
Oczywiście odpowiedź marszałek Elżbiety Witek na list z ambasady nie w każdym aspekcie budzi entuzjazm lewicowego odbiorcy. Marzyłoby nam się, by zamiast pisać o „znalezieniu się w sowieckiej strefie wpływów z wszystkimi tego konsekwencjami”, reprezentantka polskich władz oznajmiła: nie wypieramy się tamtych decyzji o nacjonalizacji. Przejęcie przez państwo wielkiej własności ziemskiej było aktem sprawiedliwości społecznej, który umożliwił postęp na polskiej wsi, dzięki dekretowi Bieruta podnieśliśmy z gruzów naszą stolicę. A jeśli komuś marzy się odzyskiwanie majątku w tej stolicy – mamy dla niego nie milionowe odszkodowania, a co najwyżej tyle cegieł, ile zostało po 1944 r. z „cennej nieruchomości”.
Nie zamierzam jednak wybrzydzać. Nie czas na to, bo sprawa jest zbyt istotna.
Skoro nie doczekaliśmy się w III RP takiej lewicy, która wzięłaby władzę i zamknęła sprawę reprywatyzacji jedną dobrą ustawą, niech to PiS skończy to, co już zaczął.
Niech nie wycofa się w ostatniej chwili, przerażony własnymi słowami. Bo opublikowany list marszałek Witek to jeszcze żadna gwarancja, że tak się nie stanie. Po głosowaniu w Sejmie, które rozbudziło nadzieje, może jeszcze być gorzkie przebudzenie. Ale na to, że rejterady nie będzie, czekają i ruchy lokatorskie, i tysiące zwykłych ludzi. Tym już skrzywdzonym przez reprywatyzację krzywd się nie naprawi. Można uniknąć następnych.
Wstańmy z kolan naprawdę, jako państwo, chociaż w tej sprawie.
Układ domknięty: Tusk – Trzaskowski
Wybór pomiędzy Panem na Chobielinie a Bonżurem jest wyborem czysto estetycznym. I nic w ty…