Zbliża się koniec wakacji. Już niebawem z nadbałtyckich plaż znikną parawany i smrodek smażonych mintajów, a z drzew zaczną opadać kasztany. Mniej więcej w tym samym czasie, gdy dzieciaki porzucają rowery i dopalacze na rzecz szkolnych tornistrów, do roboty wracają również parlamentarzyści, związkowcy i inni uczestnicy życia publicznego. Kończy się słynny sezon ogórkowy. Zmiany nadchodzą również dla dziennikarzy. Są bowiem takie tematy, których wertowanie trudno wytłumaczyć czymś innym niż właśnie letnim niedoborem powagi. A zatem korzystając z okazji, chciałbym podzielić się z czytelnikami moimi wakacyjnymi spostrzeżeniami na temat konsumentów piwa.
Wśród polskich piwoszy warto zwrócić uwagę na dwie dość specyficzne grupy. Obie niebywale irytujące i dość szkodliwe społeczne. Różni je jednak prawie wszystko. Pierwszą są żłopacze publiczni. Przedstawiciele tej subkultury są pewnego rodzaju rebeliantami. Jak wiadomo – za spożywanie w miejscach publicznych grozi nawet kilkusetzłotowy mandat. Oni przedkładają jednak brawurę nad rozwagę i ładują w siebie browar z dużą dozą dezynwoltury, nie tylko w miejscach w których pić nie wolno, ale również w takich, w których spożywanie piwa może poskutkować wyrządzeniem szkód innym obywatelom. W 2016 roku umiłowali sobie składy warszawskiego metra. Dwukrotnie wracając z pracy zostałem ochrzczony chmielową cieczą przez rozweselonych młodych mężczyzn. Za każdym razem przepraszali nomen omen wylewnie, tłumacząc, że przykry incydent ma związek nie tylko z ich miłością do piwka, ale również piłkarskiej reprezentacji Polski, co miało stanowić okoliczność łagodzącą. Ładowanie akumlatorów przez sportowych fanów w metrze stało się chyba czymś w rodzaju sezonowej mody, bo brązowe potoki spływające po wagonach i peronach widywałem ostatnimi czasy dość regularnie. Jak wspomniałem wyżej – żłopacze publiczni mają w nosie nie tylko kodeks wykroczeń, ale również uczucia rodaków. Uważają, że stan upojenia daje im mandat do manifestowania znakomitego nastroju w dowolny sposób. Na zwrócenie uwagi reagują z niedowierzaniem, irytacją, niekiedy również agresywnie. Jako osoba dwukrotnie poszkodowana przez żłopaczy publicznych, zacząłem się zastanawiać nie tylko nad tym, czy zakaz picia w miejscach publicznych nie jest jednak dobrą regulacją, ale również nad koniecznością jego zaostrzenia, np. w formie zadośćuczynienia na rzecz ofiary – np. ręcznego prania zapaskudzonych ciuchów pod Pałacem Kultury.
Drugą grupa to specjaliści od kraftów. Jeżeli pamiętacie posiadaczy pierwszych komputerów osobistych z początku lat dziewięćdziesiątych, bądź właścicieli telefonów komórkowych mniej więcej z tego samego okresu, możecie teleportować ich w czasy współczesne, wręczyć buteleczki ze złotym trunkiem i pozwolić mówić. Kraftowcy to miłośnicy i znawcy piwa przez duże P. Sypią z rękawa poziomami fermentacji, nazwami belgijskich klasztorów, a o odmianach amerykańskiego chmielu mogliby bajdurzyć do śmierci. Zgon w ich towarzystwie następuje nie tyle z przepicia, co z nudów, bo piwni pasjonaci są jednostkami zupełnie niestrawnymi społecznie. Zafiksowanie na punkcie browarów rzemieślniczych w ich przypadku idzie w parze z typową dla nuworyszy niską tolerancją na brak rozeznania w temacie i zwyczajną pogardą wyrażaną w stronę tych, którzy mają w dupie weisbiery czy inne aipy i chcą się po prostu napić piwa. Kiedy macie obok siebie kraftowca, nawet nie próbujcie zamówić koncernowego lagera czy, broń boże, poprosić o piwo z sokiem. Rozdziobią was na strzępy. Szczególnie trudno jest kiedy po kilku potrójnie chmielonych przychodzi pora na żarty. Doprawdy, anegdotki opowiadane przez programistów są beczką śmiechu w porównaniu z opowiastkami, których bohaterami są klienci multitapów (puby oferujące kilkadziesiąt gatunków piwa), którzy proszą o grzańca z niefiltrowanego koźlaka. Oprócz poczucia humoru cechuje ich również poczucie mesjanizmu. Potrafią godzinami zadręczać opowieściami o nieuświadomionym społeczeństwie, oszukiwanym przez producentów siurów, który wypaczyli nad Wisłą pojęcie piwowarstwa i przyzwyczaili lud tej ziemi do niskich wymagań. Ale teraz nadchodzi czas zmian. Kraftowiec uważa się za chodzącą Wiosnę Ludów, która niesie kaganek do prostaków sączących harnasie i pokaże, co znaczy smak chmielu. Często sami posiadają w domach swoją produkcję, zamawiają na ebayach drogocenne szyszki i zamieniają kuchnie w browary, co czasem kończy się rozpadem życia rodzinnego. Ale rewolucja wymaga krwi, wiadomo. Uważajcie na piwnych geeków, to naprawdę niebezpieczne świry.
Przykłady dwóch opisanych patologii nie zmieniają faktu, że większość konsumentów piwa w Polsce to zupełnie normalne i nieszkodliwe jednostki. Warto mieć się jednak na baczności widząc „sebę” radośnie wkraczającego do metra z puszką w dłoni, a już na pewno – gdy słyszymy jakieś szepty o dolnej fermentacji.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
Kompletny brak rozeznania w temacie zarówno jednej, jak i drugiej grupy. Ot, klepanie w klawiaturę bez ładu i składu mające dziabnąć w grupę ludzi, żeby nażreć się trochę hejtów i zrobić wokół siebie odrobinę szumu.d dziennikarstwo XXIw.? To nawet poniżej poziomu bloga o parentingu i szczepionkach.
A ja będę pił ciemną fortunę, jabłkowego redsa albo piwo z sokiem jeśli tych dwóch poprzednich nie ma lub też cydr.Najchętniej bym zakazał piwa gorzkiego jest zwyczajnie niedobre.A dodatek chmielu do piwa zaczęli zdradzieccy mnisi w XIIw I podzielam zdanie, że kraftowcy to jacyś kolesie, z ktorymi nie ma co gadać.A jeśli będą próbowali mnie wysmiać za picie ohydnego gorzkiego piwa z sokiem to może to skutkować wybiciem kilku zębów może komuś a może mi i nie będę się przejmował, że szerzę kulturę przemocy i nie powinienem i w ogóle….
Jak można atakować ludzi pijących piwo kraftowe. To świetnie, że ludzie zaczynają się interesować piwem, doceniają jego różnorodność, a co za tym idzie odchodzą od międzynarodowego jasnego lagera, który jest synonimem wodnistości i bezpłciowość. Jeśli komuś nie smakuje „kraft” (tylko zwrócę uwagę, że to nie tylko piwa z amerykańskim chmielem), to dobrze, ale nie proszę nie mówić „Uważajcie na piwnych geeków, to naprawdę niebezpieczne świry.” Jeśli komuś to nie pasuje, to chyba nie warto przebywać z takimi osobami, a nie atakować idee piwnej rewolucji. To świetnie, że coraz więcej osób wie czym się różni dolna fermentacja od górnej, że piwa nie robi się z chmielu, a różnych stylów na świecie jest około 100. Normalnym jest, że osoby dopiero odkrywające świat piwa są nim zafascynowane i chcą się nim dzielić. Powtórzę się, jeśli komuś to nieodpowiada (jak mniemam autorowi), to może warto zmienić środowisko i nie być „narażonym” na beer geeków. A nie krytykować i wyśmiewać środowisko nazywając je „patologią”. Kraft to zwrócenie uwagi na piwo, które ma smak i aromat, na coś co może być hobby, na coś czym można się cieszyć i o tym opowiadać. Przez 5 lat rynek piwa zmienił się diametralnie, doceńmy to, że żyjemy w czasach największej rewolucji piwnej od ponad 150 lat.
CHRRRRRRRRRRRR o w morde jakie nudy, jesteś dokładnym przykładem kraftowego geeka opisanego powyżej i nawet się nie zorientowałeś, że udowadniasz tezę autora. Brawo.
To co mnie boli najbardziej to generalizacja, według autora normalni i znośni są pijący eurolagery i uważający, że piwo służy tylko do picia. Ok, ja to akceptuję, ale miejmy szacunek do inaczej myślących. Czymże się różni zainteresowanie piwem od motoryzacją, sportem czy czymkolwiek innym. Dajmy ludziom się cieszyć swoją pasją, a nie ich obrażajmy i nie generalizujmy. To że ktoś się zachował według opisu autora, nie oznacza, że można wyciągać wnioski, że Kraft to świry. Czy jak miłośnik samochodów zadręcza kogoś opowieściami o ulubionych autach, to znaczy, że każdy inny jest świrem na punkcie aut. Dokładnie taki jest wniosek autora.
Kto podsunął pod paluchy Nowaka klawiaturę i pozwolił mu na niej pisać? Pytam poważnie.
Wyluzuj! Nie ma obowiązku czytania Nowaka, ani żadnej rzeczy, która jego jest:)