Wiele osób zasadnie narzeka na życie codzienne w Polsce. Ale warto też, w końcu sezonu wakacyjnego, ze stosowną dozą empatii, zrozumieć powracających. Aklimatyzacja bowiem staje się coraz większym wyzwaniem.
Kiedyś – dajmy na to – lądujący na warszawskim lotnisku, psioczyli głównie na pogodę. To było jak rozmowa w windzie – niezobowiązująca, neutralna, stabilizująca powszechną wspólnotową zgodę co do tego gdzie i jak bardzo jest źle. Teraz sytuacja jest diametralnie inna. Na niektórych rejsach międzynarodowych pasażerowie raczeni są polską prasą, więc już na pokładzie, jeszcze przed wylotem można dokonać precyzyjnego rekonesansu – kto w obozie zdrady i zaprzaństwa, a kto w neosanacyjno-patriotycznym (niestety, ze względu na brak dostępności pisma „Magna Polonia” stronnictwo prawdziwych Polaków nie może zamanifestować swojej obecności). Niczym zawodowi organizatorzy libacji, którzy nagle zamieszkają na jednej klatce schodowej, eksponenci obu tych drużyn potrafią się zwąchać nadzwyczaj szybko i raczej stronią od siebie wzajemnie. Jednak czasem ich obopólna nienawiść zostaje nadwyrężona organizacją rejsu i los (Bóg?) posadzi takich dwóch koło siebie. Początkowe wątpliwości ostatecznie rozwiewa moment, w którym jeden chwyta „Wyborczą”, a drugi „Polską”.
Siedzieli przede mną. Nie spodziewałem się ekscesów, wręcz przeciwnie – podejrzewałem, że będą na siebie łypali ze stosowną pogardą i nie zamienią ani słowa. Tymczasem zaszło nieoczekiwane. Sympatyk „dobrej zmiany” postanowił zagaić krytyczny dialog i – co jeszcze bardziej dziwne – udało się go utrzymać na całkiem kulturalnym poziomie przez około kwadrans. Dałoby się zapewne i dłużej, gdyby nie fakt, iż przypadkowy orędownik Kaczyńskiego – mówiąc młodzieżowo – zmasakrował dżentelmena KOD-einistę i ten w końcu wywiesił białą flagę mówiąc „pozostańmy przy swoich opiniach i tyle”. Toteż pozostali i tyle, ale warto poświęcić tej rozmowie chwilę uwagi, bo obnażyła ona wszystkie dotkliwe słabości polskiego ładu politycznego, a przede wszystkim – niedozjednoczonej opozycji, która istnieje już chyba tylko siłą inercji i wiary w siebie samą.
– No, dobrze, niech Pan powie uczciwie – w jaki sposób ten rząd Panu zaszkodził?
– Na wiele sposobów, Proszę Pana – konstytucja, Trybunał, sądy…
– Ale Pan czytał wcześniej konstytucję, słyszał o Trybunale albo był w jakimś sądzie?
– Nie. A według Pana muszę być skazany za coś, żeby móc się wypowiadać o sądach?
– Nie, ale skoro Pan tak kategorycznie mówi, to myślałem, że może Pan ma jakieś doświadczenia, czy coś. Bo wie Pan, zdania dotyczące sądów i Trybunału są podzielone. Wiele osób uważa inaczej niż Pan.
– To nie jest ważne co ludzie na ten temat myślą, ważne jest co myślą eksperci. Proszę popatrzeć w jakiej znaleźliśmy się izolacji w Europie.
– Ale Pan się jakoś czuje wyizolowany? Leci Pan sobie z jednego kraju europejskiego do drugiego, w innych europejskich krajach pracują setki tysięcy Polaków. Gdzie Pan tu ma jakąś izolację?
– Ja nie mam, ale niech Pan posłucha, co o nas mówią?
– A, tam. Niech sobie mówią. Panu to tak przeszkadza? O nas to mówią cały czas, że „dyktatura”, że „faszyzm”… Nie przejmuję się tym.
– Panu to może nie przeszkadza, ale większość ludzi się przejmuje.
– No, chyba nie, skoro większość jednak chce głosować na PiS.
Jak widać nie była to dyskusja szczególnie ognista, ale jednak pasjonująca. Po pierwsze dlatego, że interlokutorzy subtelnie, ale zauważalnie – wkroczywszy na ścieżkę konfrontacji – unikali tematu uchodźców, który mógłby ich pogodzić tworząc pomiędzy nimi brunatną mgiełkę z brokatem. Po drugie – ukazuje wyraźnie zasadniczą różnicę pomiędzy polityką spontaniczną i sterowaną. PiS-owiec zawsze w takich okolicznościach wygra, bo jest spuszczony ze smyczy i może mówić co chce i co uważa, a mieszczanin-demokrata nie ma własnego zdania, tylko konglomerat dykteryjek z „Wyborczej” i anonsów z paska w TVN. Jego punktem odniesienia są jacyś „eksperci” i ludzie, którzy „o nas mówią” gdzieś daleko i z tego wynika „izolacja”. I jeszcze na koniec dobrozmiennik zamknął usta swojemu adwersarzowi, gdyby temu przyszło wyzywać go od faszystów, że ma on to gdzieś.
Rozumiem faceta. O mnie też napiszą, że a to „bolszewik”, a to „agent Putina” i też się nie przejmuję, bo nie ma czym. Tłumaczy się tylko winny. Żal doprawdy chwyta, gdy okazuje się, że przeciętny polski zawodowy obywatel nie jest w stanie powiedzieć niczego od siebie. Nienawidzi PiS-u za rzeczy, które zarzucają tej partii jego źródła poznania i wiedzy, ale własnymi słowami nie potrafi powiedzieć niczego. Gdyby się napiął, to może wycisnąłby z siebie coś o „demokracji” i „wartościach europejskich”, ale to byłby już dla niego sufit. Przy takiej postawie każda niemal konfrontacja z rządem czy jego stronnikami będzie dla opozycji walką przegraną. Tak jak nie da się zwalczać biurokracji metodami biurokratycznymi, tak nie da się zwalczać polityki spontanicznej polityką sterowaną. Rząd dusz części polskiego społeczeństwa „Gazeta Wyborcza” dzierży tylko inercyjnie, etos przemian i wolności upadł, kraj został sklerykalizowany i ostatecznie przestawiony na konserwatywno-liberalne tory. Pozostali przy niej jedynie głupawi Yes-meni transformacji, powtarzający od lat jedno i to samo (bo też i „GW” jedno i to samo od lat pisze).
Prawo i Sprawiedliwość wygrywa tym, że uwalnia w ludziach emocje podobne do tych, które powstają kiedy masy oglądają tzw. reality show. Niby wiadomo, że to świat przedstawiony, ale wygląda jak prawdziwy i jako taki się sprzedaje, a widzowie – w ramach niepisanej umowy – go jako taki kupują. Czynią tak dlatego, że daje im to większą swobodę ocen i własnego samookreślenia w takich okolicznościach; bez ekspertów łatwiej o własne zdanie, a gdy przed nami fikają dyletanci a nie aktorzy (a PiS to jednak Janusze rządzenia), czujemy się swobodniej w ocenianiu ich oraz w identyfikacji z nimi. Nawet jeżeli działają czasem niezgodnie z naszymi oczekiwaniami, mamy większą skłonność do przymykania na to oko. Prawo i Sprawiedliwość uwikłało ludzi w taki spektakl i opozycja nawet to widzi, ba, może nawet też by chciała takie coś zaaranżować, ale – na swoje nieszczęście – nie potrafi. Michniki, Tuski, Komorowskie i Frasyniuki nie mają w ogóle takiego know-how, a jeśli ktoś im je sprzeda, to będą bali się go użyć. Tak sobie snuję te różne rozważania w drodze i już jedną nogą jestem w Polsce.
Drugą nogą stanąłem tam, gdy wylądowaliśmy. Zwieźli nas do niedużej hali, w której funkcjonariusze Straży Granicznej mieli oglądać nam dokumenty. Oto Warsaw Chopin Airport (już nie jakieś Okęcie, tfu), stanowisko kontroli paszportowej. Tłok, ale Straż Graniczna nikogo nie przepuszcza, a ludzi ciągle przybywa, bo widzicie Państwo, „zawiesił się system” (sic!). Ludzie zaczęli się nawet buntować, ale zapowiedziano nam, że będziemy tam stali tak długo, aż system zechce się odwiesić. Wszyscy. Epileptycy, autystycy, cierpiący na klaustrofobię, duszności, małe dzieci, którym nie można zmienić pieluchy, kobiety w trakcie menstruacji, bez możliwości wykonania stosownych czynności higienicznych i wszyscy mają to w dupie, bo jak se przylecieliśmy do Polski, to to jest nasz problem. Mogliśmy nie przyjeżdżać. Mamy stać i nie podskakiwać.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
Pan Bojan dyskutuje ze stworzonym przez siebie wizerunkiem opozycjonisty liberała. Czyli dyskutuje sam z konstruktem, który sam wymyślił. Średnio rozwijające.
Taaa… To jest Polska właśnie… To właśnie dla takich „drobiazgów” odrzuciło mnie od tego kraju na tysiące mil…