Atmosfera tęchnie, tworząc tło dla mrocznej groteski. Ubiegłotygodniowe ekscesy propagandowe certyfikowanych ośrodków obywatelskiej przyzwoitości potwierdzają jedynie żałosny zmierzch naszych czasów.

Powszechne wariactwo znów nabrało impetu po wystąpieniu Pomarańczowej Godzilli na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Poziom obłąkania i bezczelności, jaki zademonstrował Trump, może budzić zdziwienie, a nawet niepokój, niemniej pozostaje przykładem na to, że najważniejsze funkcje sprawcze konający system powierza psychopatom. Jednego znamy, ale ilu takich, niewybieralnych a decyzyjnych szlaja się w swych paranojach po Wall Street i podobnych centrach nie sposób się dowiedzieć.

Niestety, czujnemu oku światowych tzw. mediów opiniotwórczych, chętnie na Donalda Trumpa spoglądającemu pod krytycznym kątem, nie udało się wychwycić tych oczywistości. Przez światowe serwisy nie przetoczyła się fala oburzania zapowiedziami popełnienia gigantycznych rozmiarów zbrodni wojennych. Ot, choćby zamysł całkowitego zgładzenia mieszkańców Korei Północnej; bagatela – 26 mln ludzi. Były tylko, jakieś uwagi dotyczące stylu, zaiste obleśnego. Ba, niektórym się nawet bardzo podobało!

Uczucie niedowierzania nie zdążyło jeszcze przeminąć, gdy w USA znów ktoś odkręcił kurek z agresywnym agit-propem wywołując u ludzi w miarę normalnych stan zdumienia i zażenowania. Oczom całego internetu objawił się nowy ekspert do spraw Rosji – gwiazda Hollywood, Morgan Freeman.

W kwadratowym kadrze, aktorskim głosem recytował bełkot, z którego wynikać miało, iż Stany Zjednoczone są w stanie wojny z Federacją Rosyjską (sic! „We are at war”). Na dodatek jej animatorem jest nie kto inny, jak Władimir Putin, a to za sprawą jego rzekomej sowietonostalgii, wynikającej z faktu pełnienia funkcji wywiadowczych w KGB. Ot, sprawa czysta, jasna i przejrzysta. Przynajmniej dla Freemana.

Mnie osobiście skłania to do rozważań, czy rusofobia jest funkcją antykomunizmu, czy też jest odwrotnie. Staram się nie myśleć o ewentualnym oddziaływaniu tego nieprawdopodobnie głupiego klipu, gdyż z trudem mogę założyć, że są w Polsce jacyś ludzie (poza dziennikarzami „Gazety Wyborczej” i „Gazety Polskiej” et consortes) o umysłach tak nieelastycznych, że gotowi są tę, bazarową doprawdy propagandę potraktować serio. Niestety, po mojej świadomości wciąż kołacze się obawa, że jest ich niemało, także na lewicy. Ta ostatnia bywa bardziej konsekwentna w swej rusofobii niż Amerykanie. Nawet na portalu Bloomberg pojawiły się wyszydzające ten występ Freemana komentarze; no chyba, że założyć, iż ta platforma także została przejęta przez Putina, niczym serwery amerykańskiej Partii Demokratycznej.

Zasadniczo, jest to trop bardzo łatwy i coraz bardziej powszechny. Demonizacja Rosji idzie pełną parą, a formułowane pod adresem Kremla oskarżenia przekroczyły już dawno poziom elementarnego braku powagi. Dziś można więc obarczyć Władimira Putina winą nie tylko za każde niepomyślne zdarzenie polityczne, ale zasadniczo o wszystko, także drobne bytowe problemy albo ludobójstwo. Od próby pozbawienia części USA dostaw energii elektrycznej po zrzucanie napalmu w Syrii.

Jednakowoż centralnym projektem prezydenta-kagiebisty miało być rzekome fałszerstwo amerykańskich wyborów prezydenckich, tudzież – cokolwiek to znaczy – wpływanie na ich wynik. Ma się rozumieć, do dziś nikt nie zechciał podzielić się jakimikolwiek dowodami na hacking czy wpływ, ale czy zarówno „Forbes” jak i „USA Today”, które – jako jedne z wielu tytułów – opublikowały takie opinie nie zostały już czasem omotane mackami rosyjskiego prezydenta? Należałoby się właściwie zastanowić czy czasem nie jest tak, że każdy i każda, którzy myślą grzeszą przeciw obowiązującej rusofobicznej nagonce, nie zostali np. przez wszechmocnego dzierżyciela kremlowskiego stolca zahipnotyzowani. Zachęcam do rozważań – Tomasz Piątek i Antoni Macierewicz lubią to!

W związku z powyższym, gdy tylko powziąłem informacje dotyczące awantury w Katalonii, w której postfrankizm zaatakował lewicowy separatyzm i szykuje się do zamknięcia mu mordy jak za starych, dobrych czasów, rozpocząłem odliczanie do chwili, w której niechybnie musi okazać się, że za wszystkim stoi Władimir Władimirowicz we własnej osobie. Doczekałem się po kilku dniach. Rozczarowuje jednak, że w awangardzie lansującej tak niskich lotów teorie spiskowe i w tym wypadku znalazła się lewica.

Ten kretyński bon mot Szanownej Publiczności przedłożył bowiem socjaldemokratyczny dziennik „El Pais” piórem Davida Alandete. Nie cieszy się on zbyt wielką popularnością, ponieważ redakcyjni wajchowi szarpnęli urządzeniem, jak się zdaje, nazbyt ostro. Dotychczas wichrzycielami obsadzonymi w roli wcielonego zła byli Chavez i Maduro. Putin zupełnie do tej bajki nie pasuje i wspomniany artykuł sterczy niczym otwarte złamanie. Obywatelom i obywatelkom Królestwa Hiszpanii wypada poradzić, by przyzwyczajali się szybko, bo brzemienne we wszelkie tragedie przewiny rosyjskiego (radzieckiego?) satrapy rosną lawinowo.

Jeszcze przed minionymi wczoraj wyborami federalnymi do Bundestagu oko w tej sprawie puszczało wiele mediów, w tym przepoczwarzony w groteskową antyrosyjską gadzinówkę „New York Times” (kiedyś naprawdę dobry dziennik). Polskie media, ma się rozumieć, nie pozostały dłużne i także wypuściły stosowną dozę paszkwilanctwa. Teraz, gdy na jaw wyszło ewidentnie niedoszacowanie ksenofobicznej Alternatywy dla Niemiec zawodowi obywatele i fanatycy tzw. wartości europejskich trwają zapewne w męczącym napięciu, aż FAZ czy inny „The Guardian” da sygnał do zadęcia w antyrosyjskie wuwuzele.

Kto wie? Może huragan Irma też spowodował Putin?

Każdy zorientowany człowiek dostrzeże w tym oczywisty, obrażający ludzką inteligencję stek bzdur. Elity tak się pogubiły, że z trudem potrafią sklecić spójną narrację dotyczącą wymienionego na początku prezydenta USA, najważniejszego biurokraty na świecie. Najpierw Trump jest oczerniany, bo wprowadza rasistowskie przepisy imigracyjne, odstępuje od Porozumień Paryskich, a poza tym jest, a jakże, agentem Kremla. Potem jest chwalony, bo odpalił kilkadziesiąt rakiet w stronę Syrii, wznowił sankcje przeciwko Iranowi i chce wysadzić w powietrze Koreę Północną, co zdaniem części polskiej lewicy należało i tak zrobić już dawno. Poza tym jest też chętnie głaskany po blond fryzurce dlatego, że pomimo jego moskiewskich inklinacji zaostrzył sankcje wobec Rosji i chce budować kordon sanitarny wokół tego państwa zwany szumnie Trójmorzem. Potem jednak znów okazuje się totalnie nieadekwatny, ponieważ takie porozumienia osłabiają ponoć Unię Europejską, która wszak nie ma żadnych własnych kłopotów, a jedynie Trumpa i Putina; ten drugi zagraża jej permanentnie, ten pierwszy falowo.

Kto nie jest w stanie dostrzec tego chocholego tańca desperacji i dezorientacji liberalnych mediów i establishmentu musi dostroić sobie aparat poznawczy, najlepiej farmakologicznie. Każdy kto twierdzi, że ten pełen agresywnej propagandy bałagan traktować można poważnie i widzi w tym krztynę choćby dziennikarskiej sztuki, skreślić można jako zwykłego jełopa.

Po tzw. „upadku komunizmu” miało być  już jednoznacznie pięknie, liberalnie, demokratycznie, a przy tym wszędzie i na zawsze. Jak wielkie przejęcie wśród anglosaskich elit wywołała ta wizja, niech świadczy choćby poeta-metafizyk tego etapu, upadły już wieszcz nowego wspaniałego świata skonstruowanego pod dyktando Zachodu – Francis Fukuyama i jego kuriozalne opus magnum pt. „Koniec historii”.

Początkowe zachłyśnięcie trwało nieco ponad dekadę. Już pod koniec lat 90. w Rosji od władzy odsunięto Borysa Jelcyna i zatrzymano rozpad państwa, w Chinach wdrożono kolejne prorozwojowe reformy, sztuczna globalna koniunktura nakręcona rychłą kolonizacją Europy Wschodniej i otwarciem nowej serii wojen na Bliskim Wschodzie załamała się już w 1998 r. A potem było już tylko gorzej, ale gdy na światowych rynkach zapanowała spekulacyjna hossa na początku lat 2000 znów wystrzeliły korki od szampana. Wtedy to właśnie na arenę postfilozofii, post-historii i postprawdy wkroczył ów mistyk liberalizmu ze swoim dziełem. Rzeczywistość wysłała Fukuyamę na śmietnik kilka lat później, gdy eksplodowała światowa katastrofa ekonomiczna zwana uparcie „kryzysem finansowym”. Zamknięto mu usta, ale otwarto nową epokę – desperackiej szamotaniny światowych dyrygentów, którzy rozedrganie w swej chwiejności i strachu sami już nie wiedzą kogo napaść – Iran czy KRLD, Chiny czy Rosję? A może Wenezuelę?

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. LOL – kilka razy już to pisałem pod tekstem B. Stanisławskiego, ale muszę znowu to napisać: najlepszy tekst jaki czytałem na tym portalu. Tak wielkiej ilości tak celnych spostrzeżeń i celnych wniosków nie czytałem już nie wiem jak dawno.
    Jak dla mnie Bojan to dla mnie na chwilę obecną najlepszy dziennikarz.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…