Ktoś, kto dojrzałby książkę Wojciecha Ganczarka na wystawie księgarni, starłby się z zagadkowym tytułem złożonym z w sumie niestrawnych składników: „Upały, mango i ropa naftowa”*. Jeśliby uznał, że ta zagadka może opisywać np. znaną w Polsce światową sieć handlową funkcjonującą na Półwyspie Arabskim, pomyliłby się okrutnie, gdyż chodzi o Wenezuelę. I tak to w Polsce, pod szyfrem tego tytułu, pojawiła się ciekawa rzadkość wydawnicza. Brak u nas literatury o kraju, w którym od końca ubiegłego wieku rządzą socjaliści.

Najpierw: kim jest autor? Jeśli ograniczyć się do informacji z książki, dowiemy się, że to przede wszystkim zapalony, młody rowerzysta, obieżyświat, którego miłość (do Wenezueli, ale zdaje się też do jednej z jej obywatelek) zatrzymała na rok na miejscu. Autor jest też bez wątpienia „śliczny”, jak wynika ze słów jakiejś nastolatki, które po kronikarsku przytacza. Poza tym, to 30-letni dziś fizyk i muzyk, który rzucił fizykę teoretyczną dla roweru, by dzielić się z ludźmi wrażeniami ze swych podróży: internetowo, filmowo i książkowo.

Ganczarek dzielnie objechał Wenezuelę wzdłuż i wszerz, rozmawiał z ludźmi, czytał miejscowe gazety, wertował książki i w końcu napisał własną, o niemal biblijnych rozmiarach. Jej polskość wyraża się w bigosie, który z tego powstał: jest to rodzaj opus magnum, w którym autor, jakby na wzór tytułu, zebrał możliwie najwięcej najróżniejszych, cokolwiek przypadkowych składników oglądanego świata. Najważniejsze, że ostatecznie wyszła mu jednak jadalna potrawa. Nawet, jeśli ktoś nie przepada za bigosem, może z tej książki wyłowić smaczne kawałki.

Rozwiązanie szyfru

Ganczarek zmieszał w wielkim garze swej pracy dość klasyczną formę literatury podróżniczej z kilkoma gatunkami dziennikarskimi (wywiady, reportaże, felietony, publicystyka gospodarcza), eseistyką politologiczno-historyczną i nawet pracą naukową z przypisami jak trzeba. Poziom tego wszystkiego jest mocno nierówny, nawet generalnie urocza część podróżnicza cierpi czasem na powtórzenia, dłużyzny i fragmenty, które można sobie spokojnie darować, ale wyraźnie autor nie dostał w tej materii żadnej efektywnej, redakcyjnej pomocy z wydawnictwa.

No dobrze, ale o co chodzi z tym tytułem? Gdzieś w środku dzieła autor wyjaśnia, dlaczego wybrał te trzy elementy: kryje się w nich ocena egzystencjalno-polityczna Wenezueli, którą dzieli z niejakim Ramonem z Upaty we wschodniej części kraju, lokalnym przedsiębiorcą, który też lubi jeździć na rowerze. Dwaj rowerzyści zgadzają się więc, że chodzi o trzy „przekleństwa”, które „zaważyły na losie Wenezueli”, doprowadzając w rezultacie do rządów socjalistycznych: jest gorąco, owoce mango leżą na ulicach, co znaczy, że „nie trzeba pracować”, a już całkiem rozleniwiają Wenezuelczyków zyski z ropy naftowej. Nie, nie uciekajcie, wbrew pozorom, Ganczarek to jednak nie Cejrowski, spokojnie.

Sukcesy prawicy

Owszem, niektóre oceny polityczno-historyczne Ganczarka byłyby dość bliskie sercu Cejrowskiego. Kiedy autor dotarł do Méridy, ok. 300-tysięcznego miasta na zachodzie kraju, podziwia sukcesy rozwoju Wenezueli za czasów wojskowego prawicowego dyktatora Marcosa Péreza Jiméneza, który na życzenie USA i lokalnej junty rządził w latach 1952-1958, aż został obalony w wyniku ludowej rewolty.

Krwawa dyktatura tego złodzieja (ukradł co najmniej 200 milionów ówczesnych dolarów, zanim zwiał do Ameryki) pozostaje w Wenezueli takim symbolem czystej anty-demokracji, że np. w ubiegłym roku, kiedy Ganczarek już dawno wyjechał, prawicowa opozycja urządziła w rocznicę jego obalenia (23 stycznia) manifestację w Caracas, że niby obecny prezydent, socjalista Nicolas Maduro to też dyktator, więc należy go koniecznie obalić, wedle życzenia Ameryki.

Ale tak się złożyło, że tego samego dnia socjaliści od Maduro zorganizowali uroczyste przeniesienie szczątków Fabricio Ojedy, rewolucyjnego lidera obalenia Péreza Jiméneza, do Narodowego Panteonu. Odprowadzały je setki tysięcy mieszkańców stolicy. Opozycja przerżnęła swoją manifestację, tak jak i trzy narodowe głosowania w ubiegłym roku. Sporo tych wyborów, jak na „dyktaturę”.

Zarabiało się

Ganczarek utrzymuje tymczasem, że po upadku generała Wenezuela „nigdy już nie wróciła na podobne wyżyny rozwoju infrastrukturalnego” i cytuje wywiad starego dyktatora, który świetnie urządził się w końcu we frankistowskiej Hiszpanii i twierdził, że to nie on upadł, tylko Wenezuela. Nie śmiejcie się jeszcze.

Najlepsze jest w przypisie, w którym autor wyjaśnia bez mrugnięcia okiem, jak dobrze żyło się Wenezuelczykom za rządów Péreza Jiméneza: „(…) w Wenezueli tamtych czasów zarabiało się na tyle dobrze, że wakacje w Europie czy Stanach Zjednoczonych traktowano jak wyjazd na tanie zakupy”. Poważnie.

To oczywiście nie jest wina autora, że skończył fizykę, a nie coś bardziej przydatnego do napisania takiej książki. Jeśli nie trzeba studiować Marksa, czy Webera, by się czegoś dowiedzieć o istnieniu klas społecznych, to i tak można było doszukać się informacji o gigantycznych obszarach upokarzającej nędzy w ówczesnej Wenezueli i różnicy między nimi a cienką warstwą oligarchii i jej przydupasów, która jeździła sobie na zakupy do Europy. Nie opuszczajcie jednak rąk.

Przegadana miłość

Czytając książkę Ganczarka odnosi się początkowo wrażenie, że to potencjalny wyborca Nowoczesnej, może PO. Szczegółowo pochyla się nad „ułatwieniami dla biznesu”, które wprowadzałby hurtowo, wypytuje bardzo dokładnie „jak robić interesy w Wenezueli”, antyamerykańskość Wenezuelczyków uważa za „ksenofobię” itp., ale to człowiek ciekawski, który potrafi czasem przezwyciężyć własne uprzedzenia.

Dzięki temu są w tym bigosie również interesujące wywiady, czy to z chavistami, czy z przedstawicielami opozycji, i przede wszystkim historia miłości do ludzi i kraju, mimo krytycznego dystansu do socjalistycznych przemian. Rozwija się ona powoli, poprzez podróżne anegdoty, ale wciąga zarówno wtedy, gdy autor styka się z ludzką serdecznością, jak i kiedy jest sam, by zawiesić swój hamak między dwiema palmami nad brzegiem oceanu.

Co prawda, styl opowiadania Ganczarka przywodził mi czasem na myśl pewien fragment z „Prób” de Montaigne’a, o gadulstwie: „To straszna przywara. Świadom jej jestem z przykładu niektórych bliskich; w miarę jak pamięć przywodzi im na myśl rzecz całą i żywą, cofają tak daleko wstecz swą opowieść i obciążają ją tylu zbędnymi szczegółami, że jeśli opowieść jest dobra, przyduszą nimi jej wartość, jeśli licha, przychodzi nam przeklinać bystrość ich pamięci albo też niedostatek zastanowienia.”

Lecz wady tej książki nie mają większego znaczenia, wobec tej wielostronnej panoramy kraju społecznej rewolucji, jaką po pioniersku namalował Ganczarek. Sympatyczny rowerzysta, choć czasem trochę zagubiony w meandrach skomplikowanej rzeczywistości, pozwala całkiem dobrze poznać dzielny, daleki kraj i jego dumnych mieszkańców. Zainteresowani Ameryką Łacińską powinni być zadowoleni, może częściej się uśmiechną niż zniecierpliwią.

*Wojciech Ganczarek, Upały, mango, ropa naftowa, Wyd. Helion, Gliwice 2017

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. W kwestii Wenezueli … Maduro to nie Chavez. Jedzie na tym, ci stworzył Chavez. Chavez pomógł biednym. Maduro zaś toleruje hiperinflację, która jest utrapieniem każdego obywatela Wenezueli. Jeśli będziemy tolerować hiperinflację i puste półki w kraju socjalistycznym, to kapitaliści wiecznie będą się na ten aspekt powoływać. W Polsce tak było, lecz nie w NRD, Czechosłowacji czy na Węgrzech. Życzę rządowi Wenezueli, aby nie tylko wygrywał wybory, ale też uczynił życie Wenezuelczyków bardziej przewidywalnym. Życzę temu krajowi rozbudowy przemysłu przetwórczego, spadku roli ropy i odpowiednich sojuszy, np z Chinami, które zmniejszą sabotaż USA

    1. „Jeśli będziemy tolerować hiperinflację i puste półki w kraju socjalistycznym…” etc.
      Ile z tego wynika ze świadomych działań USA i pozostałych państw kapitalistycznych, a ile z nieporadności/ głupoty rządu Wenezueli?

    2. „Chavez pomógł biednym. Maduro zaś toleruje hiperinflację, która”

      Pan uważa zatem, że sankcje amerykańskie, prawie że blokada, nie mają znaczącego wpływu? Ciekawe, bardzo ciekawe.

  2. Nie czytałem książki, ale uwaga, iż autor „, podziwia sukcesy rozwoju Wenezueli za czasów wojskowego prawicowego dyktatora Marcosa Péreza Jiméneza, który na życzenie USA i lokalnej junty rządził w latach 1952-1958, aż został obalony w wyniku ludowej rewolty” nie skłania mnie do przeczytania. Nie bardzo wierzę w obiektywność człowieka, który potrafi takie rzeczy napisać. Nie można jedną częścią mózgu podziwiać prawicowego dyktatora, a drugą dokonywać bezstronnych obserwacji.

    Podobna sytuacja z Andrzejem Bobkowskim, który w listach do Giedroycia wypisuje pochwały mordowania (na skalę ludobójczą) Indian przez europejskich kolonizatorów w USA, i zalecającego to samo w Ameryce Łacińskiej (tzn. dokończenie tego, co nie zrobili Hiszpanie i Portugalczycy). Lektura jest porażająca, ale dobrze też pokazuje kontekst antykomunizmu człowieka, który przecież widział naocznie Gwatemalę pacyfikowaną przez USA.

    Jeśli zaś chcemy dowiedzieć się czegoś z pierwszej ręki o Wenezueli i Am. Łac. to polecam (niestety po ang./ hiszp.) książki wydane przez Ocean Press (można łatwo je sprowadzić do Polski).

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…