Partia Socjalistów Republiki Mołdawii wyprowadziła wczoraj na ulice Kiszyniowa kilkadziesiąt tysięcy oburzonych obywateli. Podczas mityngu domagano się podwyżek średnich pensji i emerytur, a także zwiększenia nakładów na państwowy system oświaty i służbę zdrowia. O tym, że państwo uważane niegdyś za prymusa Partnerstwa Wschodniego jest w żałosnym stanie, świadczy również najnowsza rezolucja Parlamentu Europejskiego w jego sprawie.
Marsz bulwarem Stefana Wielkiego i mityng na Placu Wielkiego Zgromadzenia Narodowego, w samym sercu Kiszyniowa, miał pokazać siłę Partii Socjalistów Republiki Mołdawii (PSRM) przed startem kampanii wyborczej do parlamentu (głosowanie planowane jest na luty 2019 r.). Ze sceny do kilku tysięcy zgromadzonych przemawiali prezydent Igor Dodon, wywodzący się z PSRM, baszkan (prezydent) samorządnego regionu Gagauzji Irina Vlah, przewodnicząca partii Zinaida Greceanii oraz parlamentarzyści PSRM. Uczestnicy protestu przybyli z całego kraju. Ich liczbę szacuje się na 50 tys.
Postulaty, jakie padły podczas zgromadzenia, dotyczyły spraw absolutnie podstawowych – a zatem kluczowych dla przetrwania błyskawicznie wyludniającego się kraju, jakim jest Mołdawia. Mówcy domagali się, by rząd stworzył warunki do wzrostu płac, tak, by średnie wynagrodzenie osiągnęło równowartość 600 euro, zaś emerytura – 300 euro. Mówiono również o zwiększeniu nakładów na służbę zdrowia, która jest w Mołdawii w fatalnym stanie, oraz na system oświaty. Wspomniano również o rezygnacji z zacieśniania relacji z NATO, w tym o zamknięciu biura Sojuszu otwartego w ubiegłym roku w Kiszyniowie, a także o delegalizacji ruchów otwarcie domagających się przyłączenia Mołdawii do Rumunii.
Prezydent Igor Dodon, którego kompetencje są według mołdawskiej konstytucji bardzo ograniczone w stosunku do uprawnień rządu, podkreślał, że fatalny stan mołdawskiego państwa (eksperci nie mają wątpliwości – to już w zasadzie państwo upadłe) jest „zasługą” rządzącego od dziewięciu lat sojuszu partii określających się jako „proeuropejskie”, a w rzeczywistości tolerujących rozkradanie resztek państwowego majątku przez wąską grupę oligarchów. Najpotężniejszy z nich, Vlad Plahotniuc, jest zresztą również przewodniczącym najbardziej wpływowej w kraju Demokratycznej Partii Mołdawii.
Sondaże wskazują również, że gdyby wybory parlamentarne odbyły się teraz, PSRM zwyciężyłaby z wynikiem 27 proc., wyprzedzając znacząco Partię Demokratyczną (15 proc.) oraz dwie partie liberalne, deklarujące proeuropejskość, ale w opozycji do obecnie rządzących oligarchów: Platformę Godność i Prawda (7,1 proc.) oraz Partię Godności i Solidarności (6,4 proc.)
Zarzuty liderów PSRM potwierdza rezolucja przegłosowana kilka dni wcześniej przez Parlament Europejski. Mołdawię nazywa się w niej wprost „państwem przechwyconym przez interesy oligarchów”, w którym demokratyczne standardy „są podważane przez przywódców politycznych współpracujących z biznesem, czemu większość klasy politycznej i system sądowniczy się nie sprzeciwiają”. W rezolucji wezwano również rządzących Mołdawią do zaprzestania posługiwania się prokuraturą i sądami jako narzędziami walki politycznej.
Co najważniejsze, Unia Europejska zastrzegła, że nie odmrozi zablokowanej wcześniej nowej transzy pomocy finansowej dla Kiszyniowa (chodziło o 100 mln euro). Pieniądze popłyną do zrujnowanego przez oligarchów państwa co najwyżej po wyborach w lutym 2019 r. i tylko wtedy, gdy obserwatorzy międzynarodowi ocenią je jako uczciwe. W dokumencie znalazły się nawet sugestie zawieszenia umowy stowarzyszeniowej, jaką Mołdawia zawarła z UE w 2016 r. oraz umowy o ruchu bezwizowym podpisanej dwa lata wcześniej.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
Państwo uważane niegdyś za prymusa Partnerstwa Wschodniego jest w żałosnym stanie właśnie dlatego, że ojcowie chrzestni Partnerstwa nie tylko tolerowali gangsterskie metody miejscowych kacyków, ale nawet wspierali ich. Byle tylko byli antyrosyjscy.
Parlament Europejski nazywa Mołdawię „państwem przechwyconym przez interesy oligarchów”, w którym demokratyczne standardy „są podważane przez przywódców politycznych współpracujących z biznesem, czemu większość klasy politycznej i system sądowniczy się nie sprzeciwiają”.
To oni to o Mołdawii, czy jednak sami o sobie?