8 i 9 stycznia około dwieście milionów robotników i robotnic zorganizowało ogólnokrajowy strajk, który zadziałał niczym nagle pociągnięta wajcha awaryjnego hamowania Shatabdi Express (jednego z najdroższych i najbardziej ekskluzywnych środków transportu, nie trzeba dodawać, że dostępnego tylko dla najbogatszych). Strajk został zorganizowany przez 10 central związkowych, które w ten sposób odpowiedziały na antypracownicze posunięcia rządu premiera Narendry Modiego, lidera prawicowej, nacjonalistycznej Indyjskiej Partii Ludowej (w oryginale BJP).
Jedynie BMS, Bharatiya Mazdoor Sangh, nacjonalistyczny związek zawodowy, zrzeszający ok. 10 milionów członków, któremu przyświeca wizja państwa opartego na wartościach socjoreligijnych dominujących w kraju wyznawców hinduizmu, polityce konserwatywnej oraz zapewnianiu poczucia bezpieczeństwa narodowego, stawiał opór decyzjom ruchu pracowniczego. Związek ten połączony jest oficjalnie z RSS-BJP (Rashtriya Swayamsevak Sangh-Bharatiya Janata Party) – istniejącą od 1925 roku indyjską organizacją pozarządową, na wskroś paramilitarną sekcją rządzącej Indyjskiej Partii Ludowej. Nie pozostawia to co do jego żółto-brunatnej roli żadnych wątpliwości.
BMS był jedyną centralą związkową przeciwną akcjom antyrządowym, wręcz sabotował ich przygotowywanie. Wszystkie inne centrale zgodnie przystąpiły do działań i postarały się o wspólny sukces tego wiekopomnego wystąpienia ruchu robotniczego. Z zapałem strajkowali pracownicy i pracownice sektora publicznego, kolei, banków i elektrowni. Wraz z nimi w walce brali udział pracownicy sektora prywatnego, górnicy, robotnicy przemysłowi, kadry transportu czy nawet ci pracujący w małych przedsiębiorstwach czy sklepach. Wedle raportów związkowych w strajku brali udział również pracownicy “nieformalni”: budowlańcy, uliczni sklepikarze, pomoce domowe, rikszarze i robotnicy rolni.
Największy strajk w historii
Uznaje się, że był to największy strajk w historii świata, w historii ludzkości. Udało się to dzięki wsparciu rolników i studentów z całego kraju, dzięki ponadzawodowej i klasowej współpracy. Rolnicy już dłuższy czas, od kilku miesięcy protestowali w różnych stanach Indii. Okazywali sprzeciw nieustępliwej postawie konserwatywnego rządu, który nie robi nic z kaskadowo spadającymi warunkami życia i pracy wielu milionów ludzi, żyjących w skrajnej biedzie. Strajk generalny dał biedocie, prawdziwemu, nowoczesnemu proletariatowi, bardzo widocznemu i wychodzącemu nie po raz pierwszy na światową scenę w przeciągu ostatnich dziesięcioleci, możliwość zjednoczenia z robotnikami przemysłowymi i publicznymi, we wspólnej, klasowej i honorowej walce o prawo do godnego życia i pracy. Studenci z wielu różnych uniwersytetów, zaliczając do tego prestiżowy Uniwersytet Jawaharlala Nehru także protestowali od wielu lat z własnych powodów przeciwko rządowi, tym razem przyłączyli się do walki wyzyskiwanych robotników.
India Just Staged The Biggest Strike In History
As 200 Million Workers Took To The Streetshttps://t.co/39HyfZwyPd pic.twitter.com/Ztr4wAJewm— Jaime Garcia (@JgvJaime) 20 stycznia 2019
Strajk oficjalnie został zwołany podczas National Convention of Workers we wrześniu. Wtedy to udział w nim zadeklarowało 10 central związkowych. W dwunastopunktowej deklaracji uchwalonej na konwencji zawarto m.in. sprzeciw wobec polityki rządu prowadzącej do wzrostu cen, bezrobocia, prywatyzacji publicznego sektora i żądanie zwiększenia udziału zatrudnienia na umowy o pracę na rynku. Związki zawodowe ponadto postulują wprowadzenie powszechnych ubezpieczeń społecznych dla pracowników oraz pracowniczek i ustanowienia pensji minimalnej o wysokości 18,000 rupii, chcą też, by instytucje państwowe monitorowały wypłacanie pensji, by te trafiały do pracujących o czasie. Domagają się również zniesienia umownych stosunków pracy, które powodują wiele patologii, a w końcu żądają one całościowej zmiany prawa pracy, które w obecnej formie jednoznacznie opowiada się za interesami kapitalistów.
“Wyzwanie dla rządu Modiego, rządu bogatych”
Klasa robotnicza w Indiach ucierpiała na wielu polach w trakcie rządów Modiego. Złożyły się na to między innymi falowy wzrost cen oraz bezrobocie na niespotykanym dotąd poziomie. W tym samym czasie niezwykle bogacili się przedsiębiorcy i kapitaliści, którzy czerpali zyski z taniej siły roboczej, antypracowniczego prawa i różnorakich luk w tymże prawie, które wykorzystuje się z wielką chęcią w mocno leseferystycznym i oligarchicznym modelu prowadzenia biznesu w Indiach. Paradoksalnie Modi wygrał wybory w 2014 roku dzięki sloganom wzywającym do progresywizmu, obiecał między innymi stworzenie 10 milionów miejsc pracy co roku (!). Po upadku poprzedniego rządu, wiele osób uwierzyło w te obietnice, głosowali na partię Modiego (BJP) ignorując jej prawicowy, nacjonalistyczny ekstremizm. Jednak podczas swoich rządów Modi nie spełnił żadnego obiecanego postulatu kierowanego do świata pracy. Wręcz przeciwnie, jego polityka wsparła najbogatszych.
W grudniu 2018 r. oficjalne bezrobocie sięgnęło 7,4 proc., był to najwyższa stopa bezrobocia od 27 miesięcy. Wedle raportu Centre for Monitoring Indian Economy, społeczeństwo straciło 11 milionów miejsc pracy. Większość z nich było ulokowanych na terenach wiejskich, jednak sektor IT, związany z wielkomiejskimi centrami usługowymi, również w ostatnich latach mocno się skurczył. Poza spadkiem liczby miejsc pracy, najbiedniejszych – ale nie tylko – dotknęły także wzrosty cen, którzy często przez nie stracili zbierane miesiącami oszczędności. Nie nastąpił wzrost płac, który mógłby zmniejszyć koszta poniesione przez najbiedniejszych. W wywiadzie, jaki ukazał się w „News Click”, wielu “wolnych” robotników z Delhi mówiło o swoich zarobkach. Otrzymują wynagrodzenia rzędu 7000-12 000 rupii miesięcznie (ok. 100-170 dolarów) za 12 godzinach pracy dziennie. W wywiadzie tym robotnicy żądali między innymi podwyższenia pensji minimalnej do 18 000 rupii. Dopiero taka suma umożliwiłabym im wyżycie z wykonywanego pracy, która najczęściej bywa niezwykle ciężka, niebezpieczna i klasowo stygmatyzująca.
Robotnicy przemysłowi również zmuszeni są do pracy w warunkach prekarnych. Często nie mają nawet dostępu do sprzętu, który zapewniałby im bezpieczeństwo w pracy. W sektorze budowlanym, który jest jednym z najszybciej rozwijających się, wzrosła znacząco liczba ofiar wypadków, często śmiertelnych, co jest konsekwencją nieprzestrzegania BHP. Mimo to robotnicy pracują dalej, nie mając innego wyboru. Muszą przecież z czegoś żyć. Jeśli odejdą z pracy, umrą z głodu.
Rząd Modiego wprowadził też możliwość czasowego zatrudniania, co ma w zamierzeniu pomóc wielkiemu biznesowi. Opcja ta oznacza, że kapitalista ma prawo zatrudnić pracownika do pracy nad konkretnym projektem, na konkretny czas, bez żadnych zabezpieczeń ani wymagań zdrowotnych, zawodowych czy innych. Oznacza to otwarcie furtki prowadzącej do większego wyzysku robotników, którzy i tak pracują w nieludzkich warunkach za głodowe pensje. Związki zawodowe żądają wycofania tego prawa, wraz z innymi ustawami wymierzonymi przeciwko pracownikom.
Zjednoczeni robotnicy
Pracownicy i pracowniczki sektora publicznego też w znacznej części wzięli udział w walkach pracowniczych ostatnich dni. Żądali oni zakończenia wspierania programu tzw. bezpośrednich inwestycji zagranicznych w publicznym sektorze, którego konsekwencją jest utrata setek tysięcy miejsc pracy. Główne związki zawodowe postulowały zakończenie procesu prywatyzacji przedsiębiorstw publicznych, który często jest pod kuratelą rządów stanowych. Sprzeciwiły się sprzedawaniu w prywatne ręce w szczególności kolei, ubezpieczeń i firm z sektora zbrojeniowego.
Report from Bangalore: 8-9th of January, 150 million workers went on strike in Indiahttps://t.co/9ROdKCcooj https://t.co/9ROdKCcooj
— The Daily Socialist (@YourLeftNews) 18 stycznia 2019
Pracownicy Life Insurance Corporation demonstrowali 8 stycznia w budynku Jeevan Bharati w Connaught Place w Delhi. Rozmawiając z mediami, lider demonstrujących, Anil Kumar Bhatnagar, wiceprezes All India Insurance Employees Association (Wszechindyjskiego Związku Pracowników Ubezpieczeń), powiedział, że dwie publiczne firmy ubezpieczeniowe już zostały sprywatyzowane, a inne czeka ten sam los. Liderzy buntu pracowniczego twierdzili, że odmowa wypłacenia funduszy ubezpieczeniowych w sektorze publicznym dotyka 3-4 proc. ludzi, podczas gdy w prywatnym – 25-40 proc. Prywatni ubezpieczyciele ograbiają z pieniędzy zwykłych obywateli, a mimo to rząd nadal nastawiony jest na dalszą wyprzedaż, która skończy się najpewniej masowymi zwolnieniami.
Wszystkie związki zawodowe sektora bankowego wsparły strajk i silnie wystąpiły przeciwko prywatyzacji publicznych banków. Według „Times of India”, wśród górników strajkowało 100 proc. załóg, to samo tyczy się pracowników i pracownic plantacji herbacianych i tytoniowych. Sekretarz generalny Wszechindyjskiego Kongresu Związków Zawodowych (All India Trade Union Congress, AITUC), Amarjeet Kaur rozmawiając z „Press Trust of India” stwierdził, że pierwszego dnia, wraz z wybuchem robotniczo-studenckiego strajku, w pięciu stanach zwykłe kapitalistyczne życie zamarło. Chodzi o wschodnie stany Assam, Manipur, Maegahalya i Odisha oraz stan południowy, Kerala, rządzony przez komunistów. W powyższych stanach wszystkie szkoły, licea, szpitale, poczty, budynki administracyjne i fabryki zostały zamknięte.
Również pozostała część kraju została sparaliżowana przez strajk. Dotyczyło to głównie banków i poczty, ale w niektórych stanach związki zawodowe blokowały również tory, drogi, jak i wiele innych regionalnych węzłów komunikacyjnych. W południowym stanie Telangana protestowały dwa miliony pracowników administracji, w tym samym czasie pracownicy infrastruktury i przemysłu energetycznego strajkowali w Mumbaju. W stanie Karnataka zablokowana przez tłum została infrastruktura autobusowa, po części w dzięki strajkowi pracowników Karnataka State Road Transport Corporation. Robotnicy przemysłowi w Delhi, Haryana i Rajasthanie również strajkowali. W niektórych miastach doszło nawet do brutalnych i zaciętych walk z policją. „Times of India” podał, że w strajkach i walkach brali udział też pracownicy Narodowej Federacji Pracowników Energii Atomowej (National Federation of Atomic Energy Employees).
Strajk odbył się też w Zachodnim Bengalu, gdzie miejsce miały walki pomiędzy liderami Komunistycznej Partii Indii (marksistowskiej) a policją. W północnym stanie Jammu i Kaszmir lider KPI(M) Yousaf Tarigami prowadził demonstrację w Jammu i nieustępliwie przemawiał przed oddziałami policji, atakując antyludzką politykę Modiego. Strajki miały miejsce również na małych indyjskich wyspach i terenach wiejskich, co ukazuje potężną frustrację i siłę całego ruchu.
Jedno z dwunastu żądań podniesionych przez związki zawodowe to wycofanie ustawy lub korekty w zakresie przepisów o przejmowaniu gruntów (Land Acquisition Amendment). Poprawka ta uderzyła niezwykle mocno w około milion ludzi, pozwalając lokalnym i międzynarodowym firmom zawłaszczać ich ziemię, konfiskować ją, bez możliwości odwołania czy rekompensaty.
Kłamstwo kapitalistycznego “rozwoju”
Strajk, o którym tutaj mowa, był już trzecim generalnym wystąpieniem pracowniczym w kontrze do nacjonalistyczno-konserwatywnego rządu Modiego i jego partii. Poprzednie również były organizowane były przez centrale związkowe, ale ten otwarty wybuch pracowniczej emancypacji był z tych trzech najpotężniejszy. Antypracownicze posunięcia rządu Modiego dotykały w ostatnich latach coraz to szersze kręgi robotników, rolników, studentki i inne grupy społeczne, nie tylko te z definicji wykluczone lub wyzyskiwane. Iluzja “rozwoju” jaką mami nas kapitalizm w trakcie tych lat straciła swój pierwotny, fałszywy połysk.
W ostatnich wyborach stanowych nacjonaliści Modiego utracili władzę w trzech stanach, co jest symptomem zmian zachodzących w świadomości politycznej mas. Wraz z ukazaniem się prawdziwej klasowej istoty tego rządu, który, jak się okazało, służy bogatym i wyzyskującym, Indyjska Partia Ludowa zwróciła się w stronę innych narzędzi ze swojego arsenału, mianowicie zaczyna posługiwać się religijnym fundamentalizmem, który pozwala jej dzielenie i rządzenie wielowyznaniowym społeczeństwem. Ale wszelkie wysiłki podejmowane przez rząd i prawicowe partie opozycyjne, by podzielić masy ludowe według religijnych, etnicznych czy kulturowych linii podziału spełzły na niczym. Solidarność robotników zwyciężyła.
W trakcie swoich długich rządów (ostatnio w latach 2004-2013) Indyjski Kongres Narodowy także nie rozwiązał jakichkolwiek problemów mas ludowych. Zamiast tego wprowadził zmiany w duchu neoliberalnej ekonomii i zarządzania, które prowadzą biedniejsze masy społeczne w kierunku bezrobocia, biedy i nędzy. Modi kontynuował tą politykę jeszcze agresywniej, co skutkowało jeszcze większymi kosztami ponoszonymi przez wykluczonych i biednych.
Polityka państwowego kapitalizmu również w Indiach zawiodła. Był to sztandarowy kurs rządów Kongresu przed 1990 rokiem, ustanowiony jeszcze przez jednego z współtwórców nowoczesnych Indii Jawaharlala Nehru, wspierany przez ZSRR. Po jego upadku Indie wkroczyły na drogę liberalizacji rynku i prywatyzacji. Mianowanie Manmohana Singha, wywodzącego się z Banku Światowego, najpierw na ministra finansów, a następnie na premiera, który był przez dwie kadencje, pozwoliło na pełny zwrot w kierunku gospodarki otwartej. Takiej, która pozwala międzynarodowym korporacjom wkraczać na świeży rynek, a potem maksymalizować zyski. Strategia bezpośrednich inwestycji (Foreign Direct Investments), powołana jako lek na te dolegliwości, występujące w okresie wchodzenia w globalny rynek, zadziałała wręcz przeciwnie. Nastąpiła głęboka intensyfikacja podziałów klasowych, a poziom życia dziesiątek milionów obywateli i obywatelek Indii drastycznie spadł. Pod rządami Modiego neoliberalne rozwiązania sięgnęły szczytu, tworząc niespotykane dotąd różnice ekonomiczne. Nigdy jeszcze nie istniała w nowożytnej historii Indii tak duża przepaść między bogatymi a biednymi.
W ostatnim miesiącu miało miejsce wesele córki najbogatszego Hindusa, Mukesha Ambani. Kosztowało 100 mln dolarów. W tym samym momencie miliony ludzi stara się przeżyć mroźną zimę, zmagając się nie tylko z temperaturami, ale też głodem i masowymi epidemiami tak zwanych “chorób ludzi wykluczonych”. Wszystko to wytworzyło niezwykłe pokłady frustracji, a następnie i złości w klasie robotniczej, która w ostatnich latach wychodziła w niespotykanej dotąd skali na ulice, by protestować i agitować, angażując i łącząc w walce coraz to kolejne grupy oburzonych. Działające w Indiach partie komunistyczne nie wykazały się jednak w okresie tych coraz to ostrzejszych i zdecydowanych walk klasowych inicjatywą, jaką powinny przynajmniej z definicji przejąć w takiej sytuacji. Zamiast tego trawi je korupcja i parlamentarne pustosłowie. Różne partie deklarujące marksistowskie poglądy rządziły w przeciągu ostatnich czterech dekad w wielu rejonach Indii, jednak zawsze ustępowały one kapitalistom, dogadując się z nimi i posłusznie wypełniając stawiane przez burżuazję zadania, uderzające w interesy lokalnych robotników i rolników.
Partie, pogrążone w zepsuciu i degeneracji, nie są zdolne do wyjścia z impasu, nie są w stanie prowadzić awangardowej walki klasowej. Wszystko zależy od nowego pokolenia robotników i robotnic, studentek i studentów.
Tłumaczenie: Wojciech Łobodziński. Skróty pochodzą od redakcji. Oryginalny tekst ukazał się na portalu marxist.com.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…