Zawieszony strajk nauczycieli stał się końcowym i mocnym akordem sprzeciwu. Część nauczycieli, o czym pisaliśmy na Portalu Strajk, odrzuciła decyzje Sławomira Broniarza, część podzieliła argumentację przewodniczącego. Większość obserwatorów jest jednak zgodna – na nic wszelkie, najładniejsze nawet słowa o zakończeniu protestu. Istota czwartkowej decyzji jest jedna: porażka.
To się zdarza. Przegrana nie musi oznaczać końca wszystkiego, niekiedy jest początkiem. Są przegrane strajki, które dają zalążki przyszłego zwycięstwa. Pozwalają się policzyć, okrzepnąć, zrobić niejako próbę generalną przed zasadniczym protestem. Ten strajk takim nie był.
O sile Związku Nauczycielstwa Polskiego świadczyły wcześniejsze akcje organizowane przez ten związek, jego liczebność nie budzi wątpliwości, jedność i determinacja nie raz były sprawdzane w akcjach. Ten strajk nie wyczerpał swojego potencjału walki. Kapitulacja była zdecydowanie przedwczesna.
Uważam, że przerwanie, nieprawidłowo nazwane zawieszeniem to błąd, za który nauczycielom przyjdzie drogo zapłacić. Już płacą.
Przede wszystkim swoją godnością. Rząd już ustami premiera udowodnił, że uważa nauczycieli za grupę niewartą szacunku. Bo jak inaczej odczytać słowa Morawieckiego, że polska szkoła jest w „epoce kredy”, że dawanie im pieniędzy to „dolewanie benzyny do dziurawego baku”? Pan premier właśnie mówi, że najpierw trzeba zmienić nauczycieli na lepszych, bo ci są kiepscy, a dopiero potem można rozmawiać o pieniądzach. Silnych się nie obraża. Słabych można, uważa widocznie premier.
Za ludzi gorszego gatunku uważają ich też liberalne media. Wszyscy pamiętamy akcje z emocjami na granicy histerii popierające strajk, czołowych publicystów zagrzewających do walki do końca (cokolwiek ten „koniec” miał oznaczać), gazety drukujące wykrzykniki, połajanki na zbyt małe wsparcie finansowe. By potem, nagle, jednego dnia zmienić front i zachęcać do zakończenia strajku.
„Wiem też, że część nauczycieli czuje się rozczarowana, a nawet zdradzona zawieszeniem strajku. Ale gdy emocje opadną, łatwiej będzie zobaczyć, że to rozsądne rozwiązanie” – pisze w dzisiejszej Gazecie Wyborczej publicystka, która jednym zdaniem odcina całą prostrajkową aktywność swojej gazety.
Tylko po co było tygodniami popychać ich do aktywności, zachęcać do wytrwania, zbierać pieniądze na zabrane przez państwo wynagrodzenia, robić z nich (a przy okazji i z siebie) bohaterów? By potem popierać przegraną? Taka wolta świadczy o tym, że jej autorzy są przeświadczeni, że nauczyciele się na tym nie poznają, tylko będą pokornie łykać wszystko, co im się podsunie. Wynika to właśnie z braku szacunku do nich.
Trudno, rachunki trzeba płacić.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
„najpierw trzeba zmienić nauczycieli na lepszych, bo ci są kiepscy, a dopiero potem można rozmawiać o pieniądzach” Jakże trafne!
Z pustego i Salomon nie naleje.
Do pustego taż. Łba.
Przecież to było do przewidzenia. Jk tylko sięgnę pamięcią w szkołach nie było w gronie gogicznym jedności. W poprzednim systemie powstawały zazwyczaj dwie koterie – jedna wokół dyrekcji, a druga sekretarza POP.
Dziś mamy podobnie. W każdej szkole gdzie rada pedagogiczna liczy przynajmniej 30 osób powstaje rozbicie na dwie wzajemnie zwalczające się frakcje.
To co tu mówić o jakiejś ,,jedności”, skoro ten babiniec od zawsze rodem z magla???
I drugi – równie istotny element układanki.
Nauczycielstwo – to zawód sfeminizowany, w którym duża cześć to rozwódki z jednym lub dwójką dzieci. Brak wypłaty (co łączy się w sposób naturalny z długotrwałym strajkiem), stawia takie rodziny w niezwykle marnej sytuacji. Powstaje w takim przypadku oddolne ciśnienie na jak najszybsze zakończenie protestu.
Dokładając do tego rolę mediów korporacyjnych chcących a wszelką cenę dokopać prezesowi – mamy obrazek strajku nauczycieli.
Media szczuły, licząc na spadek popularności PiS, skoro jednak nie było rezultatu – natychmiast wróciły do wałkowania nieświeżego kotlecika Srebrnej…
Ot taka jest rzeczywistość w tym polskim piekiełku. GazWyb i kolesie nie darują utraty dochodów.
A Grzesia nadal boli sempiterna odspawana od taboretu…
„Nauczycielstwo – to zawód sfeminizowany, w którym duża cześć to rozwódki z jednym lub dwójką dzieci.”
Naturalna kolej rzeczy w obliczu karcianych patologii. Niewielka ilość godzin pracy w połączeniu z brakiem oceny wykonywanych obowiązków oraz pensją w formie de facto zasiłku uzależnionego od wysługi lat uczyniły ze szkół koła gospodyń domowych.
„..nauczyciele się na tym nie poznają, tylko będą pokornie łykać wszystko, co im się podsunie.” Tak będzie, bo Związek Nauczycielstwa Polskiego od czasów jego założycielki Wandy Wasilewskiej nic się nie zmienił. Halo! Nauczyciele! Komuna chowu moskiewskiego już się rozpadła! Teraz jest nowa – brukselska!