Jest w Polsce miasto, w którym potęga kleru koegzystuje ze świeckim społeczeństwem. Rządy sprawuje tam Sojusz Lewicy Demokratycznej. Miasto robotników, którzy nienawidzą bycia robotnikami. Tam właśnie odbędzie się dziś Marsz Równości.
Raków
Częstochowa, cztery dni przed Marszem Równości.
– To ma być miejsce na homo? Koleżko, to jest Jasna Góra. Tam rządzą katolicy, to jest ich miejsce, nie pedałów – wyjaśnia mi Marek, dobijający do czterdziestki mieszkaniec dzielnicy Raków.
Siedzimy na murku niedaleko sklepu monopolowego przy Alei Pokoju. Jest po 19:00, a mimo to upał nie daje żyć. Marek, w kreacji topless, popija Tyskie. Na klatce piersiowej tatuaż z literą R i krzyżem. Sporej postury facet, widać prace na siłowni, ale raczej lata temu.
– Dla mnie to jest chore, żeby dwóch pedałów się obściskiwało w miejscu publicznym. Nie chcą się leczyć, to niech nie pokazują się na ulicach, a pod klasztorem to już w ogóle – tłumaczy mój rozmówca, a ja dyskretnie zerkam na jego staranie wydepilowaną klatkę piersiową.
Marek mieszka w tym samym bloku od urodzenia. Zanim pojawił się temat marszu, rozmawialiśmy o piłce nożnej. – Z Poznania jesteś? No a z kim odpadliście z Pucharu Polski? – triumfuje. Dla niego i wielu innych kibiców z Częstochowy roku 2019 jest wyjątkowy. Robotniczy Klub Sportowy “Raków”, po 21 latach tułania się po niższych klasach rozgrywkowych, awansował ponownie do Ekstraklasy.
Pytam o prezydenta Krzysztof Matyjaszczyka. – Czerwony? Nawet mi o nim nie mów – cedzi słowa. – Inne miasta dają pieniądze na promowanie piłki, a ten skurwiel tylko nam szkodzi.
Pewnie ma myśli m.in. sytuacje z 2017 roku, kiedy po zamieszkach na wyjazdowym stadionie w Chorzowie ratusz obciął fundusze dla Rakowa. Ich wypłata była warunkowana spokojem na trybunach i działaniami na rzecz wyrugowania z trybun ekipy wywieszającej flagi z Januszem Walusiem.
Kiedy zagaduję o stosunek do hołubionego na trybunach rasistowskiego mordercy kiwa głową i zmienia temat. – Ja tam nie wiem, polityką się nie interesuje. Ale pokaże ci jak rządzi Matyjaszczyk – obiecuje i prowadzi mnie kilkadziesiąt metrów.
– Tu za dzieciaka chodziłem do kina, teraz widzisz, co tu jest – pokazuje na budynek z szyldem “Tesco”.
Sprawdziłem potem – okazało się, że kino zostało zlikwidowane w roku 2000, dziesięć lat przed pierwszą kadencją obecnego prezydenta.
– Jak nie wspiera? Wspiera pedałów, nie zakazał im w tego marszu rok temu. Weź mi go człowieku – denerwuje się Marek.
Sam jednak nie blokował tęczowego pochodu w ubiegłym roku. W tym również nie zamierza. Co mu się najbardziej podoba w jego mieście? RKS, Aleje i to, że do Częstochowy przyjeżdża dużo turystów. – Jestem dużym europejskim miastem – mówi nagle. Nie wymienił Jasnej Góry, ani gigantycznego pomnika papieża.
Ludzie nie tęsknią za hutą
Piotr Pałgan jest lokalnym patriotą. Sam mi tego nie powiedział, ale tak mówią o nim inni. Spotykamy się na Placu Władysława Biegańskiego. Rozgrzany lejącym się z nieba żarem beton, pomnik Piłsudskiego, dwa budynki stojące twarzą w twarz – ratusz i kościół. “Biegana” przecina Aleja Najświętszej Maryi Panny, licząca półtora kilometra główna ulica Częstochowy. Na jej końcach znajdują się dwie charakterystyczne szpice. Klasztor jasnogórski (106 m) wygrywa na wysokość z kominem elektrociepłowni (90 m). Siedziba ojców Paulinów jest jednak położona na wzgórzu, góruje niepodzielnie nad miastem.
– Za komuny było takie słynne powiedzenie: Częstochowa ma dwie matki – Matkę Boską i Matkę Hutę – tłumaczy mi Piotr. – To jest tak ciekawe miasto, że nawet my sami nie możemy do końca zrozumieć tego fenomenu.
Pałgan to działacz społecznym, sympatyk Partii Razem. Filolog, przez kilka lat mieszkał w Rosji. Iżewsk, stolica przemysłu zbrojeniowego, miasto Kałasznikowa.
– Tam etos fabryki jest bardzo silny. U nas tego nie ma. Dla Polaków, a szczególnie dla tych z Częstochowy, praca w fabryce nie była nigdy niczym naturalnym, zawsze czymś z przymusu. Nie ma takiego zjawiska, że tysiące ludzi tęsknią za hutą. To jednak była ciężka robota, nie uszczęśliwiała ludzi. Jeszcze gorzej było w pionie przemysłu włókienniczego i lekkiego, gdzie zarobki były dużo niższe. W wielu ludziach tutaj obecna jest nienawiść do bycia robotnikiem – opowiada.
Jeśli Matka Huta była niechcianą macochą, to co uformowało częstochowską tożsamość?
– Tutaj zawsze, nawet za czasów PRL, nawet za stalinizmu, było sporo prywatnych zakładów.W tym mieście zawsze był kult posiadania majątku, czegoś na wynajem, handlu, prowadzenia biznesu, robienia czegoś swojego.
“Duchowa stolica Polski” jest jednym z najbardziej świeckich miast. To jeden z wielu częstochowskich paradoksów. Rządy sprawuje eseldowski prezydent, Krzysztof Matyjaszczyk. Do niedawna odbywał się tu festiwal ARTeria – istny kocioł buzujących rewolucyjnych obrazów i treści, rozmieszczonych perfekcyjnie w przestrzeni miejskiej przez Martę Frej i Tomasza Kosińskiego.
Symboliczna i finansowa potęga miejscowego kleru wzbudza oczywiście irytację i dystans, ale to nie jest wystarczającym wyjaśnieniem. Piotr Pałgan uważa, że ma to swoje korzenie w historii rozwoju miejscowych stosunków społecznych. Mieszczańska, postępowa kultura była tu już przed wojną i dużo wcześniej.
– Mieszkałem z rodzicami w dzielnicy Wyczerpy, która miała profil szewski – mówi Pałgan. – W PRLu żyło się tu ludziom bardzo, bardzo dobrze. W latach 50-tych żydowski dziennikarz z USA, opisując to miasto był w szoku, bo Aleje były pełne piękne wystawnie ubranych kobiet, w restauracjach wybór jak w Nicei, było co jeść, zupełnie inaczej niż w Warszawie. Według legendy, ta zasługa była przypisywana Józefowi Cyrankiewiczowi, który ponoć zadecydował, że warto utrzymać produktywność ośrodka przemysłu lekkiego i drobnej wytwórczości.
– Dlatego myśmy dosyć gładko weszli w ten kapitalizm, bo mieliśmy go tutaj wcześniej – tłumaczy Pałgan. – Masa ludzi pracowała w sektorze prywatnym. Co prawda, upadła większość przemysłu, ale sporo miejscowej produkcji szło prosto do Rosji. Przepisy celne były korzystne dla eksportu na wschód. W latach 90-tych dużo ludzi z mojej dzielnicy dorobiło się sporego majątku, bo zakumulowali kapitał pierwotny z dwóch poprzednich dekad. Nam się wtedy żyło o wiele lepiej niż innym – wspomina aktywista.
Gniew klanu
Marsz Równości w Częstochowie w 2018 roku doprowadził prawicę do furii.
– Ten marsz to forma gwałtu na ważnym dla polskiej tradycji symbolu – grzmiał właściciel „Do Rzeczy” Paweł Lisicki. Nacjonaliści zapowiadali, że nie dopuszczą pochodu pod jasnogórskie błonia. Policja zachowała się jednak prawidłowo, a licząca tysiąc osób demonstracja dotarła do podnóża klasztoru. W tym roku było podobnie. Artur Sokołowski, były radny PiS, obecnie wiceprezes zarządu Regionalnego Funduszu Rozwoju nawoływał nawet do kibolskich pogromów, rozlewu krwi.
Skąd ta ponadnormatywna, nawet jak na polskie warunki, erupcja gniewu? Czy chodziło wyłącznie o obrazę majestatu Najświętszej Panienki?
Po rozmowie z Pałganem próbuję to sobie ułożyć w głowie. Myślę o pęknięciu, które nie tylko określa podział tego miasta, ale jest warunkiem istnienia Częstochowy w obecnym kształcie. Współczesna Częstochowa to dwa organizmy, zszyte dopiero w XX wieku. W jednej królował handel, była to Stara Częstochowa. Mieszczaństwo, dość zamożne, robotnicy, dość ubodzy, żydowscy przedsiębiorcy. Najpierw perła zaboru rosyjskiego, potem jedno z bogatszych miast II RP. Druga to dzisiejsza dzielnica Częstochówka. Wcześniej wieś o tej samej nazwie, która zyskała prawa miejskie w XVIII wieku. To okolice Jasnej Góry. Tutaj klasą panującą i posiadającą było duchowieństwo. Mikropaństwo kościelne, wciąż reprodukujące swoje panowanie. Obie Częstochowy do dziś mają swoje rynki, ogólną architektoniczno- przestrzenną specyfikę.
Ojczulkowie zawarli sojusz z władzą polityczną i kibolami. Typy spod znaku White Power, Ave Racovia, zwolennicy Janusza Walusia. Ekstrema od kilku dobrych lat ma u Paulinów jak u Pana Boga za piecem. Może więc nie chodziło tak naprawdę o ochronę majestatu Czarnej Madonny, tradycyjne wartości i uczucia religijne? Może agresja i groźby były reakcją klanu, który nie mógł nie zareagować, kiedy obcy panoszy się na jego terytorium?
I rozstąpią się wody. Za unijny hajs
Jasna Góra to miasto w mieście. W latach dziewięćdziesiątych prawicowy prezydent Wrona przekazał ojczulkom we władanie podklasztorne błonia. Jego druga kadencja przypadłą na pierwsze lata w europejskiej rodzinie. Za unijny szmal wyremontował Aleje, stworzył infrastrukturę dla pielgrzymkowego biznesu. Specyficzna forma neoliberalizmu – miasto inwestuje, kler liczy zyski.
Prezydent Wrona miał fantazję. Lokalna aktywistka opowiedziała mi o jednym z jego pomysłów. Na Placu Daszyńskiego miała powstać instalacja rozstępującej się wody. Kostka brukowa została ułożona w taki sposób, by rozdzielała sztuczny strumień. Wrona, nawet za brukselski hajs nie był w stanie powtórzyć czynu Mojżesza z biblijnej opowieści. Efekt jest taki, że na Daszyńskim o dziwnie ułożony bruk potykają się niewidomi, rolkarze, seniorzy i pijani.
Klasztor to niezależny ośrodek władzy – politycznej i gospodarczej. Zakon prowadzi domy pielgrzyma, sklepy z dewocjonaliami i pamiątkami. Ponad 20 tysięcy autokarów każdego roku zwozi pod Jasną Gorę tłumy pątników. Wszystkie potrzeby – duchowe, konsumpcyjne i turystyczne mogą zaspokoić w ramach kościelnych włości.
Pani Elżbieta prowadzi sklep z odzieżą w podwórzu Alei Najświętszej Maryi Panny. Kiedy pytam o pielgrzymów, uśmiech na jej twarzy zmienia się w grymas irytacji. – Niewielu ich tutaj schodzi, najwięcej w sierpniu, ale nawet wtedy marny z nich zarobek. Wchodzą tu z jedzeniem, zajadają pizze naszą ofertą. Żeby chociaż udawali, że chcą coś kupić. A skąd! Nawet nie przymierzają. Nie mają problemu z korzystaniem z przymierzalni, tam zmieniają buty, kiecki, a czasem nawet przewijają dzieci – żali się lokalna przedsiębiorczyni.
W 2018 roku sanktuarium odwiedziło 4,3 mln pielgrzymów, o 300 tys. więcej niż rok wcześniej – mówi. Nie wiadomo ile dokładnie zostawili w skarbcu paulinów. W 2013 roku przeciętny pątnik wydawał w Częstochowie 226 zł. Nawet jeśli przyjmiemy, że część konsumpcji odbywa się u świeckich, pewnym jest, że ojczulkowie notują obrót przekraczający pół miliarda złotych. Dzielić się nie lubią. Po każdym sezonie pielgrzymkowym ratusz wystawia rachunek za zbieranie śmieci pozostawionych przez gości sanktuarium na publicznych terenach. Jeszcze nigdy nie zapłacili.
– Wydaje mi się, ze on jest z nami światopoglądowo, ale obawia się utraty poparcia społecznego – tak postawę Matyjaszczyka tłumaczy mi jeden z częstochowskich aktywistów.
Artystka wynosi się z miasta
Marta Frej jest malarką, autorką komiksów. Takich, co przekraczają lewicowy hermetyzm i docierają do klasy średniej Marta jest też lokalną aktywistką. Przed laty rozruszała miejscowy klub Krytyki Politycznej. Jej znajomi mówią mi, że dziennikarze umawiając się na setki nie mogą uwierzyć, że artystka-celebrytka nie mieszka w Warszawie.
Czekam na Martę w kawiarni przy Alejach, liczę że usłyszę historię o przepracowaniu trudnej lokalności i wyjątkowości miasta, w którym z jakiegoś powodu wciąż jest jej miejscem.
– Kiedyś mnie to bolało, zwłaszcza kiedy słyszałam pytanie „jak można mieszkać w Częstochowie”. W tej chwili sama się nad tym zastanawiam… Żeby było jasne, chodzi o mnie. To subiektywna ocena.
Od dwóch lat nie ma już festiwalu ARTeria. Podobno prezydent Matyjaszczyk nieszczególnie o nią walczył. Nie ma też już Centrum Promocji Młodych, miejsca kultury, w którym Marta pracowała. A niebawem nie będzie też już Marty Frej.
– Jestem na wylocie.
Nie będzie opowieści o pięknej Częstochowie.
-Straciłam energię i nadzieję – wyjaśnia Marta. – Być może jest to też moja wina. Ale czuję, że teraz nadszedł czas na nowy rozdział. Aktywiści, streetworkerzy, ludzie się wypalają i potrzebują przerwy, nowej energii.
Marta mówi pięknie i mądrze. Ale jest też w niej sporo goryczy i rozczarowania. – Nie ma już festiwalu, skończyło się wszystko co mnie tutaj trzymało i napędzało – przyznaje.
Rozmawiamy o klasztorze paulinów.
– Kiedyś było to środowisko bliskie Tygodnikowi Powszechnemu. Teraz zostało opanowane przez radykalnie prawicowy nurt polskiego kościoła. Częstym gościem jest tutaj Rydzyk, przyjeżdżają kolejne pielgrzymki kibiców. Jasna Góra otworzyła się na te środowiska, na nacjonalizm. – wskazuje Marta.Trudno ją namówić na dobre słowo o mieście.
– Dwa razy zobaczyłam przerażającą twarz Częstochowy – Marta opowiada, jak podczas Arterii trwała dyskusja artystów i kuratorów sztuki. W tym samym czasie ulicami miasta maszerowała antyuchodzczą demonstracja, inicjatywa posła Kukiz’15 Tomasza Jaskóły. – Mieliśmy debatować o sztuce współczesnej. Stwierdziliśmy, że nie da się siedzieć i debatować, kiedy pod naszym nosem przechodzi marsz nienawiści – wspomina. – Puściliśmy czujkę. Wróciła mówiąc „jest ich w pizdu”. Ustawiliśmy się w 30 osób z pospiesznie wykonanym banerem „A my witamy”. Przechodząc obok pluli na nas, wyzywali. To było realne doznanie, uderzające z dużą siłą. Po raz pierwszy poczułam wtedy lęk. We własnym mieście, na artystycznym festiwalu poczułam się zagrożona.
Ten drugi raz był w 2017 roku. Na Jasnej Górze trwa pielgrzymka środowisk nacjonalistycznych i kibiców. Pod błoniami pikietują miejscy aktywiści, działacze KOD, razemici, antyfaszyści. Wśród nich Marta Frej.
– Wiedzieliśmy, że jest ich bardzo dużo, mieli schodzić w naszym kierunku, było to wieczór – Marta robi pauzę, widać, że to trudne wspomnienie. – Podchodzi o nas policjant i mówi, że jeśli będziemy uciekać, jak już nas zaatakują, to w żadnym wypadku nie możemy kierować się do parku. Bo tam już na nas czekają. Kibice, nie policjanci . Poczułam się bezradna.
Kibice od pięciu piw nie tacy groźni
Przeciwników Marszu Równości nie boi się Bartek Sieniawski, socjalista i antyfaszysta z Częstochowy, jeden ze współorganizatorów tęczowego pochodu. – Nacjonalistów nie jest tu za dużo. Na akcje przychodzą ciągle te same twarze. Skrajna prawica jest obecna na trybunach Rakowa, mają nawet gest Ave Racovia przypominający zamawianie pięciu piw.
Bartek był w przeszłości członkiem młodzieżowej rady miasta. – Zasiadał w niej również typ, który został kiedyś przyłapany na heilowaniu na stadionie. Nie dawałem mu później o to spokoju – śmieje się.
Sieniawski wskazuje, że prawicowa ekstrema w Częstochowie jest słabsza niż w innych miastach. Według niego nie zanosi się też na radykalny wzrost ich liczebności, nawet po wejściu Rakowa do ekstraklasy. – Nawet się cieszę, że awansowali, to miłe kiedy lokalny klub osiąga sukces. Przynajmniej będzie w mieście duża inwestycja, nowy stadion, dobre miejsce na duże sensowne imprezy.
Ratusz
– Kibice Rakowa mnie uwielbiają – śmieje się Agata Wierny, Pełnomocniczka Prezydenta Miasta Częstochowy ds. równych szans.
W ubiegłym roku podczas pierwszego częstochowskiego Marszu Równości to ona oberwała najbardziej. Kiedy marsz napotkał na blokadę, to wokół niej, jedynej przedstawicielki prezydenta, zgromadzili się kibole i organizatorzy. Nikt nie próbował jej słuchać. Krzyczeli wszyscy.
Szalikowcy gardłowali również, kiedy miasto, w osobie pani Wierny zgłaszało do prokuratury łamiące prawo transparenty. Łatwo nie mieli działacze ONR, organizacji, która była przez pewien czas zarejestrowana w Częstochowie. Agata pilnowała czy nie łamią prawa. W końcu przenieśli się do Krakowa.
Gabinet Agaty Wierny mieści w Pałacu Ślubów, lokalnej perle modernizmu. Na ścianach plakaty Marty Frej. Do picia kranówka. Dużo papierów na dużych stołach. Można się poczuć jak w mieszkaniu lewaka-dziennikarza na warszawskiej Pradzę. Agata opowiada mi o projektach, nad którymi pracuje. Robota u podstaw. Szkolenia antydyskryminacyjne dla urzędników ratusza. Frekwencja? Przyszli prawie wszyscy. Lekcje przeciwko rasizmowi, za tolerancją w częstochowskich szkołach.
Pełnomocniczka uważa, że każdy zasługuje na szacunek i wysłuchanie. Również nacjonaliści, kibice i przeciwnicy Marszu Równości. Tłumaczy, że miasto musi działać w ramach prawa. Dlatego prezydent nie zakazał zgromadzeń krytykujących tęczowy pochód. Nie zostały jednak zalegalizowane, bo nieprawidłowe było miejsce i czas – za blisko zgłoszonego wcześniej Marszu Równości.
Agata Wierny oczywiście popiera równość społeczną i Marsz Równości. Będzie na niedzielnym pochodzie. Bo czuję to w sercu. Ale musi też pilnować czy ktoś nie łamie prawa. Jeśli dostrzeże zakazane – faszystowskie czy homofobiczne treści – nie zawaha się użyć formularza-zgłoszenia na policję. – Zawsze mam je przy sobie – uśmiecha się pełnomocniczka. Agata Wierny w ogóle cały czas się uśmiecha. Na początku zastanawiam się czy to nie to słynne rozmiękczanie dziennikarza dobrocią. Ale nie. Jest po prostu przemiłą osobą. Oprowadza mnie po kolejnych budynkach ratusza. Pilnuje bym dowiedział się wszystkiego na czym mi zależy.
Pytam o prezydenta Matyjaszczyka. Dlaczego nie pojawi się na Marszu Równości?
– Prezydent miał od dawna zaplanowane otwarcie nowej inwestycji na Lisińcu (dzielnica Częstochowy – przyp.red.)
A dlaczego nie pojawił się rok temu? Dlaczego nie wyraził poparcia? – Bo musiałby poprzeć wszystkie inne inicjatywy, nie może jednych wyróżniać, drugich ignorować – tłumaczy Agata Wierny.
Częstochowa to nie tylko katolicy
Dwa dni przed Marszem Równości ktoś puszcza fejk njusa, że przeciwnicy pochodu będą rzucać kostkami brukowymi. – To jest przejaw bezradności, po prostu nie wiedzą już jak nam zaszkodzić, boli ich to, że marsz przejdzie ulicami Częstochowy, więc próbują nas zastraszyć – wskazuje Julia Cyran, licealistka. Zeszłoroczny Marsz Równości był jej pierwszym.
– Częstochowa to nie tylko katolicy, to nie tylko Jasna Góra, ale również my – osoby LGBT – mówi. – To nie jest żadna ziemia święta, tereny pod Jasną Górą są własnością miasta. Mamy takie samo prawo do korzystania z tej przestrzeni – tłumaczy- Ja się tak śmieję, że niedługo dojdzie do sytuacji, w której bez różańca na Aleje się nie wyjdzie. To to jest chore.
Julia chciałaby zostać ratowniczką medyczką. Zawsze ma przy sobie zestaw do pierwszej pomocy. W Częstochowie często się przydaje. Właśnie w takich okolicznościach poznała Monikę Radecką. Razem pomogły facetowi, który zalał się krwią w miejscu publicznym.
Monika jest działaczką Razem. Córeczka z dobrej rodziny? Kawusia latte? W żadnym wypadku. Urodziła się na Starym Mieście, w rodzinie w robotniczej. Zawsze pomaga potrzebującym – pijak, ubogi, narkoman, kibic Rakowa – nikomu nie odmówi. Wie, jak jest ciężko.
– W mieście jest coraz więcej obcokrajowców, wychodzę na ulice i jest różnorodnie. Niektórym to przeszkadza, mi się to bardzo podoba. Dlaczego bawimy się w ten Marsz Równości? – Nam chodzi o to byśmy przez jeden dzień w roku mogły czuć, że to nasze miasto.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…
Czekam aż zamiast tekstów w stylu
” Podchodzi o nas policjant i mówi, że jeśli będziemy uciekać, jak już nas zaatakują, to w żadnym wypadku nie możemy kierować się do parku. ”
do organizatorów zadym lewicowych będą wygłaszać takie zdania, przykładowo
„Podchodzi o nas policjant i mówi, że jeśli zaatakujemy pierwsi, to policja będzie po ich stronie.”
Niestety! Lewica która poszła w kierunku LGBT, hipsterów i „młodych pięknych z wielkich miast”, wyrzuciła z siebie robotnika i robotnicę, potrafi tylko uciekać.
Może byśmy sobie tak przypomnieli, po co został ten klasztor ustanowiony i przez kogo.
I po tylu latach nadal spełnia swe zadanie krzewienia zacofaństwa.