Gdy 11 maja na kanale Youtube Tomasza Sekielskiego opublikowany został dokument Tylko nie mów nikomu, wielu zwolenników świeckiej Polski zabierało się już do otwierania szampana. Wydawało się, że tego ciosu Kościół i jego polityczni poplecznicy już nie wytrzymają. Kompromitujące, niepodważalne dowody na ogólnodostępnej platformie internetowej, bezczelne reakcje popularnych hierarchów, niezręczne (delikatnie mówiąc) odpowiedzi rządu – wszystko to w wielu krajach Zachodu wywołałoby radykalny i długotrwały sprzeciw społeczny przekładający się na wymierne działania w życiu publicznym. Nie w Polsce….
… gdzie swoistym papierkiem lakmusowym dla „laicyzujących nastrojów” okazały się wybory do europarlamentu. Ich wyniki mówią same za siebie: ugrupowania zdecydowanie prokatolickie, podchodzące z dużą wstrzemięźliwością do rozliczania Kościoła z jego grzechów – 53,62 proc. (Prawo i Sprawiedliwość, Konfederacja, Kukiz); natomiast partie z postulatem świeckiego państwa na sztandarach – 7,3 proc. (Lewica Razem i Wiosna, która w dużej mierze oparła swoją kampanię na hasłach antyklerykalnych). Rzecz jasna, na tak dobry rezultat partii konserwatywnych oraz „wybaczenie” Kościołowi nagłośnionych w krótkim odstępie czasu afer złożyło się sporo różnorakich czynników, jednakże wiele z nich nie miałoby miejsca, gdyby nie działania politycznego centrum tudzież „lewicy”.
Systemowość na drugim planie
O tym, że tuszowanie pedofilii miało charakter systemowy, wiadomo było już od dawna. A fakt ten w filmie Sekielskiego został wyeksponowany na tyle mocno, na ile pozwalała konwencja produkcji. W tak emocjonalnym obrazie, jak Tylko nie mów nikomu, na pierwszym planie znajdują się pokrzywdzeni, następnie ich oprawcy w koloratkach, a dopiero później instytucja Kościoła. Odwrócenie tej kolejności poskutkowałoby pojawieniem się zarzutów wobec scenarzysty (m.in. o brak empatii czy antyklerykalizm). Dodatkowo warto tu podkreślić świetne wyczucie PR-owe hierarchów, którzy zgodnie odmówili udziału w filmie. Ich oficjalne wystąpienie w produkcji, nawet najbardziej pokorne i ludzkie, skierowałoby większą uwagę widza na Kościele jako instytucji, a tak – gdy biskupi nie przepraszają przed kamerą Sekielskiego – odbiorca może skupić się na kilku „pojedynczych przypadkach”.
Niestety dla kościelnych władz, film okazał się na tyle mocny, że dalsze zamiatanie sprawy pod dywan było już niemożliwe. Przebłagalne oświadczenie prymasa Wojciecha Polaka pojawiło się niemal natychmiast po premierze. Do kolektywnego bicia się w piersi szybko dołączali – z kilkoma znaczącymi wyjątkami – kolejni popularni duchowni. W kościelnej narracji głównego nurtu pojawiły się nawet kwestie oficjalnych watykańskich instrukcji tuszowania pedofilii. Mowa tu przede wszystkim o tajnym watykańskim dokumencie o nazwie Crimen sollicitationis, obowiązującym od 1922 do 2001 roku.
Jednak kwestia systemowości w ukrywania „wykroczeń seksualnych” wśród duchownych nie ogranicza się wyłącznie do oficjalnych instrukcji. W Kościele funkcjonują bowiem inne, jeszcze bardziej skuteczne mechanizmy, które gwarantują anonimowość przestępcom w sutannach.
Aseksualne imaginarium
W filmie Sekielskiego jedna z ofiar księdza pedofila wypowiada następujące słowa: „To jest niemożliwe, żeby księża, którzy mieszkali razem ze Srebrzyńskim, po sąsiedzku, za ścianą, nie wiedzieli, że do niego przychodzą chłopcy i coś się tam dzieje. To jest niemożliwe”. Mężczyzna mówiący powyższe zdania, równocześnie pokazuje pomieszczenie, gdzie wiele lat temu był gwałcony przez księdza Srebrzyńskiego – stare ściany, szerokie, liche, dwuskrzydłowe drzwi, brak jakichkolwiek instalacji wygłuszających czy innych elementów, które pomogłyby w ukrywaniu gwałtów. Trudno więc kwestionować zarzuty wobec księży mieszkających z Srebrzyńskim. Bo nawet jeśli jakimś cudem żaden z nich nie słyszał tego, co dzieje się za ścianą, to powinien coś podejrzewać, widząc, jak ich kolega zamyka się z dziećmi sam na sam we własnym pokoju. Więc dlaczego nie interweniowali?
Ujawnienie przestępstw o charakterze pedofilskim jest zazwyczaj okraszone wielkim szumem w mediach. Krzywda wyrządzona dziecku budzi w społeczeństwie ogromne oburzenie. I choć w ostatnich latach skandali pedofilskich z udziałem księży mieliśmy dość wiele, to próżno szukać takiej sprawy, gdzie denuncjatorem okazałaby się osoba duchowna. Zatem o specyficznej zmowie milczenia wśród kleru należy mówić raczej jak o fakcie. Rzecz jasna, nie ma jednej odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się dzieje, lecz na pierwszy plan wydaje się wysuwać kwestia seksualności księży w ogóle.
Seks – który w hierarchii potrzeb Maslowa znajduje się na tym samym szczeblu co jedzenie czy picie – stanowi naturalną czynność dla zdecydowanej większości naszego społeczeństwa. Tymczasem dla księdza realizowanie swojego popędu jest czymś zakazanym i kompromitującym. Natury się jednak nie oszuka i prawie każdy duchowny musi się „w jakiś sposób zaspokajać”, a gdy żyje się w tak bliskiej zamkniętej wspólnocie, to współlokatorzy z plebanii o tym „zaspokajaniu” z pewnością się dowiedzą.
Dla księdza seks sam w sobie jest niepożądany i kompromitujący. Zatem skompromitowany jest niemal każdy duchowny. Zresztą mówią o tym sami przedstawiciele kleru, np. ks. dr Jacek Prusak, jezuita, psycholog i wykładowca z Akademii Ignatianum w Krakowie (cytat z: „Tygodnik Powszechny” 2015, nr 41):
Z doświadczeń klinicznych wiemy, że procent szczęśliwych małżeństw (związków) pokrywa się mniej więcej z procentem szczęśliwych celibatariuszy: dziesięć procent związków w pełni szczęśliwych, dalsze dziesięć procent prawie szczęśliwych, a pozostałe – albo w szarej strefie, albo rozpadające się.
Ergo – jeśli niemal wszyscy duchowni mają brudne ręce, to nikt nie odważy się wskazać własną dłonią na nieczystość towarzysza. Niestety tak działa ten system i to najprawdopodobniej dlatego koledzy Srebrzyńskiego i innych księży pedofilów (i inni koledzy księży pedofilów) nie garnęli się, by donieść. Zgodnie z raportami o pedofilii z takich krajów jak USA, Irlandia czy Chile – molestowanie i gwałcenie dzieci ma na sumieniu od 4 do około 7 proc. kleru, więc i w Polsce z pewnością od lat było na kogo i komu „kapować”. I właśnie dlatego powinniśmy dziś tak mocno podkreślać dwa przymiotniki „powszechny” i „systemowy”.
Miejmy świadomość, że skandale pedofilskie stanowią wyłącznie mały procent z wszystkich „afer” seksualnych kleru. Molestowanie dzieci wywołuje jednak zdecydowanie większy szok i w pewnym sensie jest trudniejsze do zamiecenia pod dywan niż np. romans księdza z zamężną kobietą, seks duchownego ze studentką, wizyta rektora seminarium w gejowskim darkroomie czy erotyczny związek dwóch kleryków. Sprawy wiązane z łamaniem celibatu, wbrew pozorom, nie dotykają wyłącznie parafii z malutkich wiosek, ale absolutnie wszystkich „skupisk” kleru. Sam, studiując przez cztery lata na dwóch odległych od siebie wydziałach Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, poznałem dziesiątki uczonych księży z dużych ośrodków. Choć zazwyczaj byli wspaniałymi fachowcami w swoich dziedzinach, to za wieloma z nich ciągnął się smród afery na tle seksualnym. O niektórych przypadkach dowiadywałem się od kolegów po dziennikarskim fachu, inne na uczelni stanowiły swoistą tajemnicę poliszynela. Co prawda nie dowiedziałem się nigdy o przypadkach pedofilii wśród duchownych pracowników KUL-u, ale procent „umoczonych” uczonych księży wywołuje, powiedzmy, „mieszane uczucia”.
Sami o sobie we własnej sprawie
Mając świadomość systemowości tuszowania pedofilii w Kościele, niezwykle trudno zrozumieć mi taktykę, jaką po premierze Tylko nie mów nikomu obrały polskie media programowo promujące świecki model państwa. Posłużę się przykładem Faktów po faktach TVN – jednego z najpopularniejszych liberalnych programów publicystycznych w Polsce.
W okresie tuż po publikacji filmu Sekielskiego – od 12 do 17 maja – kiedy temperatura debaty publicznej była najwyższa, w studiu programu pojawiło się w sumie 19 gości, a w tym 6 księży. Zatem co trzeci zaproszony do omawiania problemu systemowego krycia pedofilii w Kościele był przedstawicielem tegoż właśnie Kościoła (dodajmy – nie wszyscy goście byli zaproszeni stricte do tego właśnie tematu, więc de facto niemal połowę zaproszonych do omawiania sprawy stanowili księża). 16 maja TVN wyemitował nawet ekskluzywny wywiad (przeprowadzony z honorami w kurii metropolitalnej w Gnieźnie) z prymasem Polakiem, który wcześniej odmówił wystąpienia w Tylko nie mów nikomu.
Każdy z zaproszonych sześciu księży wypowiadał się z wielką pokorą, szacunkiem dla ofiar, zrozumieniem i miłosierdziem, prezentując możliwie najlepszą „twarz Kościoła”. Bądź co bądź, kler został przyłapany na gorącym uczynku i dalsze wypieranie się winy byłoby po prostu nieskuteczne, dlatego też skrucha księży nikogo nie dziwi – tak samo zresztą, jak udział księży w debacie publicznej. Ale już zdumienie budzi to, iż w omawianym okresie wśród gości Faktów po faktach nie pojawił się ani jeden świecki prawnik uczestniczący w procesach księży pedofilów, ani jeden psychiatra zajmujący się tym tematem, ani jeden przedstawicielem fundacji niosących pomoc ofiarom pedofilii w Kościele i wreszcie ani jedna ofiara… Przez te sześć dni widzowie TVN mogli zobaczyć tylko dwóch dziennikarzy śledczych zajmujących się niniejszym tematem obok sześciu elokwentnych, doświadczonych medialnie duchownych. Ergo – z okazji ujawnienia niepodważalnych faktów o systemowym tuszowaniu pedofilii przez księży TVN urządził tygodniową promocję „lepszej twarzy Kościoła”.
Kościół ma prawo się bronić i tłumaczyć, ale w tym momencie powinien to robić przede wszystkim na salach sądowych. Jeśli katoliccy księża rzeczywiście chcą, aby ich instytucja się oczyściła, to ci, którzy są umoczeni w tuszowanie pedofili (a w szczególności hierarchowie) i ci, którzy mieli świadomość tego, co się wyprawia albo za ich ścianami albo na tajnych obradach ich przełożonych, powinni dziś kolektywnie zgłaszać się do prokuratury i „dawać świadectwo”, a nie obmyślać „strategię kontaktu z mediami”. Natomiast te redakcje, którym na sercu leży świeckość państwa – oraz rzeczywiste dobro Kościoła – powinny na takowe strategie kleru po prostu nie dawać przyzwolenia.
Mam szacunek do każdego z sześciu duchownych goszczących w Faktach po faktach. Kilku z nich znam osobiście, z jednym z nich miałem naprawdę rewelacyjne zajęcia na studiach. Są świetnymi mówcami, bardzo kulturalnymi, mądrymi i miłymi ludźmi. Oni jednak nie wytłumaczą widzom problemu tak, jak zrobiłyby to osoby, które zajmują się tym problemem zawodowo (prawnicy, lekarze, psycholodzy, pracownicy fundacji, dziennikarze śledczy itd.). Ponadto, liberalne media stosując podział dobry i zły kler (np. dobrzy goście TVN w koloratkach kontra źli biskupi Głódź i Jędraszewski) same umniejszają istotę problemu, jakim jest (ogólna) systemowość tuszowania pedofilii (a nie „podziały” – ideowe czy kulturowe – w polskim Kościele). Czynią zresztą dokładnie to samo, forsując pomysł kościelno-świeckiej komisji czy idee rozstrzygania spraw pedofilów w sutannach przez sądy kościelne…
Polska nigdy nie będzie miała przyjaznego rozdziału Kościoła od państwa, jeśli nie zmienimy podejścia do Kościoła w sprawach formalnych. A póki co często duchownych pedofilów zamiast niezawisłych sądów sądzą inni duchowni, a z kolei osoby chore psychicznie zamiast przez psychiatrów i psychologów często leczone są przez egzorcystów. Można by tego typu paradoksów wymienić jeszcze wiele…
Tę samą „dziwną taktykę” co TVN przyjęły też inne „centrowe” redakcje, również internetowe. Tacy księża jak Andrzej Kobyliński czy Piotr Studnicki brylowali przez tydzień na libero-medialnych salonach niczym detektyw Rutkowski w szczycie swojej popularności. W tym samym czasie na antenie prokościelnych mediów prawicowych pojawiały się materiały bagatelizujące i rozmywające cały problem, felietony łączące pedofilię z homoseksualizmem i „ideologią gender”, artykuły broniące zaciekle Kościoła jako instytucji i przenoszące ciężar zarzutów na współpracę księży pedofilów z SB. W efekcie – do których mediów by człowiek nie zajrzał, tam uczone głowy w przystępny dla danej grupy sposób objaśniały mu świat i pozwalały stwierdzić, że jednak kryzys nie jest aż tak wielki – że jednak „wszystko jest pod kontrolą”.
Po owocach
Nie ma się więc co dziwić, że tylu Polaków tak szybko wybaczyło Kościołowi lub uznało, że „tak w sumie to nie ma czego wybaczać”. Bo gdy do tego dodamy jeszcze przepełnione klasizmem i skrajnym fanatyzmem komentarze liberalnych i „lewicowych” antyklerykałów pod internetowymi materiałami o pedofilii w Kościele, a do tego jeszcze kilka innych pobocznych kwestii, to te 53,62 proc. dla prokościelnych partii w ostatnich wyborach wydaje się dość logiczną sprawą.
Reasumując – choć dziś Polska jest jednym z najszybciej laicyzujących się krajów w Europie, to nadal nie może sobie poradzić z wprowadzeniem racjonalnego percypowania Kościoła jako takiego, co niestety dokładnie widać w medialnych przekazach od lewa do prawa. Bez zmiany postrzegania katolicyzmu w naszym kraju tudzież życiu wciąż będziemy pozostawać w klinczu chorego przymierza tronu z ołtarzem. Tym samym nie damy szansy Kościołowi katolickiemu na to, by wreszcie stał się dobrą instytucją chrześcijańską w pełnym tego słowa znaczeniu.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…