Kościół katolicki desperacko walczy o utrzymanie władzy nad społeczeństwem, a każdą próbę krytyki odbiera jako świętokradztwo. Chce przy tym niewierzących i ludzi innych wyznań nie tyle nawrócić Dobrą Nowiną, ale zmusić do przestrzegania rzekomo istniejącego prawa naturalnego. Takie tezy stawia i rozwija Joanna Podgórska w swej najnowszej książce „Spróchniały krzyż”.
W Polsce to, co katolickie traktowane jest jako domyślne, neutralne, a księża są obecni dosłownie wszędzie w instytucjach publicznych – od Krajowej Administracji Skarbowej, po szpitale, gdzie nagabują chorych w salach, mimo, że ci mogą w każdej chwili udać się do szpitalnej kaplicy. Neutralny światopoglądowo nie jest nawet Związek Harcerstwa Polskiego. Rota przysięgi zucha brzmi „Zuch kocha Boga i Polskę”. Harcerz z kolei przysięga, że ma „szczerzą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce”. Do połowy lat 90. ZHP miało dwie wersje przysięgi dla wierzących i niewierzących, jednak, pisze Podgórska, „ta druga została uznana za niezdrowy dualizm i zlikwidowana. Jak mi wyjaśnił ówczesny rzecznik organizacji uznano, łatwiej wytłumaczyć niewierzącym, że ma to wyłącznie symboliczne znaczenie, niż wierzącym, że tamci są jacyś inni”.
Inny, nowszy przykład hegemonii kulturowej Kościoła? Sprawa 10-letniej Wiktorii „zabezpieczonej katechetycznie” wyrokiem Sądu Rejonowego w Grodzisku Mazowieckim. Rodzice dziewczynki są rozwiedzeni, ojciec jest zdeklarowanym ateistą i to jemu przyznano prawo do opieki nad dzieckiem. Tymczasem matka domagała się sądowo, by córka była katechizowana i przystąpiła do komunii. 5 kwietnia 2019 r. sąd grodziski wydał ostateczne orzeczenie – to matka ma zdecydować, czy Wiktoria ma chodzić na religię i przystąpić do komunii. Artykuł 53 Konstytucji głosi „Nikt nie może być zmuszony do uczestniczenia, ani nieuczestniczenia w praktykach religijnych”. W przypadku małych dzieci o tych kwestiach decydują rodzice, a kiedy ich wola jest sprzeczna, powinno się brać pod uwagę zdanie dziecka. Wiktoria opowiedziała się przeciwko uczestniczeniu w lekcjach religii i praktykach religijnych. Mimo to sąd uznał, że nie jest to jej autonomiczna decyzja, że „powiela ona zdanie ojca”. Celnie pisze Podgórska: „Oczekiwanie, że dziesięciolatka przedstawi abstrakcyjny wywód uzasadniający ateistyczne przekonania, to absurd. Nikt przecież nie oczekuje, że zapisane na katechezę dziecko, będzie potrafiło udowodnić swoją autonomiczną wolę w tej kwestii Orzeczenie grodziskiego sądu, to w gruncie rzeczy przekaz: w Polsce „katolickie” znaczy neutralne”.
Kiedy w 1990 r. katecheza była wprowadzana do szkół, rozwiązanie to popierało jedynie 35 proc. Polaków, 60 proc. było przeciwko.
Sam premier Mazowiecki wspominał w „Tygodniku Powszechnym”, że jako katolik miał wątpliwości, czy religii wprowadzenie do szkół wyjdzie na dobre. Jednak: „uległ, bo nie chciał doprowadzić do kontrowersyjnej debaty, gdy rząd pracował nad trudnymi reformami. Zastosowano metodę faktów dokonanych – katechezę wprowadzono do szkół ministerialną instrukcją, bez sejmowej dyskusji i głosowania”.
Alternatywą dla religii jest etyka. Cóż z tego, skoro w wielu szkołach nie odbywa się ona w ogóle, a w innych często o kuriozalnych godzinach? Na szczęście w tej kwestii odnotowujemy pewien postęp. Odkąd ocena z religii lub etyki liczy się do średniej, wzrósł nacisk rodziców na zorganizowanie tej ostatniej. Przypomnijmy – od 2014 roku obowiązuje rozporządzenie minister edukacji w rządzie PO Joanny Kluzik-Rostkowskiej, zgodnie z którym wystarczy jeden uczeń chętny na etykę, by szkoła zorganizowała takie zajęcia. Innego rodzaju skandalem jest, że w Polsce nauka religii prowadzana jest ze ściśle konfesyjnych pozycji. Jak zauważa Podgórska „we wszystkich krajach Unii Europejskiej – poza Francją – religia jest obecna w systemie edukacji i najczęściej finansuje ją państwo. Ale gdy się bliżej przyjrzeć, okazuje się że to raczej przekaz wiedzy o zjawisku religijności i różnych wyznaniach. Kładzie się nacisk nie na formację wyznaniową, ale intelektualną”.
Co mamy w Polsce? Joanna Podgórska sięga do podręczników do katechezy i przytacza kolejne przykłady treści, które trudno nazwać inaczej, jak aberracjami. „Podręcznik „W blasku Bożej chwały” ostrzega katechizowanych, że przenikanie się kultur i religii może zagrażać tożsamości człowieka. Dowód? „Małżeństwa mieszane często zawodzą (z Arabami rozpadają się prawie wszystkie, z Murzynami około 75 procent) o wiele szybciej niż te z jednego kręgu kulturowego. Różnica religii sprawia, że nie możemy świętować tego samego w tym samym czasie”.
Ponadto podręczniki do katechezy przedstawiają prawo Boże jako mające pierwszeństwo przed prawem stanowionym, nakłaniają uczniów do przeciwstawienia się „liberalnej kulturze”, Unii Europejskiej czy poprawności politycznej.
Jednak ten zalew treściami religijnymi i pseudo-religijnymi nie przekłada się w żaden sposób na jakąkolwiek wiedzę, nawet o religii katolickiej.
Prawie połowa gimnazjalistów nie jest w stanie wymienić w poprawnej kolejności dziesięciu przykazań. Uczniowie gimnazjów do Trójcy Świętej nierzadko zaliczają Maryję, Józefa, czy nawet Jana Pawła II. Modlić też się nie potrafią. Polska jest globalnym liderem, jeśli chodzi o spadek religijności wśród młodych ludzi.. Cotygodniowe uczestnictwo w mszach deklaruje 55 proc. Polaków po czterdziestce i jedynie 26 proc. młodszych.
„Kościół nie chce ani złotówki z budżetu państwa za nauczanie religii w szkołach publicznych. My do szkół nie idziemy po pieniądze, my tam idziemy z misją”- tak deklarował prymas Glemp w momencie wprowadzenia katechezy do szkół w 1990 r. W ówczesnych warunkach bowiem żądanie pensji dla katechetów rozwścieczyłoby opinię publiczną. Jednak wystarczyło trochę odczekać i w 1997 roku szkolna ewangelizacja finansowana z budżetu państwa stała się faktem. Jak relacjonuje Podgórska: „Argumentowano, że katecheta to nauczyciel jak każdy inny i pieniądze mu się należą. Ale to nieprawda (…). Religia ma w polskiej szkole status eksterytorialny. Państwo organizuje i finansuje te zajęcia, ale ich podstawy programowe i podręczniki to kwestia kościelna”. Uprzywilejowany charakter religii widać też pod innym względem. Przeciętny polski uczeń ma w całym cyklu edukacyjnym po 160 godzin biologii, fizyki czy chemii i blisko 860 godzin religii.
Oddzielny rozdział poświęca autorka więziom między polskim Kościołem a środowiskami nacjonalistycznymi. I tu następuje pewien niedosyt, diagnozy i wnioski publicystki wydają się tyleż oczywiste, co niekompletne. Jak truizm brzmi stwierdzenie, że Kościołowi łatwiej uciszać księży lewicowo-liberalnych takich jak Boniecki czy Lemański, natomiast toleruje w swoich szeregach kapłanów o poglądach nacjonalistycznych. Jak autorka stara się natomiast tłumaczyć ten brunatny alians? Po pierwsze właśnie wspomnianym wcześniej odpływem młodych ludzi – w jej przekonaniu przerażony kler stara się w takiej sytuacji nikogo, kto jeszcze do Kościoła chodzi, nie zniechęcać. Bardziej przekonująco brzmi drugi wskazany powód: wspólna dla księży i prawicy obawa przed zmianą i emancypacją kobiet. Jak zauważa Podgórska, poglądy polityczne młodych Polek i Polaków coraz bardziej się rozbiegają. Poglądy skrajnie prawicowe deklaruje 30 proc. młodych mężczyzn i 13 proc. młodych kobiet. To one są znacznie bardziej przywiązane do demokracji, częściej się dokształcają i czytają książki. „Dziewczyny dostały nowe wzorce, przyswoiły równościowy dyskurs, dorastają w poczuciu własnej wartości, akceptują własną płeć i są przekonane, że nie ustępują w niczym mężczyznom. Chłopcy dramatycznie się miotają” – komentuje publicystka. Młodzi mężczyźni nie są uczeni partnerstwa, podziału obowiązków, stracili jednak już „premię za męskość”, ich rówieśniczki „nie chcą wokół nich skakać”, zauważa dalej. To rodzi tęsknotę za tym, jak było kiedyś, daje impuls postawom konserwatywnym i nacjonalistycznym.
Wypowiadając się w sprawach zapłodnienia, prokreacji i seksu, Kościół często odwołuje się do prawa naturalnego. Jednak jest to pojęcie wyjątkowo niejednoznaczne.
Definicja tego, co jest zgodne z naturą, a co z nią niezgodne wydaje się być pochodną bieżących interesów i ideologii Kościoła Oto kilka przykładów: Grzegorz XVI potępiał wolność sumienia jako obłęd, a Leon XIII twierdził, że wolność myśli, prasy i religii nie są „prawami danymi człowiekowi z natury”. Do niedawna też na gruncie prawa natury broniono kary śmierci. Teraz za pomocą takich argumentów Kościół próbuje wywoływać wojny ideologicznego wokół ludzkiej seksualności, pojęcia rodziny i „gender”, wielokrotnie odartego przez katolickich publicystów ze swojego pierwotnego znaczenia. I tak ksiądz Oko porównywał w jednym z wywiadów „genderototalitaryzm” do nazistowskich zbrodni, wielkiego głodu na Ukrainie i rewolucji kulturalnej w Chinach. Na gruncie walki z gender posłowie prawicy przeciwstawiali się konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, gdy co roku przemocy fizycznej i seksualnej doświadcza od 700 tysięcy do miliona Polek.
Najbardziej jednak w moim odczuciu dramatycznym rozdziałem książki jest ten zatytułowany po prostu „Pedofilia”.
Oto dwunastoletni Piotr zgubił się na cmentarzu. Został podwieziony przez księdza Zbigniewa do domu. Jednak przedtem wstąpili na plebanię. Tam ksiądz onanizował się jego ręką. Potem przyjeżdżał do niego pod szkołę i zabierał na plebanię. Tam nastolatek zmuszany był do seksu oralnego. Po latach Piotr postanowił skierować pozew do prokuratury rejonowej w Kołobrzegu. Zgłosiło się jeszcze czterech chłopców molestowanych przez księdza Zbigniewa, przy czym tylko jeden złożył oficjalne zeznania. Sąd skazał księdza na dwa lata więzienia. Mając wyrok w ręku Piotr pozwał kurię koszalińsko-kołobrzeską o 200 tysięcy złotych odszkodowania. Sprawa była trudna, należało udowodnić, że kuria wiedziała o tym, że Zbigniew R. molestuje chłopców.
Po dwóch latach kuria poszła na ugodę, deklarując wpłatę 150 tysięcy złotych, ale nie w ramach odszkodowania. Tytułem rekompensaty leczenia psychologicznego.
Trzynastoletnią Kasię przez kilka miesięcy gwałcił ksiądz Roman B., zakonnik Towarzystwa Chrystusowego. Został skazany na cztery lata więzienia, usunięto go też ze stanu duchownego. „W kwestii zadośćuczynienia finansowego dla ofiary Sąd Okręgowy w Poznaniu wydał precedensowy wyrok – milion złotych odszkodowania i 800 złotych comiesięcznej renty, przy czym kosztami nie został obciążony konkretny duchowny czyli sprawca, ale zakon. Sąd apelacyjny podtrzymał ten wyrok.”- relacjonuje Podgórska. Jednak zakon złożył kasację do Sądu Najwyższego twierdząc, że przełożeni zakonnika nie wiedzieli o dokonywanych przez niego przestępstwach.
Nie znamy dokładnej skali pedofili w Kościele. W ostatnich latach znanych jest kilkanaście toczących się, związanych z pedofilią procesów wytoczonych podmiotom prawnym, czyli np. diecezjom. Dane ujawnione w marcu 2019 roku przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego, jakoby od 1990 roku zgłoszenia o seksualnym wykorzystywaniu nieletnich przez Kościół dotyczyły 382 duchownych, których ofiarą padło 625 dzieci to z najwyższym prawdopodobieństwem wierzchołek góry lodowej…
Książka Joanny Podgórskiej jest pozycją mocną, chwilami przerażającą, dobitnie przedstawiającą funkcjonariuszy Kościoła katolickiego jako ludzi często łamiących prawo i dopuszczających się oburzających nadużyć moralnych. Czy zostawia jakąś iskierkę nadziei?
Przede wszystkim nadzieję budzi nadzieję sekularyzacyjny trend wśród młodych Polaków. Musimy jednak rozpocząć dopiero debatę o roli świeckości w życiu publicznym, debatę, która na Zachodzie była prowadzona od II Soboru Watykańskiego, a którą u nas wstrzymywał między innymi bezkrytyczny kult Jana Pawła II i uznanie którym Kościół cieszył się jako instytucja która przyczyniła się do upadku komunizmu. Przywołując słowa z okładki książki: „Mafijny, anachroniczny, zaglądający nam do łóżka”- tak coraz więcej rozsądnych Polaków postrzega obecnie Kościół katolicki. Lewica powinna wykorzystać tą szansę, by zawalczyć o świecką szkołę. O prawo do aborcji. O prawa osób LGBT. Wreszcie – o skuteczne ściganie pedofilów. O świeckie, normalne państwo.
Joanna Podgórska, „Spróchniały krzyż”, Warszawa, Wielka Litera, 2019.
BRICS jest sukcesem
Pamiętamy wszyscy znakomity film w reżyserii Juliusza Machulskiego „Szwadron” …
Świecka Polaka! Renegocjować Końkordat!
A po co? Po prostu mieć go tam, gdzie czarni mają państwo – w rzyci.