100 to liczba, jak się zdaje, magiczna, przynajmniej dla niektórych polityków. 100 dni spokoju, 100 dni czyjegoś rządu, co ma pozwolić na pierwsze oceny, a teraz premier Mateusz Morawiecki znowu odwołał się do 100 dni: „Przed nami najważniejszy dla polskich rodzin okres w roku – Święta Bożego Narodzenia. Przed nami też miesiące, które zadecydują o naszych miejscach pracy, o utrzymaniu naszych firm i zakładów. Dlatego ogłaszamy 100 dni solidarności w walce z #koronawirus”, napisał ów polityk na swoim koncie w Twitterze.

Zachodzę w głowę, co takiego ma się zdarzyć w ciągu 100 dni, trzech miesięcy z kawałkiem, co może wpłynąć na kardynalną zmianę sytuacji z wirusem, pandemią, rozwaloną służbą zdrowia..? W ciągu trzech miesięcy bezrobocie, które i tak gruchnie nieuchronnie, ma wystraszyć się i uciec? Po tych 100 dniach firmy i zakłady przestaną upadać? Mam złą wiadomość dla Pana Premiera: 100 dni to zaklęcie, które na nic nie ma wpływu i niczego nie zmieni. Ale ja nie o tym.

Nadziwić się nie mogę, jak łatwo w Polsce nadużywa się słowa „solidarność”, najczęściej zresztą w odniesieniu do pewnego związku zawodowego, który dobrze zaczynał, a skończył jako swoja karykatura. Przedtem zresztą oszukawszy znaczną część swoich członków, których, gdy już dorwał się do władzy, hurtowo pozbawiał miejsc pracy, zarobków i nawet żałosnych zasiłków dla bezrobotnych. Z niego rekrutowali się ci, którzy władzę wykorzystywali wbrew głoszonym w 1980 roku hasłom, ale nigdy nie zapominali, by podpierać się, jak kosturem, nazwą „Solidarność”, kiedy chcieli dodać sobie rangi i znaczenia. Albo kiedy chcieli załatać swą nader dziurawą moralność.

Jak śmie Morawiecki wzywać do solidarności (bez żadnych cudzysłowów), kiedy ekipa jego pryncypała już druga kadencję trawi na dzieleniu społeczeństwa, szczuciu jednych na drugich, dehumanizowaniu całych grup? Kto dał mu prawo do ogłaszania jedności społeczeństwa, czyli czegoś, o czym nie ma pojęcia? Morawiecki, oderwany od życia zwykłych ludzi bankier i milioner, nic nie wie o społeczeństwie. A jaki cud musiałby się zdarzyć, by to mityczne w ocenach premiera społeczeństwo odpowiedziało pozytywnie na jego wezwanie? Po tym, jak jego część była bita na ulicach, jak podżegano do fizycznej rozprawy z nimi parafaszystowskie bojówki z falangą na sztandarach i agresją w pyskach? I teraz nagle mieliby się solidaryzować? Z kim? Z Morawieckim, tak oszczędnie gospodarującym prawdą przy każdej nadarzającej się okazji? Z wykrzywiona nienawiścią gębą Kaczyńskiego? Nieszczęsnym, bo chorym z nienawiści Macierewiczem? Bąkiewiczem? Trybunałem Konstytucyjnym i jego pseudosędziami, którzy jedną decyzją bez zmrużenia okiem skazują na mękę ludzkie istoty?

Idź Pan do diabla, Panie Morawiecki, albo do kogoś, kto uświadomi Panu, że polityk powinien przewidywać rezultaty swoich działań, swojej nienawiści i beznadziejnych koncepcji politycznych. Bez tej umiejętności nie powinien piastować funkcji wyższej niż szatniarz w niewymagającej przesadnej uczciwości knajpie.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Syria, jaką znaliśmy, odchodzi

Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …