Georgette Mosbacher

Pięćdziesięciu ambasadorów i przedstawicieli organizacji międzynarodowych w Polsce podpisało się pod listem otwartym w obronie społeczności LGBTI, które są obecnie w naszym kraju przedmiotem nagonki. „Prawa człowieka to nie ideologia” – anonsują go prasowe nagłówki. Choć koordynatorem listu była oficjalnie ambasada Belgii, w doniesieniach prasowych króluje Georgette Mosbacher, ambasadorka USA i chyba najbardziej dziś znana z imienia, nazwiska i stylówy zagraniczna dyplomatka w Warszawie. Ambasada USA jest jedną z misji dyplomatycznych, które opublikowały list na swoich platformach internetowych. „Uznajemy przyrodzoną i niezbywalną godność każdej jednostki, zgodnie z treścią Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka” – piszą autorzy.

Niestety, prawa człowieka są ideologią, i nic nie świadczy o tym bardziej dobitnie, niż to, że twarzą listu, który mówi takie rzeczy, jest dyplomatka supermocarstwa, które pod pozorem obrony praw człowieka (praw kobiet w Afganistanie, wolności obywatelskich w Iraku, itd.) rozpętało w ciągu ostatniego dwudziestolecia całą serię wojen, z których żadna się do dzisiaj faktycznie nie skończyła. Reżimu, który na własnych ulicach własnych obywateli zabija za kolor skóry i od miesięcy brutalnie pacyfikuje tych, którzy przeciwko temu protestują. Reżimu, który po całym świecie muzułmańskim bombarduje z dronów pogrzeby i wesela, bo ktoś tam na dole ma podobnie na nazwisko, jak „terrorysta” na liście wyssanej z czyjegoś palca w Pentagonie.

Pośród sygnatariuszy są też: Francja, która zakazuje karmienia głodnych, jeśli nie są z Francji, a także cyklicznie rozwiązuje swoje problemy polityczne nagonkami na muzułmanki; Wielka Brytania, która deportuje ludzi za kolor skóry, do krajów, których nie widzieli od trzeciego roku życia; aż po Łotwę, która systemowo dyskryminuje mieszkańców o rosyjskich korzeniach. Wisienką na torcie jest sygnatura ambasadora Izraela, najbardziej rasistowskiego państwa na świecie, o którym Desmond Tutu powiada bez wahania, że jest gorsze od apartheidu w RPA.

Sam jestem homoseksualnym mężczyzną i wcale nie jest mi miło mieć takich obrońców, jak ambasadorowie USA i Izraela. Oni nas nie bronią, oni nas instrumentalizują w wizerunkowej szaradzie.

Nie podzielam podniecenia, które to wszystko wywołało na opozycji, nawet wśród lewicowych komentatorów – nie wierzę, że cokolwiek znaczącego z tego wyniknie. Ot, gra pozorów, na końcu której i wilk będzie syty, i owca cała. Amerykańska ambasada odgrywa teatrzyk o prawach człowieka w niemal ostatnim miejscu na Ziemi, które jeszcze wierzy w bajeczki o głębszych związkach Ameryki z tymi prawami. A polski rząd może na tym nawet zyskać, w kraju. Jest obciach na świecie, ale co z tego, kto dzisiaj nie ma obciachu na świecie? Jednym ze źródeł propagandowych sukcesów PiS jest jego dyskurs „godnościowy”, ten o „wstawaniu z kolan” przed światem, który tak lekce sobie dotąd ważył naszą kulturową i moralną wyjątkowość, narzucając nam jakieś zachodnie, postępackie „normy”. Dzięki takim historiom rząd PiS może jednocześnie być największym pod słońcem lizusem Waszyngtonu (jako jedyny chce mu płacić za stacjonowanie jego wojsk na swoim terytorium, Amerykanie tego nie poświęcą dla praw mniejszości), a zarazem sprawiać wrażenie, jakby nawet z USA był w jakiejś ciężkiej konfrontacji o swoje konserwatywne „wartości”.

patronite
Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Syria, jaką znaliśmy, odchodzi

Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …