Kobiety w Bangladeszu protestują przeciwko zbiorowemu gwałtowi i brutalnym torturom w południowym dystrykcie Noakhali w Dhace, stolicy kraju. Banglijski ruch feministyczny od lat walczy o podmiotowość kobiet, o ich prawa do normalnego życia. Tamtejszy rząd nie robi niczego, aby przezwyciężyć patriarchalne relacje społeczne, sprowadzające kobietę do roli własności mężczyzny i zabawki seksualnej.
Protesty rozpoczęły się 8 października w związku z obrzydliwym aktem przemocy. Grupa oprawców filmowała napaść na kobietę, następnie grożąc jej publikacją filmu w sieci, jeśli ta nie będzie im płacić i spełniać ich żądań seksualnych. Jeden z napastników przy użyciu broni palnej groził kobiecie gwałtem zbiorowym, za każdym razem, gdy protestowała.
Komisja Regulacji Telekomunikacji w Bangladeszu próbowała usunąć film z internetu, ale bez skutku. Drastyczne wideo jest nadal szeroko udostępniane i łatwo dostępne. Ofiara boi się o swoje dzieci, jak sama mówi – „jej życie jest zrujnowane”. W rozmowach z mediami skarżyła się dodatkowo na brak swobody przy kontaktach z policją, podkreślając niechęć i strach przy kontakcie z przedstawicielami systemu, obawę przed mówieniem o krzywdzie, jaką jej wyrządzono i poczucie bezradności.
Ten kolejny rażący akt przemocy – bo sytuacja, w której kobieta pada ofiarą drastycznej agresji seksualnej, to niestety nie wyjątek – doprowadził do protestów w Bangladeszu. W styczniu tego roku głośno było odnośnie protestów studentów, również w związku z gwałtem i próba morderstwa na uniwersytecie w Dhace. W odpowiedzi na protesty ze stycznia rząd zapowiedział uruchomienie komisji ds. przemocy seksualnej w kraju. Po ponad dziewięciu miesiącach nie wiadomo nawet, czy komisja działa, jakie wydaje zalecenia. Rząd nie uchwalił żadnych przepisów, które chroniłyby ofiary. Osoby dotknięte problemem przemocy i wykorzystywania seksualnego nie mają w Bangladeszu możliwości pomocy psychospołecznej. Powołanie niefunkcjonującej komisji to kolejna próba tuszowania problemów patriarchalnej rzeczywistości przez aparat władzy.
Banglijska organizacja praw człowieka podaje, że w pierwszych dziewięciu miesiącach 2020 roku, zgwałcono 907 kobiet. Ponad ćwierć z tych przypadków to gwałty zbiorowe. Oczywiście realna liczba zgwałceń jest dużo większa – znaczna część ocalałych ze strachu nie zgłasza przestępstw na policję. Napastujący rzadko pociągani są do sprawiedliwości, procent skazań za gwałt w Bangladeszu nie przekracza jednego punkta procentowego zgłoszeń.
Komitet konwencji w sprawie eliminacji wszelkich form dyskryminacji kobiet (CEDAW), w swych końcowych uwagach w sprawie przestrzegania przez Bangladesz konwencji stwierdził, że funkcjonujące przepisy mające chronić kobiety nie są wdrażane w życie ze względu na stereotypy oraz brak wrażliwości na kwestie dyskryminacji płciowej ze strony funkcjonariuszy organów ścigania. Czynnikiem przyczyniającym się do piekła kobiet w Bangladeszu jest funkcjonowanie organów sądowniczych i szeroko pojęte prawo. Osoby pokrzywdzone są zmuszone do znoszenia długich i przeciągających się spraw sądowych, nacisków ze strony urzędników publicznych i obelżywych przesłuchań w sądzie. Przykładem patologii legislacyjnej w prawie Bangladeszu jest np. art. 155 ust.4, który mówi o możliwości wskazania „ogólnego niemoralnego charakteru oskarżającego” jako okoliczności łagodzącej. Prawo funkcjonujące w ten sposób, broniące w istocie napastników, sprawia, że procesy w Bangladeszu stają się farsą, szkodliwą i krzywdzącą farsą. Kolejną cegiełką do braku jakiejkolwiek moralnej funkcjonalności tamtejszego systemu prawnego jest brak programu ochrony świadków. Próbowano go wdrażać w 2008 r. – bez efektu. W rezultacie świadkowie, którzy umożliwiliby oskarżającej dociekanie sprawiedliwości, boją się zeznawać na rzecz ofiary. Stąd tak niski wskaźnik wyroków skazujących przy takim rozpowszechnieniu danego typu przestępstw. Należy również dodać, że w myśl art. 365, dotyczącego gwałtów przemoc seksualna w małżeństwie gwałtem nie jest.
Aktualnie sytuacja w Bangladeszu jest tragiczna. Rosnące nierówności społeczne spowodowane koronawirusem tylko potęgują patologiczne zachowania. Warunki bytowe kobiet z Bangladeszu są bardzo złe: zarabiają one średnio 95 dolarów miesięcznie, pracując po 12 godzin przez siedem w tygodniu. W fabrykach są molestowane seksualnie, nie mają dostępu do podstawowej opieki zdrowotnej. Kobiety organizują się w związki zawodowe, by bronić się przed najgorszymi patologiami, ale gdy władze nie są danymi problemami w ogóle zainteresowane – trudno o skuteczną obronę. Bangladesz jest aktualnie piekłem na ziemi dla kobiet. Warto o tym pamiętać, gdy kupujemy kolejne ubranie z sieciówki „przyozdobione” napisem „Made In Bangladesh”. Najpopularniejsze marki i sprzedawcy odzieży zaopatrują się w Bangladeszu (C&A, Target, GAP czy Wallmart). Możliwe, że nawet w momencie kiedy to czytasz, na Twoich nogach, głowie czy stopach znajdują się przedmioty wytworzone kosztem godności, życia i zdrowia kobiet. Wielkim korporacjom obce są postawy moralne, ich jedyną potrzebą jest akumulacja kapitału.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…