W niedzielę 16 sierpnia w Mińsku gromadzili się zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy Aleksandra Łukaszenki. Zgromadzenie tych drugich mogło być największym takim wydarzeniem w historii Białorusi. Trwają również protesty na terenie wielkich fabryk.

Wiec pod pomnikiem Miasta-Bohatera Mińska, upamiętniającego zwycięstwo w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, w szczytowym momencie zgromadził prawdopodobnie ponad 100 tys. uczestników. Tym samym zgromadzenie, na którym domagano się demokratyzacji systemu, dymisji Łukaszenki i nowych wyborów zdecydowanie przyćmiło liczebnie mityng zwolenników prezydenta, zorganizowany tego samego dnia na mińskim Placu Niepodległości. Tam według różnych szacunków zebrało się od 15 do 50 tys. uczestników; opozycja twierdzi przy tym, że przynajmniej część stanowili przymusowo zwiezieni pracownicy sektora budżetowego.

Łukaszenko podczas wiecu, który miał go wspierać, powtórzył te argumenty, na których od lat budował swoje poparcie: przypomniał o skrajnie trudnej sytuacji, w której znalazła się Białoruś po rozpadzie ZSRR, stwierdził, że to za jego sprawą w kraju nie doszło do masowej prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych, bezrobocia, ubóstwa i eksplozji problemów społecznych, jakie stały się udziałem choćby Ukrainy. Przekonywał również, że żądanie nowych wyborów podyktowały protestującym obce państwa, w obcym interesie, a ich przeprowadzenie będzie oznaczało utratę suwerenności.

– Ktoś tam chce nowych wyborów. Spójrzcie za okno! Samoloty są 15 minut stąd. Wojska NATO szczękają gąsienicami u bram Białorusi. Litwa, Polska, Ukraina nakazują nam przeprowadzić nowe wybory. Jeśli pójdziemy u nich na smyczy, wpadniemy w korkociąg. Zginiemy jako naród! – wołał. Pytał zebranych, jakich chcą zmian i jakiej wolności, zarzekał się, że wynik głosowania dający mu nieco ponad 80 proc. poparcia nie mógł być sfałszowany.

Takie słowa prezydenta przestają już jednak robić wrażenie, nawet jeśli wsparcie Polski i Litwy dla białoruskiej opozycji jest sprawą oczywistą, a po przejęciu władzy przez siły opozycyjne doszłoby raczej do terapii szokowej w gospodarce niż do budowy znakomicie działającej demokracji.

Demokratyzacji i odejścia Łukaszenki nie przestają również żądać robotnicy zakładów, które w związku z pacyfikacją demonstracji w Mińsku w pierwszych dniach po wyborach ogłosiły strajk. Początkowo wyrażał się on głównie w formie mityngów na terenie zakładów, jednak w ostatni piątek część robotników wyszła z fabryk i kolumnami demonstrowała na ulicach, zaś 17 sierpnia Mińska Fabryka Traktorów (MTZ) ogłosiła dobowy strajk, który, jak zapowiada komitet zakładowy, może być przedłużony na czas nieokreślony. W MTZ pracują jedynie sekcje zajmujące się odbiorem już gotowych traktorów, dyrekcja zakładu nie sprzeciwia się akcji protestacyjnej. Dalsze negocjacje z dyrekcją zamierzają prowadzić robotnicy z Białoruskich Zakładów Samochodowych w Żłobinie – potężna fabryka produkująca maszyny rolnicze i budowlane była jedną z pierwszych, gdzie wyrażono poparcie dla demonstracji pod demokratycznymi hasłami.

Do innej fabryki, Mińskich Zakładów Ciągników Kołowych (MZKT), przybył 17 sierpnia sam Aleksandr Łukaszenko. Zgodził się odpowiadać na pytania robotników, jednak w swoim wystąpieniu przekonywał, że ich protest nie ma większego znaczenia, a oni powinni być mu raczej wdzięczni za dotychczasową politykę.

– 150 ludzi w jakimś przedsiębiorstwie, nawet 200 wiosny nie czynią, to po pierwsze – oświadczył.– Po drugie, trzeba rozumieć, że „zły” prezydent utrzymywał niepotrzebnych, dodatkowych pracowników, żeby ludzie nie byli wyrzucani na ulicę. Od tego trzeba zacząć. Kto chce pracować, niech pracuje. Nie chcą pracować, no cóż, nie będziemy zmuszać – oznajmił.

Łukaszenko raz jeszcze powtórzył, że jeśli władza trafi w inne ręce, to wielkie fabryki, takie jak ta, do której przybył, w pół roku zostaną zniszczone. Zasugerował natomiast, że w kręgu rządzących prowadzone są rozmowy o zmianach w konstytucji i tą drogą ma dojść do pewnej korekty pełnomocnictw poszczególnych organów władzy.

– Nigdy się nie doczekacie, żebym coś zrobił pod naciskiem. Nowych wyborów nie będzie – podsumował.

Do tej samej fabryki na wiec jeszcze dziś na przybyć Marija Kolesnikawa, współpracownica Swiatłany Cichanouskiej z okresu kampanii, jedyna liderka opozycji, która pozostaje na Białorusi. W piątek występowała ona przed strajkującymi pracownikami białoruskiej państwowej telewizji i radia.

Sama Cichanouska z Litwy nagrała kolejne wideo, w którym wprawdzie nie ogłasza się prezydentem państwa, ale deklaruje, że jest gotowa „zostać narodowym liderem”, który uspokoi sytuację i pozwoli państwu wrócić do normalnego życia. Wyraża nawet chęć przyjęcia przy tym tych zwolenników Łukaszenki, którzy wyrażą szczery żal z powodu swojej roli w utrzymywaniu niedemokratycznego systemu. Niezależnie od niej wolę negocjowania z Łukaszenką wyraził były kandydat w wyborach, Walerij Cepkało, który wspaniałomyślnie zasugerował nawet, że w razie dymisji dotychczasowy prezydent Białorusi mógłby otrzymać gwarancje nietykalności. Cepkało twierdzi, że o swojej inicjatywie rozmawiał z parlamentarzystami rosyjskimi oraz z przedstawicielami Europarlamentu, a na 18 sierpnia ma wyznaczone spotkanie z reprezentacją Senatu USA.

patronite
Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej

Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…