Ossów, miejsce „Cudu nad Wisłą” z 1920, to okolica, w której się wychowałam. Wcześniej, przed Smoleńskiem, Ossów był taką sobie ot, małą, niedofinansowaną mieścinką w konserwatywno-kościelnym powiecie, o której włodarze z pobliskiego Wołomina – stolicy powiatu, przypominali sobie, gdy zbliżał się 15 sierpnia. Rekonstrukcje Bitwy Warszawskiej były atrakcją głównie dla miejscowych dzieciaków, a dla miejscowych notabli okazją, żeby się pokazać podczas gorliwego klęczenia w pierwszej ławce w ossowskiej kaplicy.
Od czasu Smoleńska Ossów ma naprawdę przerąbane. Prawicowo-patriotyczne i propisowskie nastroje skumulowały się właśnie tam, zwłaszcza, że do Wołomina (zwanego przez lokalnych Kaczogrodem) w 2010 roku ściągnęli wszyscy co ważniejsi urzędnicy-spadochroniarze z kancelarii Lecha Kaczyńskiego. I się zaczęło. Najpierw mieszkańcom Wołomina próbowano potajemnie wcisnąć pomnik zmarłego prezydenta i postawić go w nocy na głównym placu miasta. Ale pech chciał, że pisowski burmistrz nieopatrznie wygadał się przed dziennikarzem lokalnej gazety. Ludzie się wkurzyli, zmobilizowali i oprotestowali pomnik. Skutecznie. A nawet przeciwskutecznie. Niechciany bowiem w Wołominie, przeleżał rok w garażu radnego pomysłodawcy i trafił – gdzie? Właśnie do Ossowa. W dzień urodzin braci K.
W Ossowie od lat starają się otworzyć kompleks muzealny wokół wydarzeń z 1920. „Starają się” – bo póki co trwają ciągłe przepychanki o pozyskanie funduszy i ich rozdysponowanie, za to wokół pomnika Kaczyńskiego bardzo szybko uwinięto się z dobudowaniem innego kompleksu – smoleńskiego. Tak zwana Dolinka Dębów i smoleńskie akcenty to w Ossowie nie nowość, jak próbują sugerować dziś zdziwione media, piszące o „obchodach Bitwy Warszawskiej w cieniu katastrofy”. Macierewicz, Błaszczak, Sasin – to nazwiska stałych bywalców Dolinki. Stoi tam już niezła grupa smoleńskich popiersi – nowe dostawiane są sukcesywnie co kilka miesięcy przy każdej możliwej okazji już od czterech lat.
W sierpniu 2013 mieszkańcy się zbuntowali i oprotestowali upolitycznione obchody, odcięła się od nich nawet Rada Miasta w Wołominie. Do ostatniej chwili nie chcieli się okreslić rekonstruktorzy. Już nawet ich powaliła serwowana tam dawka smoleńskiej martyrologii. Kazania, na których mówi się, że głosujący na PO są gorsi niż wszyscy bolszewicy razem wzięci – to w Ossowie norma. Rozdawanie „Gazety Polskiej” podczas obchodów także. Przepychanki wokół pobliskiej mogiły czerwonoarmistów, którą upodobali sobie lokalni wandale – „patrioci”, to już w ogóle temat na osobny tekst.
Ossów to smutny przykład na to, jak PiS bezczelnie zawłaszcza politykę historyczną, gdy czuje się wystarczająco pewnie (powiat wołomiński to bastion partyjny, dorównujący temu w Radomiu). Teraz, gdy partia Jarosława Kaczyńskiego jest u władzy, obchody te zdają się jeszcze bardziej upolitycznione niż zazwyczaj. Ale jako „lokals” poświadczyć mogę, że to „zazwyczaj” również nie wyglądało zbyt ciekawie.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …