Religia dla Amerykanów i ich państwa jest rzeczą pierwszorzędnego znaczenia. Dziś wykorzystuje sprawy wiary jak zwykłe narzędzie do realizacji swoich interesów. Polska ochoczo towarzyszy Stanom Zjednoczonym w tej grze.

Nie ma i być nie może żadnego poważnego polityka, który nie odwoływałby się do religijnych symboli i nomenklatury. Kandydat na prezydenta, który oznajmiłby o swojej indyferencji religijnej, nie miałby żadnych, najmniejszych nawet szans nie to, że na wybór na najwyższe stanowisko w państwie, ale nawet na zauważalne uczestnictwo w prezydenckim wyścigu. Amerykanie chcą, by najwyższy urząd w ich kraju sprawował człowiek wierzący, ale, co ciekawe, nie pozycjonujący się jako zwolennik jednej, konkretnej konfesji. Inauguracyjne przemówienia amerykańskich prezydentów powinny zawierać odwołania do Najwyższego, Absolutu i wiary jako takiej.

Z 49 inauguracyjnych przemówień prezydenckich w latach 1789 – 1981 tylko 10 proc. nie zawierało odniesień do Boga.

Za: C. Toolin, American Civil Religion from 1789 to 1981: A Content Analysis of Presidential Inaugural Adresses, „Reviev of Religious Research”, R. 25 (1983).

Zespół pojęć religijnych i terminów, występujących w amerykańskiej rzeczywistości politycznej i społecznej specjaliści nazywają amerykańska religią cywilną.

„Amerykańska religia cywilna jest systemem symboli religijnych, które określają miejsce obywatela w społeczeństwie a całego społeczeństwa w czasie i przestrzeni, w odniesieniu do ostatecznego, podstawowego źródła egzystencji i sensu istnienia. Wyraża poczucie jedności, wspólnego przeznaczenia i celu narodu. Jest środkiem manifestowania jedności przez utożsamianie się z narodowymi symbolami. Amerykańska religia cywilna może też być określona jako część ideologii, która sakralizuje amerykański system polityczny, sposób sprawowania władzy, a jednocześnie zapewnia religijną interpretację samego narodu w oczach obywateli. Podstawową prawdą tejże religii jest przekonanie, że amerykański naród jest w jakiś szczególny sposób wybrany przez Boga a amerykański rząd pełni Jego wolę” – pisze ks. Bogdan Pelc. Zapewne u źródeł takiego myślenia stał fakt, że dominującymi religiami pierwszych osadników był kalwinizm i purytanizm, które (szczególnie purytanizm) podkreślały szczególność narodu i terenów na które przybyli. John Foster Dulles powiedział, że „Ameryka jest Zbawicielem świata”.

Wiara w to, że Bóg zawsze po stronie Ameryki i Amerykanów dawał nie tylko elitom, ale też zwykłym ludziom poczucie, że jeżeli tak jest, to Amerykanie są narodem wybranym, szczególnym. I to akurat nie budowało poczucia zwiększonej odpowiedzialności za otaczający świat, inne narody lub społeczeństwa lecz coś wręcz przeciwnego: pojmowanie narodu wybranego jako zbiorowości, której wolno więcej, bowiem odpuszczone pozostaną jej grzechy, które innych doprowadziłyby na potępienie. Narodowi wybranemu więcej wolno. To podstawa myślenia polityków USA. Na niej – przy uwzględnieniu wszelkich innych czynników – bazowały wszystkie niegodziwości, zbrodnie i krwawe wojny, które rozpętały Stany Zjednoczone.

Pozostaje otwartym pytanie, czy amerykańska religia cywilna pozostała niezmiennym spoiwem społecznym od XVIII wieku do dzisiaj. Natomiast pewnym jest, że przyszedł moment, w którym przestała w amerykańskiej polityce pełnić funkcję jedynie przyjmowanego z szacunkiem i czcią zespołu prawd i wartości. W połowie XX wieku całkiem jawnie i cynicznie zaczęto wykorzystywać religijne wartości jako instrument amerykańskiej polityki, przede wszystkim zagranicznej. Do historii przeszły słowa amerykańskiego prezydenta George’a W. Busha który w rozmowie z prezydentem Palestyny powiedział, że to „Bóg kazał mu zaatakować Irak”. Ci charakterystyczne, jak piszą polscy autorzy, słowa te, wywołały krytykę na całym świecie, ale w samych Stanach Zjednoczonych wywołały reakcje odwrotne.

Ale wykorzystanie religii do realizacji celów amerykańskiego państwa zaczęło się o wiele wcześniej.

W 1953 roku CIA rozpoczęła Program Wojny Doktrynalnej – tajna operację, która wprawdzie najpierw miała być wykorzystana przeciwko ZSRR i komunizmowi, ale potem została poręcznym narzędziem w stosunku do innych państw. Upolitycznione chrześcijaństwo miało stać się ideologiczną alternatywą dla socjalizmu z jego obietnicą lepszego życia tu i teraz. Religia miała jednak być tylko pomostem do propagowania amerykańskich wartości, interesów i styku życia.

„“W planach amerykańskich przywódców było wykorzystanie Kościoła Katolickiego i innych religii by wówczas propagowały ideologię amerykańską, która wytworzyła społeczeństwo znane jako Ameryka”, mówił autor książki na ten temat, Dawid Wemhoff.

„Przyjęcie tej ideologii oraz dostosowanie do niej danego społeczeństwa skutkuje wdrożeniem szczególnej ekonomii politycznej, która stawia wszystkie religie na jednej płaszczyźnie, sprawia że religie wspierają ekonomię polityczną oraz reżim polityczny, dostarcza materialnych korzyści różnym religiom oraz minimalizuje źródła napięć społecznych, choć rzeczywisty wpływ religii zostaje mocno ograniczony a one same ulegają dominacji potężnych prywatnych interesów, a nawet władz świeckich czy rządu” opowiadał Wemhoff .

Do tej akcji zaprzęgnięto największe amerykańskie media, polityków i dostojników kościelnych. Przez długi czas CIA troszczyło się o to, by w żaden sposób nie powiązano aktywności propagandowej na rzecz amerykańskich wartości z amerykańskim rządem. Wojna ideologiczna miała sprawiać wrażenie absolutnie spontanicznego i niczym nie sterowanego entuzjazmu, odrodzenia religijnego i przekonania o wyższości ustroju USA na innymi ustrojami. W zasięgu zainteresowania poza mediami znalazły się oczywiście uniwersytety i uczelnie wyższe, stowarzyszenia i organizacje pozarządowe, które miały wykorzystywać spory i dyskusje do propagowania swoich celów.

Co istotne, program ten z założenia swego miał być programem rozciągniętym w czasie, działalnością długofalową, nieledwie na pokolenia.

Odwoływanie się do religijnych wartości nabrało jeszcze większego przyspieszenia wraz z nadejściem ery neoliberalizmu, ponieważ nic tak dobrze nie osadza w karbach ludzi eksploatowanych przez kapitalizm jak religia. Paul Johnson, były naczelny tygodnika „New Statesman”, piewca kapitalizmu w jego najbardziej skrajnej formie pisał: „Widzimy zatem, że jutrzenka sumienia, idea, że jednostka w sposób absolutny włada swoim sumieniem, zwiastuje jutrzenkę kapitalizmu. Kapitalizm opiera się na systemie indywidualnej własności, w którym poszczególni ludzie, jak również plemiona, korony, państwa i inne korporacje polityczne i społeczne, posiadają własność w sposób bezwzględny, swobodnie nią dysponując. Z kolei koncepcja równości wobec sądu Bożego zwiastuje koncepcje równości jednostek wobec prawa ludzkiego. Pojęcia te są w znacznym stopniu od siebie współzależne” (Paul Johnson „Odzyskanie wolności” str. 215 Poznań 2002). Poglądy Johnsona są charakterystyczne dla elit neoliberalnego świata Zachodu.

Już w 1895 roku powstała IRLA (International Religious Liberty Association), organizacja, zajmująca się obserwowaniem wolności religii na świecie. Jest oficjalnie organem pozarządowym, a fakt, że na jej czele stoi były ambasador USA w Surinamie, to zupełny przypadek.

W 1998 roku w USA została uchwalona „Ustawa o obronie praw religijnych”, która jest podstawą do corocznie wydawanego raportu na temat przestrzegania wolności religijnych na świecie. Fakt, że jako kraje, które naruszają prawo do wolności wyznawania wiary zazwyczaj są wskazywane kraje, które USA pozycjonuje jako swojego wroga, nie dziwi. Tradycyjnie wysokie miejsce wśród nich zajmuje Rosja i Chiny oraz kraje arabskie. Ale np. Arabia Saudyjska, chociaż idealnie spełnia kryteria kraju-prześladowcy, nie staje się przedmiotem publicznej krytyki. Interes państwowy jest ważniejszy.

W 2020 roku powstała nowa organizacja –  International Religious Freedom Alliance, Międzynarodowy Sojusz na rzecz Wolności Religii. W jej skład weszły takie kraje jak: Austria, Albania, Bośnia i Hercegowina, Brazylia, Bułgaria, Węgry, Gambia, Grecja, Gruzja, Izrael, Kolumbia, Kosowo, Łotwa, Litwa, Malta, Holandia, Senegal, Słowacja, Słowenia, Togo, Ukraina, Wielka Brytania, Chorwacja, Czechy. Na jej czele stanął ówczesny gubernator stanu Kansas, Sam Brownback. Nerwowi dziennikarze, po szybkim przyjrzeniu składu tego ciała, zaraz ochrzcili te strukturę nazwą „Religijne NATO”.

Mike Pompeo, zapowiadając stworzenie takiej organizacji nie pozostawił żadnych złudzeń, że owszem, chodzi o obronę prawa do wyznania dowolnej religii, ale jednocześnie zagroził, że utrudnianie, bądź zakazywanie wyznawania jakiejkolwiek religii, będzie uznawane za terroryzm, a państwa, gdzie mają miejsce takie działania – za terrorystyczne. To ważna deklaracja, ponieważ „państwa terrorystyczne”, z punktu widzenia prawa międzynarodowego, podlegają niejako z automatu określonym działaniom wspólnoty międzynarodowej, ze zbrojna interwencja włącznie. Próbki takiego myślenia można było zauważyć w wystąpieniu Pompeo – zwrócił uwagę, że państwa, gdzie mają miejsce ograniczanie praw do wyznawania religii to Chiny, Myanmar, Irak, Pakistan. Problemem jest też oczywiście Rosja, która, mówił Pompeo, przeszkadza w działalności niedawno powstałej Cerkwi ukraińskiej. Rzecz jasna bliski współpracownik Trumpa nie dodał, że mordów na chrześcijanach w Iraku (i sąsiedniej, dyplomatycznie pominiętej Syrii) dokonywali islamscy fundamentaliści, którzy mogli rozwinąć skrzydła po amerykańskim najeździe na Bagdad. Nie zauważył też, że Cerkiew ukraińska prowadzi swoje placówki w każdym większym mieście swojego kraju – nikt nie zmusza wiernych, by uczęszczali do moskiewskiej konkurencji.

Odpryskiem idei wykorzystywania religii do działań stricte politycznych może być powstała w październiku Genewska Deklaracja Konsensusu na rzecz Zdrowia Kobiet i Wzmacniania Rodziny. To organizacja opowiadająca się za skrajnie nieprzyjaznym kobietom rozwiązaniom antyaborcyjnym. Warto zwrócić uwagę, że wśród sygnatariuszy tego dokumentu są tylko trzy europejskie, w miarę nowoczesne państwa; USA, Polska i Węgry. Poza tym widnieją podpisy reprezentantów następujących krajów: Bahrajnu, Brazylii, Egiptu, Indonezji, Kenii, Kuwejtu, Libii, Omanu, Pakistanu, Arabii Saudyjskiej, Ugandy oraz Zjednoczonych Emiratów Arabskich czyli krajów, w których sytuacja kobiet jest nie do pozazdroszczenia.

To dobrze ilustruje kierunek religijnych postaw, które wspierają amerykańscy politycy, wyznający skrajnie fundamentalistyczne zasady wiary.

Obecność Polski w tym towarzystwie nie dziwi, nie tylko dlatego, że panuje tu atmosfera kobietom wroga, albo prostu dlatego, że jest amerykańskim wasalem.

W lipcu tego roku IRFA miała przeprowadzić swoją konferencję w Polsce, ale ze względu na sytuacje pandemiczną imprezę przeniesiono na listopad. O tym, że Polska będzie gospodarzem zebrania organizacji, będącej przedłużeniem amerykańskiej polityki zagranicznej, tylko z religijnymi symbolami na sztandarach, informował ówczesny minister spraw zagranicznych – Jacek Czaputowicz.

Wydarzenie będzie miało miejsce w formule on-line. Nie zmienia to faktu, że Polska po raz kolejny staje w zaprzęgu amerykańskich pomysłów na rozkołysanie świata tym razem przy pomocy religijnych narzędzi.

*tytuł zapożyczyłem z książki Friedricha von Gagerna „Prawdziwe życie Skórzanej Pończochy”

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Para-demokracja

Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…