W pierwszym październikowym numerze „Polityki” Sławomir Sierakowski napisał felieton. Przegapiłabym ten tekst, ale zwrócił na niego moją uwagę zbulwersowany znajomy. Tekst ów prezentuje taką oto tezę: „Gazeta Wyborcza”, pisząc o reprywatyzacji w Warszawie i rozpętując związaną z nią aferę, świadomie osłabiła obóz opozycji, wzmacniając niedemokratyczne PiS. Naprawdę, to zostało wypowiedziane wprost i bez żenady wydrukowane na łamach!
„Polityko”, po co Ci to było? Żeby przekaz, który prezentuje redakcja, był desperacko inny od przekazu Michnika?
Opozycja jest słaba. Nie ma realnego planu ani na przejęcie władzy w stolicy, ani w państwie. Ale nie łamie kręgosłupa Trybunałowi Konstytucyjnemu. Nie wprowadza nocą nieludzkich ustaw. Nie stosuje standardów prezydenta Łukaszenki (tu cytat z… Radosława Sikorskiego. Tak. On tak na serio). Dlatego należało – twierdzi Sierakowski – oszczędzić biedną HGW i jej dwór. Dla redaktora jest to „dylemat czystych rąk”. Tylko wie Pan co? To nie jest żaden dylemat. Kiedy mleko się rozleje, to zawsze jest zły moment. Nie da się dłużej udawać, że nie przecieka, że nie zostają plamy.
Proszę stanąć i powiedzieć w twarz wszystkim lokatorom, którzy wycierpieli zniewagi, wirtualne długi, nękanie, lęk o to, czy kolejnej nocy nie spędzą pod mostem – że powinni dla politycznego dobra demokracji jeszcze rok, dwa, ile tam będzie trzeba – poudawać, że sprawy nie było. Ostatni akapit jest najbardziej bulwersujący: przytoczywszy wszystkie swoje argumenty, wyjmowane po kolei z worka pełnego pretensji, autor stwierdza z klasycznym przekąsem, że przecież należy zachować dziennikarskie standardy, dać świadectwo bezstronności i że prawdziwi z dziennikarzy „Wyborczej” bojownicy o idee. I na koniec zdanie-torpeda: „Zdecyduj Czytelniku, która z tych wersji bardziej do Ciebie przemawia…”. Tego chwytu retorycznego po prostu nie da się nie nazwać paskudnym.
Całkowicie rozumiem obawy Sierakowskiego: ja też nie wierzę PiS. I od początku powtarzam, że w ich szeregach trudno o lewicowo i socjalnie myślących polityków. To skrajnie konserwatywna prawica, nie siląca się na rozwiązania systemowe, a populiści prący do władzy na kolejną kadencję. Ale reprywatyzacja to nie tylko hasło w słowniku. To realna ludzka krzywda. To dramaty całych rodzin. To śmierć Joli Brzeskiej. To bezprawnie przejęte mienie. Za to w dużym stopniu odpowiada największa partia opozycyjna. Bardzo mi z tego powodu przykro. Na przyszłość – o czym jeszcze nie należy pisać? Wolno o zaległych alimentach? A o homoseksualistach, co mają się nie afiszować z orientacją? O transferach posłów z odległych krańców prawicy i z powrotem? Czy wolno przykrywać milczeniem każde draństwo, kradzież i krzywdę, aby zachować u władzy tych, którzy aktualnie podobają się Panu redaktorowi? Kiedyś był Pan nazywany lewicowym publicystą. Gdzie lewicowość? Przeszła jak dziecięca choroba?
Opozycjo, chcesz wygrać i przestać być opozycją – nie broń aferzystów. Autocenzura prasy tu nie pomoże.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
Dzień po dniu, kropla po kropli, wycieka prawda, że „teatr polityczny” już dawno temu odleciał w kosmos… odrealnienia. Ludzie z perspektywy tamtych wysokości są już tylko punkcikami ze statystyk przed- i po-wyborczych, raz na kilka lat „wyborcami”. Na co dzień „podatnikami”, utrzymującymi cały ten upiorny cyrk.
Ludzie wyrzucani z domów? Głodne dzieci w szkołach? Protestujący nauczyciele, lekarze, prawnicy? Przecież to tylko marginalne, statystyczne błędy w tej coraz bardziej nijakiej i rozmytej w celach „grze w demokrację”. Górników się jeszcze boją, bo to są ludzie, którzy swoją tradycję śląskiej wspólnoty uchronili i jej bronią. Kobiet zaczynają się bać, bo zdobyły się na ludzką jedność i jej całymi sobą pokazanie.
I być może w tym jest klucz do zmiany wszystkiego, co nas boli i co nas krzywdzi każdego dnia. Tym kluczem jest nasza człowiecza wrażliwość, która stoi ponad zdehumanizowaną ideologią maszyny systemu. Wrażliwość nie jest oznaką słabości – otwiera na bliskość, a ona tworzy organiczną jedność , dzięki której gatunek ludzki przetrwał tysiące lat bez żadnego ideologicznego zadęcia.
Świat się zmienia. Realia naszych czasów są tak odrealnione, że wymagają metafor, by w normalności chorej, promowanej jako zdrową – zobaczyć chorobę.
W wirtualnej rzeczywistości propagandowych celów staliśmy się niepostrzeżenie małymi ludzikami z absurdalnej gry, uwikłanymi w scenariusz kapitalistycznego modelu świata i wolnorynkowej strzelanki, w którym życie ma wartość zawsze mniejszą, niż polityczny kapitał i stojący za nim biznes, sponsorujący samozadowolenie władzy i jej dziwny świat.
Wszystko się zmonetyzowało. Już każdy aspekt życia podlega procesom wyceny, kupna i sprzedaży. Otacza nas więc publicystyka tekstów na zamówienie i chaos nachalnych reklam rzeczywistości z gotowymi interpretacjami wszystkiego, co w tej grze spotykamy.
Ludzik z gry nie myśli, ludzik „żyje” tak, jak mu scenariusz pozwala.
Dlatego zero samodzielnego myślenia w tych czasach daje komfort poczucia normalności zasad tej gry. To pewne, aż do chwili, w której krzywda staje się tak bolesna, że co który z nas podnosi głowę i zaczyna po prostu, po ludzku krzyczeć z bólu. Uciszany cichnie wyciszany na różne sposoby, wykluczany nawet milczeniem własnej społeczności, żyjącej w lęku przez utratą resztek „ludzkiej godności”.
Po każdej takiej historii pozostaje pustka niewypowiedzianego bólu bezsilności bliskich i lęk przyjaciół o własne rodziny. Jednak pozostają też słowa tych, którzy nie boją się mówić na głos, że…
… Demokracja okazuje się fasadą kolorowych haseł, która zasłania prawdę, że oto polityka oddaliła się od potrzeb zwykłych ludzi, niezwykłych w swojej woli i sile przetrwania, na której to wszystko jeszcze się kręci. Polityka stała się teatrem dla mas, w którym klakierzy bronią przedstawienia, a każdy sprzeciw i skowyt z sali jest uciszany, wyśmiany albo mordowany. Wszystko dzieje się w majestacie prawa, bo sprzeciw wobec praw świata zysku zawsze oznacza stratę, jak każda forma strajku. I jak nie da się przekupić, to (…).
… Kiedy zysk stał się celem nadrzędnym, wyższym i ponadnarodowym, zostaliśmy w naszych codziennych sprawach sami ze sobą, w urojeniu konieczności walki ze sobą. Bo lepiej się włada skłóconym, słabym narodem, którego celem najwyższym jest przetrwania dnia następnego.
… Obraz życia społecznego z perspektywy parlamentarnego olimpu jest tylko ciągiem cyfr za i przeciw, służących analizie danych, z których produkuje się seriale przemówień, tworzy obrazy politycznych sporów. Tematów zastępczych są tysiące. Dla każdego coś się znajdzie. Byle nie ruszać tematów z życia, nie dotykać krzywdy tysięcy, milionów ludzi – krzywdzonych codziennie od rana do nocy, i pod osłoną nocy. O tym nie mówić. Się nie wychylać Kali.
… Opozycja jest demokracji fundamentem, dzięki któremu równoważą się społeczne bieguny i reprezentacje różnych grup interesów. Opozycji w polskim parlamencie praktycznie nie ma. Jakby wszyscy grali do jednej bramki, realizując swoje „tajemne” strategie i cele, pochłonięci walką o interesy różnych grup. Stąd rosnąca nierówność społeczna i bieda oraz powszechne na nią przyzwolenie – bo tych, którzy wyrażają sprzeciw wobec tej „normalności”, na poziomie debaty krajowej właściwie nikt już nie reprezentuje.
… Być może przyczyn tego stanu Rzeczypospolitej jest wiele. Być może przyczyna jest jedna, pospolita właśnie i prosta, jak ludowe przysłowie, że „każdy ma swoją cenę”. A to obecnie już bolesne i powszechne prawo i jedyna „normalność” w świecie kupna-sprzedaży wszystkich i wszystkiego…
—
I można tak w nieskończoność, bo to kroniki czasów nieskończonego pomieszania. Ale też i próby odpowiedzi na niewygodne pytania, których w nas coraz więcej, coraz głośniej od nich dookoła.
Kali nie czekać. Iść w stronę wizji państwa przyjaznego różnorodności, w kierunku nowej reprezentacji ludzi bliskiej sprawom ludzi. Wypatrywać nowych liderów, silnych swoją wrażliwością, których splendory olimpu nie przemienią w kolejnych pół-bogów na odlocie kilku kadencji.
Romantyk jakiś – ktoś powie – pisze takie słowa.
I tak i nie, bo rewolucyjny ogień życia płonie w każdym z nas. Obudzeni z ideologicznych podziałów czujemy głęboko /w każdym masowym proteście/, żeśmy razem wszyscy w całym bogactwie naszej różnorodności. Kobiety i Mężczyźni, Pracodawcy i Pracobiorcy, Geje i Hetero, Wierzący i Ateiści, Mięsożercy i Weganie, Wynajmujący i Najemcy, Politycy i Obywatele – wszyscy we wzajemnym szacunku dla swojej inności i naszej siły jedności.
Połączeni własnymi celami życiowymi potrafimy iść w jednym kierunku, by teraźniejszość i przyszłość budować na najwyższym prawie międzyludzkiego porozumienia. Bo w tym jest klucz – nie w kolejnym powrocie do średniowiecznych tradycji inkwizycji jednej drogi – ale w spotkaniu różnic, talentów i potencjałów, tworzących barwną i szczęśliwą w poczuciu osobistej wolności całość. Klucz jest w tym, że potrafimy się zjednoczyć w obronie ludzkiej godności.
I taką widzę przyszłość – jasną i możliwą, dzięki rosnącej w nas świadomości siły jedności międzyludzkiej, która choć mówi różnymi głosami… to o tym samym. O prawie do życia we własnym wymiarze szczęścia, które nie krzywdzi nikogo.
Być może to tylko takie tam, Lewe myślenie, ale między wierszami zawsze jest to, co nas łączy. Ekscytująca cisza przed burzą.
A któż jeszcze czyta tego [bez]użytecznego idiotę Waszyngtonu?!
Przecież sens tekstu Sierakowskiego był zupełnie inny – przedstawił, rzeczywiście, dylemat „czystych rąk”. Ale w całości jest to pochwała publikacji GW na temat afery reprywatyzacyjnej – zdaniem Sierakowskiego pokaz działania prodemokratycznego
Amen.