Obraz historii Polski wyłaniający się z oficjalnego przekazu z okazji 1050 rocznicy tzw. chrztu Polski jest niezwykle prosty. Otóż w 966 roku Mieszko I przyjął chrześcijaństwo, dzikie słowiańskie plemiona stały się pokornymi sługami bożymi, a co najważniejsze – powstało państwo polskie, które mimo różnych tarapatów w wiekach późniejszych przetrwało po dziś dzień. Równie rozczulające są wzmianki o spójnej polskiej tożsamości, której proces kształtowania miał wówczas nabrać gwałtownego przyspieszenia. Idąc tym tropem rozumowania można przyjąć, że gdyby za dwa, trzy pokolenia po Mieszku przeprowadzić spis powszechny, większość poddanych zadeklarowałaby narodowość polską.
Takie dyletanckie spojrzenie na historię byłoby całkiem zabawne gdyby stanowiło element dyskusji na gimnazjalnych korytarzach. Obecnie jednak stało się obowiązującą narracją propagandową władzy i podległych jej mediów. Wśród święcie przekonanych o tym, że w 966 roku nastąpił jakiś początek urealnionej polskości są politycy, dziennikarze, a nawet – o zgrozo – historycy. „Przyjęcie chrztu w 966 r. to w owym czasie była jedność geopolityki, kultury i wiary, które sprawiły, że dzisiaj jesteśmy Polakami i żyjemy w obszarze cywilizacji rzymskiej” – komentowała w TVP publicystka Barbara Sułek-Kowalska. – Wyszliśmy z szarej strefy plemion pogańskich do tworzenia wspólnoty państwa, które się zaczęło liczyć w chrześcijańskiej Europie – wtórował jej znany historyk z IPN – Antoni Dudek. Do tego zestawu wypowiedzi można dodać jeszcze akcent wyraźnie humorystyczny w wykonaniu Ryszarda Petru, który zasugerował, że dalekosiężnym celem polityki Mieszka I miała być akcesja Polski do Unii Europejskiej.
Tymczasem najbardziej prawdopodobne wersje wydarzeń z X wieku, kreślone przez zajmujących się okresem wczesnych Piastów historyków, przedstawiają coś kompletnie różnego od infantylnej bajki sprzedawanej przez współczesny obóz bogoojczyźniany. Nie trzeba być zresztą historykiem, by wiedzieć, że u schyłku pierwszego tysiąclecia naszej ery żaden naród polski nie miał prawa istnieć. Chociażby z tego powodu, że współczesne narody ukształtowały się w drugiej połowie XIX wieku, a bodźcem do ich powstania nie była importowana z Czech chrzcielnica, lecz rewolucja przemysłowa i związana z nią koncentracja fabryk w ośrodkach miejskich. Propagatorzy idei powstania narodu w czasach piastowskich rąbnęli się więc o jakieś 900 lat.
Równie śmieszną historią jest rzekoma chrystianizacja, która miała masowo objąć ziemię Polan za panowania Mieszka i jego syna Bolesława Chrobrego. Według prof. Przemysława Urbańczyka, chrzest został przyjęty wyłącznie przez Mieszka i jego najbliższych, a lud żadnej zmiany oficjalnego wierzenia nawet nie zarejestrował, bijąc pokłony w stronę swoich prasłowiańskich posągów jeszcze do czasów dynastii Jagiellonów.
W przypadku całej narracji o 966 roku mamy więc do czynienia z kolejnym mitem, który w połączeniu z innymi mitami, jak choćby opowieścią o niezwyciężonej husarii czy złotych czasach wolności szlacheckiej stanowi frapujący przypadek zbiorowej mitomanii, na której niestety wyrosła cała opowieść współczesnego narodu polskiego o samym sobie. Takie zaburzenie, nieleczone przez lata, objawia się dziś bardzo przykrymi skutkami.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
niej przeglądać jak w lustrze i dobierać własną wersje. Oczywiście nie ma sensu pisanie o narodzie sprzed tysiąca lat w nowoczesnym znaczeniu. Nowe narody, ukształtowane w XIX wieku, w Europie, miały jednak ciągłość historyczna. Nawet te, odrodzone po latach niewoli, jak Serbowie, Bułgarzy i Albańczycy, czy tuż za miedzą bracia Słowacy i Słoweńcy. Pamięć o wcześniejszej historii pomagała jednak po 1918 roku na szybkie scalenie ziem trzech zaborów. Do tradycji nawiązują również narody Unii Europejskiej, a pamięć o monarchii Karola Wielkiego jest jednak wspólna dla państw założycieli. Wprowadzenie chrześcijaństwa przyspieszyło napływ ludności z Europy Zachodniej, ale też nie stanowiło bariery wobec Wschodu. Wystarczy prześledzić koligacje Piastów, którzy zawierali małżeństwa z księżniczkami wszystkich chrześcijańskich ościennych krajów, a przez Niemcy znalazła się również z dzisiejszego wprawdzie Trydentu, księżniczka Jadwiga z Meranu, późniejsza święta, która walnie przyczyniła się do germanizacji linii śląskiej. Polska, podobnie jak sąsiednie Czechy, była w X wieku znana i odwiedzana przez kupców i wojowników sąsiednich krajów, również zamorskich. Wejście w chrześcijański świat tylko ten proces ułatwiało. To, że stare obrzędy zachowały się po najnowsze czasy, a pogańskie nawyki widać gołym okiem wśród polityków nie jest powodem zmartwień, ani zgorszenia. To tylko dowód, że ciągłość historyczna i plemienna została zachowana. Proces dekomunizacji to taka moralna potrzeba przełomu, na poziomie intelektualnie prezentowanym nowych odzyskiwaczy. Zaczynają się dewastacje pomników i wykopki.
Tak naprawdę to nie znamy motywacji Mieszka I ale trzeba mu przyznać pewną dalekowzroczność.
Oczywiście ja jako ateista nie będę piał peanów na temat państwowotwórczej roli chrześcijaństwa. Jednak w tamtych czasach przyjęcie dominującej na kontynencie religii uchroniło powstające państwo przed losem jaki stał się później udziałem Prusów czy Jadźwingów.
Nie zapominajmy że wówczas terytoria niechrześcijańskie traktowano jak ziemię niczyją a samych pogan jako istoty bez praw. Mieszko owym aktem zablokował prawną możliwość kolonizacji swoich ziem. Bo ówczesny Papież mógłby przyznać te ziemie dowolnemu ościennemu władcy, a ten podczas podboju miałby za sobą poparcie reszty europejskich czyli wówczas chrześcijańskich władców. Po tym akcie można było prowadzić wojny ale można było również zawierać pokój. Można było uprawiać dyplomację. Tymczasem z pogańskim władcą nikt by nie rozmawiał.
Zwrócę waszą uwagę że znaczenie tego aktu uznały nawet gomułkowskie władze PRL obchodząc z wielką pompą 1000 lecie Państwa Polskiego uznając jakby nie było datę chrztu jako datę powstania państwa. I w znanym mi PRL znaczenia jego nie negowano.
Europa nie ma korzeni chrześcijańskich tylko na wskroś pogańskie: helleńskie i rzymskie. Faktem jest jednak że przez półtora tysiąca lat chrześcijaństwo było ważnym czynnikiem wpływającym na losy kontynentu.
I w tym kontekście trzeba patrzeć na symboliczny gest Piasta. Z dzisiejszej perspektywy widać że miał on sens.
Chrześcijaństwo naród nasz uwielbiał. Tak bardzo, ze jak wreszcie Bolko kopnął w kalendarz, to naród nasz powiedział księżom gdzie ich miejsce (za Soławą lub w raju [chyba])
Autor pisze, jakby taka narracja była czymś zupełnie nowym… Tymczasem ja pamiętam, że w czwartej klasie podstawówki już mnie uczono, że chrzest Polski, nowa era, Europa, cywilizacja, my Polacy itd., a był początek lat 90-tych
Nas w zasadzie w szkole zawsze uczyli,że przyjęcie chrztu przez władzę było jednocześnie aktem chrztu całego „narodu”. Co, jakby na to nie patrzeć, sprawia pewne problemy natury formalnej, bo (w każdym razie obecnie) chrzest przyjęty nieświadomie albo pod przymusem (przy czym „przymus” na przestrzenie wieków bardzo różnie interpretowano) jest nieważny. Nie mówiąc już o tym, że nie wszyscy w Polszy byli chrześcijaństwem zachwyceni (reakcja pogańska)…
Założył bym się że tych „reakcji pogańskich” było o wiele więcej niż o tym piszą książki do historii, ale funkcjonariuszom w czarnych kieckach udało się sprawy zatuszować. Pamiętajmy, że w tamtych czasach nie było nie tylko telefonów komórkowych z aparatem ale zwykłych chłop nie miał też ani kartki ani pióra na którym mógłby cokolwiek udokumentować. Zatem o wielu rzeczach jakie się działy 1000 lat temu już nigdy się nie dowiemy.
Religia a logika to kompletnie różne światy. U katolików chrzest przyjęty nieświadomie jest jak najbardziej ważny – nie musisz go potem w dorosłym życiu potwierdzać. Akt świadomej decyzji przyznałby Ci prawo podmiotowe, a na to zgody Kościoła nie ma.
Jako ciekawostkę powiem Ci że w kraju gdzie obecnie mieszkam płaci się podatek kościelny a o tym czy go się płaci czy nie decyduje właśnie ów nieświadomy akt chrztu. Nie wiem jak jest z miejscowymi ale w przypadku przyjezdnych, mogą oni w urzędzie zadeklarować wyznanie (ja mam „oa” czyli ateista). Jednak specjalny organ kościelnego nadzoru podatkowego ma prawo sprawdzić czy ta deklaracja jest „prawdziwa”. Sprawdzenie owo polega na skierowaniu zapytania do właściwych instytucji kościelnych w kraju pochodzenia czy figurujemy tam jako ochrzczeni. Jeżeli figurujemy to albo zostaniemy obciążeni karami za unikanie podatków albo do „macierzystej” instytucji skierowany zostanie wniosek o wykreślenie ze społeczności.
Przyznam że to drugie odpowiadałoby mi jak najbardziej. Bo chociaż od czasów I komunii w życiu kościoła nie uczestniczę, nawet ślub kościelny zawierałem jako strona niekatolicka, to i tak w kościelnych rejestrach wpisany jestem jako „ich”. Bez mojej zgody…
ładna foteczka nowak, buziaczki
Fotka jest najważniejszą częścią tego artykułu, proszę się nie nabijać.
x imię – a nazwiska to już nie potrafiłeś zapisać?