Powodem są przerażające braki kadrowe. Sale nie mogą funkcjonować, ponieważ za mało jest pielęgniarek, anestezjologów i instrumentariuszy.
Chodzi o Centralny Szpital Kliniczny w Warszawie znajdujący się przy ul. Stefana Banacha. To największa placówka szpitalna w Polsce. Ma 18 klinik, blisko 600 lekarzy oraz blok operacyjny na 23 sale. Jest też zakwalifikowany do najbardziej specjalistycznych placówek w kraju.
Dyrektor szpitala, w rozmowie z dziennikarzami radia TOKfm, potwierdza rozgłośni, że część sal operacyjnych stoi pustych. Przyznaje, że najbardziej doskwierają braki instrumentariuszek i pielęgniarek anestezjologicznych. Brakuje też samych anestezjologów. Wskazuje, że od jakiegoś czasu kilka sal – czasem pięć, czasem siedem – nie jest eksploatowanych. Dopytywany o pojawiające się ostatnio doniesienia, jakoby liczba sięgnęła nawet dziewięciu sal, nie zaprzecza. Zaznacza jednak, że operacje, które nie mogą czekać, są wykonywane natychmiast.
Niemałym problemem jest również brak lekarzy. Czasem wystarczy, że jeden lekarz złoży wypowiedzenie lub pójdzie na urlop i pojawiają się uniemożliwiające dalszą pracę braki kadrowe. Według szacunków w Polsce brakuje od 30 do 50 tys. lekarzy i ok. 8 tys. pielęgniarek. Wskaźnik praktykujących lekarzy w Polsce wynosi 2,4 na 1 tys. mieszkańców. Średnia unijna to 3,7 na 1 tys. mieszkańców. W niektórych krajach wskaźnik ten przekracza czterech lekarzy na 1 tys. mieszkańców.
– Takie szpitale powinny przyciągać wszystkich fachowców, jednak młodzi lekarze odchodzą stąd w zastraszającym tempie, pielęgniarki nie chcą tu pracować. Nie podoba im się wiele rzeczy, z pieniędzmi włącznie, ale atmosfera w pracy też nie jest bez znaczenia – komentuje dla TOKfm poproszony o wypowiedź lekarz.
Oto oblicze „Dobrej Zmiany” w służbie zdrowia.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
Jakiś czas temu czytam w Wyborczej wywiad z „biednym” doktorem pracującym na ostrym dyżurze, w tymże wywiadzie ów lekarz z rozbrajającą szczerością przyznaje, że stawki za dyżur w jego miejscu pracy to 150 zeta za godzinę a w Łodzi i bodajże Katowicach nawet 200 złociszy……………….
Przyjmując, że szanowny doktor zapylał by ustawowe 180 godzin w miesiącu daje mu zarobek rzędu 27 koła miesięcznie a gdyby przeniósł się do Łodzi to nawet dobił by do 36 tysiaków……………….
Parę razy byłem na ostrym i tylko wrodzona delikatność oraz strach przed odsiadką powstrzymywała mnie przed zabójstwem personelu lub choćby sprania im pysków – redaktor był kiedyś na ostrym, widział tych biednych, śpiących lekarzy?
W polską służbę zdrowia można wpakować i 50% PKB a rezultat będzie żaden………………
Słuszna uwaga. Szpitalami, identycznie jak całą służbą zdrowia, zarządzają lekarze i nie ma takiej sumy, której by nie potrafili rozkraść. Moglibyśmy wydawać i 100% PKB na zdrowie i dalej nic się nie zmieni. Bo po co zwiększyć zatrudnienie, jeśli zaoszczędzone w ten sposób środki mogą trafić do kieszeni dyrektora i kolesi? Pytanie retoryczne.