W 1956 roku, po polskim październiku kończącym stalinizm w Polsce, mój ojciec podczas swoich reporterskich podróży trafił do wsi, w której podczas wojny mieszkał. Pytał ludzi, co robi dzisiaj sołtys, który za czasów stalinizmu dość gorliwie realizował rozkazy władzy, przyczyniając ludziom zgryzot i niezasłużonych cierpień. Miał bowiem nadzieję, że rozjuszeni mieszkańcy wsi uczynili nad nim brutalną rozprawę i nie spodziewał się ujrzeć go jeszcze mieszkającego wśród swoich sąsiadów. A oni pokazali mu dom, w którym, przez nikogo nie niepokojony żył sobie spokojnie ów sołtys. Rozgorączkowany młody dziennikarz pytał z niedowierzaniem chłopów, czemu nie spotkał sołtysa ludowy gniew lub choćby jakaś kara.
– At, panie, nie ma co go szarpać. Jakie były czasy, taki i człowiek był – odpowiedział mu stary chłop, miejscowy autorytet. Tę prostą lekcję mądrości ludowej wylaną na rozgorączkowaną głowę warszawiaka w pierwszym pokoleniu mój ojciec zapamiętał dobrze.
Generał Kiszczak będzie pamiętany za kilka rzeczy, które zrobił. Przygotował i wdrażał stan wojenny, ale też i mozolnie budował Okrągły Stół, dzięki któremu Polska po raz pierwszy w swojej historii pokazywana była w Europie jako kraj chłodnego rozsądku, a nie emanacja nieprzewidywalnego świra. Jego czyny teraz ważone są i mierzone, a intencje, prawdziwe lub wymyślone, rozkładane na czynniki pierwsze, by nad każdym wydziwiać.
Mało kto się zastanawia, czy warto Kiszczaka oceniać też za to, czego nie zrobił. Było tego trochę.
Nie zrobił tu krwawej jatki. A mógł. Miał na to siły i środki. Wielu z tych, którzy dzisiaj na nienawiści do powojennej Polski budowali sobie kariery, mogłoby nie mieć okazji do gadania, bo trupy charakteryzują się małomównością.
Mógł nie dotrzymać zobowiązań zawartych przy Okrągłym Stole. Jeszcze wtedy mogłoby się udać, a Polska mogłaby cofnąć się na nie wiadomo jak długo.
Mógł sabotować pracę rządu Mazowieckiego i doprowadzić do sytuacji, w której ludzie jeszcze wcześniej utraciliby zaufanie do „Solidarności”, firmującej ten rząd.
Wszystkiego tego nie zrobił, po czym lojalnie oddał władzę. Później wycierał ławki na salach sądowych, bo jego partnerzy z drugiej strony stołu, kiedy tylko poczuli swoją siłę i przewagę, natychmiast dali mu odczuć, kto jest górą.
Kiszczak umarł, zamykając pewną epokę. Ministerstwo Obrony pospieszyło z zapewnieniem, że nie da mu ani asysty, ani wojskowego pogrzebu. Nie da też miejsca na wojskowym cmentarzu.
Nikt na to nie zwrócił wielkiej uwagi. Polacy zajęci są czym innym. Teraz sporządzane są listy, kogo trzeba wyrzucić z mediów, kogo pozbawić roboty, żeby wiedział co to prawdziwa bieda, na kogo znaleźć haki, żeby postawić przed sądem. Pracuje się też nad tym, komu wydawać certyfikaty prawdziwego Polaka i patrioty, a kto będzie podgatunkiem. I jak pogonić stąd wszystkich, którzy są inni niż my.
Wbrew pozorom wszystko łączy się ze sobą: i stosunek do śmierci Kiszczaka, i raptowny wzrost agresji PiS-u.
Jakie mamy czasy, tacy i ludzie są.
Assange o zagrożeniu wolności słowa
Twórca WikiLeaks Julian Assange po kilkunastu latach spędzonych w odosobnieniu i szczęśliw…
przyjemnie czytać tekst napisany przez człowieka myślącego i – co podkreślam – odważnego, bo w czasach, kiedy wszelkie gówno pęcznieje od przypływu niepokalanego patriotyzmu, trzeba mieć odwagę, żeby oddać sprawiedliwość Kiszczakowi .
czasy mamy takie jakie większośc chciała , a jakie czasy tacy ludzie , lub jakim pozwalamy być