To nieprawda, że Jarosław Kaczyński ma w nosie edukację. Reforma Zalewskiej im gorsza, tym lepsza i bardziej na rękę Prezesowi. W odpowiedniej chwili będzie mógł bowiem użyć jej jako broni obosiecznej.

Prezes po prostu uwielbia być mężem opatrznościowym Narodu Polskiego. I ratować go przed nieodpowiedzialnymi politykami. Przybył z odsieczą, gdy klasa polityczna usiłowała dać sobie podwyżki wynagrodzeń. A potem ocalił Polki przed całkowitym zakazem aborcji.

Teraz Kaczyński przechodzi szybki kurs oświatowy. Odwiedzają go zaufani ludzie, dzięki którym dowiaduje się rzeczy nader niepokojących – rzec można – elektoratowo.

Skok na pustą główkę

Reforma minister Zalewskiej ma polegać na 8-letniej podstawówce i 4-letnim liceum. I wbrew pozorom nie będzie to powrót do czasów sprzed Buzka. Bo wychowanie wczesnoszkolne w podstawówkach ma być takie jak za Gomułki i wczesnego Gierka, czyli trwać 4 lata. Na maturze zaś ma nie być testów. Ma za to być religia.

Młodzi ludzie, którzy w czerwcu skończą szóstą klasę, zamiast do gimnazjum, pójdą do klasy siódmej. I nic to, że w szóstej klasie uczą się tego, co ich poprzednicy rok temu, bo programu dla szóstoklasistów, którzy za rok będą siódmoklasistami, nie ma. Szóstoklasiści, tak jak zwykle, przygotowują się do egzaminu gimnazjalisty, powtarzając materiał z całej podstawówki. Do egzaminu, którego nie będzie.

Żeby tam tylko to. Jest taki przedmiot o nazwie historia. Dzieciarnia uczy się go od czwartej klasy, by w szóstej dojść do współczesności. Pytanie do MEN brzmi zatem: czego będą się uczyły na historii dzieciaki, które są teraz w klasie szóstej? Przyszłości?

Kto by się tam dziećmi przejmował

Przykład historii najlepiej ilustruje bezsens skokowego przecięcia obecnej ścieżki edukacyjnej. Ktoś wymyślał istniejące programy tak, żeby trzymały się kupy w obowiązujących ramach 6-letniej podstawówki i 3-letniego gimnazjum. Zdrowy rozsądek podpowiadałby zatem, że te małolaty, które już weszły na tę ścieżkę w czwartej klasie podstawówki, powinny nią podążać do końca, czyli zaliczyć gimnazjum i trzyletnie liceum.

Zdaniem fachowców od metodyki nowy model edukacyjny można by zacząć od przyszłego roku. Ale tylko od klas pierwszych i czwartych podstawówki. Pierwszych dlatego, że ich edukacja ma iść według wskazań programów nauczania początkowego rozpisanego na 4, a nie (jak teraz) na trzy lata. Czwartych zaś z tego powodu, że w tej klasie uczniowie zaczynają prawdziwą szkołę. Polegającą na tym, że każdy przedmiot jest z innym nauczycielem.

Taki tryb przechodzenia do dwuetapowego szkolnictwa miałby kilka zasadniczych plusów. Dałby czas na opracowanie programów nauczania. I dał czas na napisanie i dopracowanie nowych podręczników. Pośpiechu wymagałoby tylko napisanie książek i programów dla klas pierwszej i czwartej.

I to w – góra – dwa miesiące. Bo jak nie, to wydawcy nie zdążą z drukiem i nauczyciele przed pierwszym dzwonkiem z podręcznikami się nie zapoznają.

Zdeptać maluchy

O tym wszystkim mówią specjaliści od edukacji. Wałkuje to ZNP. I nic. Zalewska wie swoje. Nakazała samorządom przygotować rozpiskę, jak mają wyglądać szkoły podległe gminom wedle jej koncepcji. Samorządy odrobiły zadanie i się zaczęło. Przyporządkowali dzisiejsze gimnazja istniejącym w pobliżu nich podstawówkom, a niektóre liceom. Gdy to trafiło do rodziców dzisiejszych gimnazjalistów, to się wkurzyli. Tak samo zresztą, jak rodzice dzieci z podstawówek. O nauczycielach nie wspominając. Wszyscy boją się sytuacji, gdy albo uczniowie, albo nauczyciele, w czasie przerw będą biegali z jednego budynku do drugiego, oddalonego nawet o kilometr. Piszę “budynku”, a nie “szkoły”, bo przecież szkoła będzie jedna.

To jeszcze i tak nic. Do pierwszej klasy podstawówki rodzice wciąż zapisują 10-15 proc. dzieciaków sześcioletnich. To z myślą o nich wydawano miliony na specjalne klasy, dywany, małe kibelki i inne takie. Wydawano, bo Elbanowscy opowiadali, że szkoły są na sześciolatki nieprzygotowane.

A teraz do tej samej szkoły będą uczęszczali uczniowie, których podzieli niemal 10 lat. Czyli ponad pół metra wzrostu i kilkadziesiąt kilogramów wagi. I jak w takich warunkach realizować elbanowskie hasło „Ratuj maluchy”?

Dwa w jednym

Przez najbliższe 2 lata jedynymi oazami spokoju zdawać by się mogły licea i technika. Jednak według scenariusza Zalewskiej to tylko cisza przed trąbą powietrzną. Bo otóż uczniowie, którzy w tym roku poszli do gimnazjum, za trzy lata znajdą się w pierwszej klasie liceum. Do tej samej klasy trafią w tym samym momencie dzieci, które dziś są w szóstej klasie podstawówki i skończą już ośmiolatkę.

I dlatego we wrześniu 2019 r. do szkół średnich trafią roku pełne dwa roczniki. Dwa roczniki edukowane według zupełnie innych programów. Ci po „nowych” ośmiu klasach, którzy mają pójść do 4-letniego liceum. I ci po „starym” gimnazjum, mający kontynuować naukę w liceach 3-letnich.

A skąd wziąć nagle na trzy lata drugie tyle szkół z wyposażeniem i kadrą? MEN nie wie. Rodzice pechowych roczników już wiedzą – miejsce dla co drugiego absolwenta gimbazy i ośmiolatki będzie w zawodówce. Wiedzą i ogarnia ich wściekłość.

Paniom już dziękujemy

Wkurzenie wywołane zagrożeniem przyszłości edukacyjnej dzieci jest stanem emocjonalnym znakomicie silniej mobilizującym niż hipotetyczne przerwanie ciąży. Wściekły rodzic to coś bardziej dla rządu niebezpiecznego nawet od wojowniczej feministki.

Chaos edukacyjny dotknie ok. 1,5 mln dzieci. Dzieci, które mają rodziców i dziadków w łącznej liczbie 8-9 milionów. Milionów osób niepokojących się o przyszłość potomstwa.

Dokładamy pracowników gimnazjów, liceów i łączonych z nimi innych szkół, w których nikt nie wie, czy nie wyleci. Czyli jakieś kolejne, drobne 300 tysięcy ludzi.

Zalewska wygląda na nieumiejącą liczyć. Jej przełożona, pani premier Szydło, też zdaje się być dotknięta tą samą przypadłością. W przeciwnym wypadku nie opowiadałaby, że z raz obranej rewolucji w oświacie się nie wycofa, bo „pani minister Zalewska przygotowała bardzo dobrze tę reformę”. A na dodatek, przepchnęła ustawowego, edukacyjnego gniota przez rząd i teraz projekt Zalewskiej jest oficjalnym projektem rządowym.

Jest jednak ktoś, kto umie liczyć. To prezes Kaczyński. A skoro potrafił przekuć odrzucony projekt zakazu aborcji w sukces PiS, to w przypadku tak nieinteresującej go drobnostki jak system oświaty, też nie będzie się zastanawiał.
Gdy okaże się, że protestujących przeciw zmianom w edukacji jest naprawdę wielu, zrobi to samo co choćby, z projektem podniesienia apanaży dla polityków. Tylko bardziej. Wtedy nakazał wycofanie pomysłu, teraz wykorzysta demonstracje do wywalenia Zalewskiej. Tyle, że razem z broniącą przegranej sprawy Szydło.

Morawiecki zaś nie tylko przebiera nogami za fotelem premiera, ale wysyła do prezesa pielgrzymki działaczy PiS udowadniające Kaczyńskiemu konieczność rozbrojenia edukacyjnej miny.

No to Kaczyński ją rozbroi. A przy okazji wyleci na niej w powietrze pewien jęczący na stanowisku premiera „eksperyment”.

Musi być jednak spełniony jeden warunek. Masowymi strajkami i protestami przeciwko eksperymentowaniu na dzieciach należy wesprzeć Kaczyńskiego i pomóc mu kolejny raz zbawić ojczyznę.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Zdaje się, iż ta sama banda za przecudnego Buzka rozpieprzała system szkolnictwa jako zdechłe w niesławie AWS. Teraz robią dokładnie to samo, ale w drugą stronę.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Para-demokracja

Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…