Od kilku dni czekam, aż Mateusz Morawiecki w końcu coś powie o ludziach koczujących na polsko-białoruskim pograniczu. Wsłuchuje się w słowa szefa rządu, śledzę komunikaty jego kancelarii, być może naiwnie, ale ciągle mam nadzieję.
Morawiecki chwali się wysłaniem na granicę wojska i dodatkowych oddziałów straży granicznej. Dziś z dumą i pewnością w głosie ogłosił, że ruszyła budowa płotu. Sygnalizuje, że Polska odpowiada na atak, obywatele mogą czuć się bezpiecznie, a kraj pozostanie stabilny. Zmarznięci, głodni, brudni, chorzy i przerażeni uciekinierzy z krajów ogarniętych chaosem i nędzą są dla pana premiera problemem tylko jako „element wojny hybrydowej”, „zagrożeniem dla polskich granic”.
Można odnieść wrażenie, że szef rządu w ogóle nie mówi o ludziach, a o toksycznych odpadach, które złośliwy sąsiad przerzuca nocą na jego posesję.
Czy premier Morawiecki w ogóle uważa uchodźców za ludzi? Bo ludziom się pomaga, szczególnie gdy dzieje im się krzywda. A mundurowi, których premier zagrzewa do boju, nie tylko nie pomagają, ale wręcz dręczą i szkodzą – niszczą telefony, kopią, biją pałkami i zastraszają.
Ciekaw jestem, w imię jakich wartości pan premier tak postępuje z ludźmi? Społecznej nauki Kościoła, którą wpajał mu świętej pamięci papcio? Katechizmu? Nauk Jana Pawła II? Manifestów Solidarności Walczącej, w imię których walczył z komuną? A może tej słynnej „redystrybucji godności”, której gwarantem miał być jego rząd?
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …