Patrzę na Roberta Bąkiewicza i tak się zastanawiam: czym dla tego człowieka jest miłość? Co tak naprawdę kocha? W jaki sposób stan miłości wyraża? Jak miłość wpływa na niego? Nie chodzi mi rzecz jasna o relacje z żoną czy z dziećmi, ta sfera mnie zasadniczo nie obchodzi. Robert Bąkiewicz jawi się jednak jako człowiek wielu innych namiętności. Jako patriota kocha ponoć Polskę, a jako katolik – Boga i bliźnich.
Spójrzmy najpierw, co o miłości pisali dwaj wielcy myśliciele.
„Miłość jest aktywną siłą w człowieku, siłą, która przebija się przez mury oddzielające człowieka od jego bliźnich, siłą jednoczącą go z innymi; dzięki miłości człowiek przezwycięża uczucie izolacji i osamotnienia, pozostając przy tym sobą, zachowując swoją integralność” – pisał Erich Fromm w „O Sztuce Miłości”.
Święty Paweł z kolei w Liście do Koryntian zwracał uwagę, że:
„Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje” (13,4-8)
Robert Bąkiewicz jako podmiot miłości nie odnajduje się w żadnej z tych definicji. Miłość do Polski, którą ponoć jest przepełniony, jest wyrażana przez nienawiść w stronę tych, którzy jego zdaniem na bycie Polakami nie zasługują. A tych jest całkiem sporo: lewacy, liberałowie, geje, lesbijski, feministki, imigranci, innowiercy.
„Ci ludzie chcą nas zniszczyć i zgnieść. Ja z tego miejsca mówię, że miecz sprawiedliwości nad nimi wisi i jeśli będzie trzeba, zgnieciemy ich w proch i zniszczymy tę rewolucję” – grozi Polakom Bąkiewicz.
Spektrum tego, co zostało mu do kochania pozostaje więc nieszczególnie okazałe, a na pewno nie można tego nazwać „Polską”. Tych, których nienawidzi, z którymi walczy, jest znacznie więcej od tych, których otacza miłością. W związku z tym walka z Polakami zajmuje znaczną część jego aktywności. To w stronę Polaków skanduje obraźliwe hasła na Marszu Niepodległości, to im wygraża, to przeciwko nim formuje Straż Narodową, Tak więc Bąkiewicz poświęca większość czasu na walkę z Polakami, a miłość do Polski oznacza w jego wypadku gotowość do niszczenia jej fragmentów, wznoszenia murów, tworzenia podziałów i zamykania ludzi w klatkach samotności.
Robert Bąkiewicz mówi o sobie „katolik, człowiek, któremu życie w grzechu przeszkadza”. Deklaruje, że „modli się za tych, którzy zbłądzili”. Wierzy, że porządek społeczny został ustalony przez Boga, a on jest wykonawcą Jego woli. „Polskim narodowcom zawsze przyświeca pewna hierarchiczność wartości. Najwyższą wartością jest Bóg, a Bóg nam każe pomagać i Żydowi, i pederaście, i islamiście. Ja pomogę każdemu, nawet lewakowi”. A więc na samym szczycie jest Stwórca, pod nim Polska, a w Polsce Robert Bąkiewicz i jego koledzy wprowadzają boże porządki. Miłość do Boga jest więc transakcją, w ramach której Bąkiewicz otrzymuje specjalne uprawnienia, w tym prawo do gnojenia innych. Miłość do bliźniego jest możliwa, wtedy, kiedy bliźni zna swoje miejsce, a więc znajduje się w relacji podporządkowania.
Nienawiść i podporządkowanie – to miłość w wydaniu Roberta Bąkiewicza.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …