O tym, że Kaczyński jedzie na endeckich metodach politycznych, wiedzą już zapewne wszyscy „świadomi obywatele”. PiS przekształcił się w faszyzującą partię narodowo-katolicką i agenda Dmowskiego jest dla tej frakcji wręcz wskazana. Nieco mniej wskazana wydaje się ona dla lidera „nowoczesnego” obozu liberalno-konserwatywnego, Donalda Tuska. A jednak w ostatnich tygodniach mogliśmy od niego usłyszeć m.in. ksenofobiczne hasełka o „rosyjskim myśleniu” (nie „Putinowskim”, a „rosyjskim” właśnie), klerykalne wychwalanie „biednego” Kościoła katolickiego (którego „psuje” Kaczyński i PiS, a nie afery seksualne, finansowe, polityczne itd.), typowe dla nacjonalizmu integralnego opisy narodu jako organizmu, reakcyjne deklaracje o szacunku i chęci dialogu z środowiskami anti-LGBT i anti-choice. Do tego  dehumanizujące wręcz utożsamianie przeciwników politycznych (a w tym i ich wyborców) ze Złem absolutnym, elitarystyczne i bezrefleksyjne oklaskiwanie „zaradnych i przedsiębiorczych” (więc pogarda wobec słabych i nieuprzywilejowanych). W mediach sprzyjających PO pojawiły się nawet „przecieki” o planowanej cichej koalicji Platformy z Konfederacją.

Wszystko to w atmosferze euforii neoliberalnych redakcji, które sakralizują swojego wodza, uprawiając przy tym kult jednostki rodem z totalitarnego reżimu.

Niestety, endeckie frazesy w ustach Tuska – i ich społeczno-medialny odbiór – mówią nam więcej o polskiej scenie politycznej po 1989 roku niż o samym Tusku.

Po drugiej wojnie światowej w wielu wysokorozwiniętych krajach rozpowszechniła się pewna kultura polityczna, zgodnie z którą faszystom albo całkowicie odcinano dostęp do debaty publicznej, albo mocno go ograniczano. Piekło zgotowane ludzkości przez prawicowe ideologie okazało się krwawą, acz cenną lekcją dla większości środowisk politycznych w nowoczesnej Europie. Oczywiście zdarzały się wyjątki, ale ogólnoeuropejski trend był dla wszystkich jasny i czytelny: „no-platform dla faszyzmu”. Rzecz jasna, formułę tę musiały przyjąć również środowiska prawicowe, które przed II WŚ wspierały totalitarnych nacjonalistów. Dobrym przykładem jest tu niemiecka Katolicka Partia Centrum – jej członkowie w 1933 głosowali (tak jak cała ówczesna prawica) za nadzwyczajnymi pełnomocnictwami dla Hitlera, a po wojnie w większość wstąpili do CDU i przyjęli (mniej lub bardziej jawnie) pewną część lewicowej agendy SPD, by z jednej strony odciąć się od swojej mrocznej przeszłości, a z drugiej – zabezpieczyć społeczeństwo przed „wiecznym powrotem faszyzmu”. A jak to było z polską prawicą?

Polska nowoczesna polityczność konstytuuje się w okresie rewolucji 1905 roku. Rewolucja ta doprowadziła do konsolidacji procarskiej i prokapitalistycznej prawej strony polskiej sceny politycznej oraz rozbicia strony lewej. Po klęsce rewolucji wygrała polityka oparta na nacjonalizmie, elitaryzmie, konserwatyzmie, klerykalizmie, antysemityzmie, ksenofobii, ostrej hierarchizacji oraz nienawiści do wszystkiego, co lewicowe i socjalistyczne. Od tego momentu elitarystyczna myśl narodowa dominowała na polskiej „nowej” scenie politycznej. Choć w następnych latach z twarzy prawicowych działaczy opadały kolejne maski (endecy zasiadając w carskiej Dumie często obierali kurs „antypolski”, godzący w interesy chłopstwa i robotników, np. sprzeciwiając się reformie rolnej), to po odzyskaniu niepodległości główną siłą w polskim sejmie została właśnie nacjonalistyczna prawica. Narodowy Komitet Wyborczy Stronnictw Demokratycznych (koalicja skupiająca środowiska nacjonalistyczne, chadeckie, liberalne i konserwatywne) wygrał pierwsze w II RP wybory parlamentarne w roku 1919, uzyskując ponad 41 proc. głosów w dawnym Królestwie Polskim.

Co istotne, polska inteligencja w większości również opowiedziała się za skrajną prawicą. Pracownicy naukowi naszych uczelni – poza chwalebnymi, acz nielicznymi wyjątkami – zaakceptowali getta ławkowe na swoich akademiach i stopniowo ulegali wpływom faszystowskich młodzieżówek. Nie protestowali (w zdecydowanej większości), kiedy ruszał proces brzeski, kiedy tworzono obóz koncentracyjny w Berezie Kartuskiej, kiedy swoje tournée po polskich uniwersytetach rozpoczynał Joseph Goebbels czy Hans Frank, kiedy sanacyjna junta przywracała tuż przed II WŚ endeckie ustawy etniczne (m.in. zabraniające mniejszościom etnicznym prowadzenia nauki szkolnej oraz odprawiania nabożeństw cerkiewnych we własnych językach). Pod koniec II RP polska prawica była niemal całkowicie sfaszyzowana. Duża część inteligencji również.

A po wojnie? Polska prawica, w odróżnieniu od zachodnich odpowiedników, nie była zmuszona do radykalnej autorefleksji i ostatecznej zmiany przedwojennego kursu politycznego. Główne (zorganizowane politycznie) ośrodki polskiej prawicy – takie jak „Pax” czy stowarzyszenia emigracyjne – raczej dążyły do elitarystycznej alienacji i opierały się europejskim tendencjom politycznym z wyjątkiem takich, jakie wpisywały się w ich starą agendę (np. neoliberalizm).

Polska prawica nie przeszła procesów „mentalnej denazyfikacji” i w 1989 roku powróciła oficjalnie na scenę polityczną w przedwojennej postaci.

Każda prawicowa partia, która dorwała się do władzy w III RP (PiS, PO, UW, AWS itd.) – starym endecki zwyczajem – obierała ostry kurs na prawo. Po upływie około dwudziestu lat od upadku PRL „nowa” Polska stała się najbardziej prawicowym krajem UE. To nie tylko PiS jest faszyzujący. To PO w 2011 roku dokonało legitymizacji kultu faszyzmu, ustanawiając „święto żołnierzy wyklętych”; to AWS i UW (którego wiceprzewodniczącym był Tusk) powołały IPN; to rząd Hanny Suchockiej z UD (późniejsza UW) ograniczył Polkom dostęp do aborcji. I tak dalej.

Niestety, ten pełny nienawiści i obłudy, elitarystyczny, antyspołeczny, faszyzujący sposób prowadzenia polityki, który dał endeckim i proendeckim frakcjom serię efektownych zwycięstw w pierwszej połowie XX wieku, od 1989 rok wyznacza ramy naszej prawicowej polityki. PO, PiS, Hołownia itd. sięgają do endeckich strategii, bo w historii okazały się one po prostu skuteczne w – mówiąc po Foucaultowsku – „zarządzaniu społeczeństwem”.

Zabawy z faszyzmem polskich prawicowych elit zakończyły się w międzywojniu radykalną faszyzacją sfery publicznej i przekształceniem II RP w obskurny barak. Dziś na prawicę chce głosować 90 proc. polskich wyborców. A więc zmierzamy dokładnie w tym samym kierunku, co sto lat temu.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Syria, jaką znaliśmy, odchodzi

Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …