Nisko upadło tzw. Zjednoczone Królestwo, skoro przełomowy bądź co bądź proces wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej powierzono politycznej kopii Jasia Fasoli, czyli niejakiemu Borisowi Johnsonowi. Lewicowy brytyjski komentator i dziennikarz, były parlamentarzysta George Galloway, nie bez realnych obaw powtarza wciąż, że przy okazji zagranicznych wizyt, czy publicznych wystąpień tego człowieka, najbardziej obawia się, żeby ów nie ściągnął w pewnym momencie gaci. Tego bowiem właśnie wypada się po nim najbardziej spodziewać.

Cóż, jak mawiał dziadek Marks, korygując konstatacje pradziadka Hegla: „Hegel powiada gdzieś, że wszystkie wielkie historyczne fakty i postacie powtarzają się, rzec można, dwukrotnie. Zapomniał dodać: za pierwszym razem jako tragedia, za drugim jako farsa”. Tak jest i tym razem.

Gdy widzi się pyszne i śmieszne jednocześnie miny Johnsona, jego komiczne zarozumialstwo i jawną pogardę dla niemal wszystkich poza nim samym, na myśl przychodzi postać Karola I Stuarta. Nie tylko z powodu podobieństw charakterologiczno-osobowościowych, ale także ze względu na kontekst tzw. prerogacji parlamentu, czyli faktycznego zawieszenia prac tego organu. Karol I, gdy rozwiązując parlament wrzeszczał nerwowo: „w imię Boga, odejdźcie”, nie wiedział, że przypłaci swoje wygłupy głową. Skutkiem postępowania Karola I w XVII w. była słynna rewolucja, na czele której stanął Oliver Cromwell. W okresie 11-letniej tyranii i późniejszej wojny domowej, którą wspomniana rewolucja zakończyła zwycięstwem sił proparlamentarnych, wiele było elementów, które można określić jako tragiczne. Dziś zaś, faktyczne zawieszenie parlamentu przez takie dziwadło jak Johnson, w którego ręce wpadła właśnie pełnia władzy nad piątą gospodarką świata, to doprawdy wyłącznie farsa i to katastrofalnych rozmiarów.

Boris Johnson poprosił królową brytyjską o zawieszenie parlamentu, bo nie chce, żeby Izba Gmin bruździła mu przy Brexicie. A mogłoby się tak wydarzyć, bo posłowie w swej znakomitej większości nie życzą sobie wyjścia z Unii Europejskiej bez specjalnej umowy, którą czarownica z Downing Street obiecała dowieźć, ale co z tego wyszło wszyscy wiemy. Pozostały po niej wspomnienia – jak „tańczyła” i jak pokrętnie tłumaczyła się dziennikarzowi Channel 4 dlaczego teraz szanuje Nelsona Mandelę, a gdy ten walczył z reżimem apartheidu w RPA nazywała go terrorystą. I parę innych, równie creeperskich. Umowy jednak nie udało się podpisać. Nawiasem mówiąc, May także robiła wszystko poza parlamentem, któremu tylko okazjonalnie składała sprawozdania, licząc, że jeśli postawi cały establishment brytyjski przed faktami dokonanymi, to jego przedstawiciele nie śmią jej podskakiwać.

Brytyjscy konserwatyści na swego zbawcę, i całego społeczeństwa, wybrali po jej odejściu właśnie Johnsona. Czy to z głupoty, czy z desperacji? Pewnie z obu tych powodów. Ten zdecydowany jest sprawę zakończyć, choćby bez finalnego porozumienia z Brukselą. Aby jednak mieć pewność, że opcja nuklearna jest w grze, musiał wysadzić w powietrze parlament.

Podsumujmy więc. Przypadkowy klaun z zerowym poparciem, wybrany na premiera Wielkiej Brytanii jedynie siłą wyborów wewnątrzpartyjnych u Torysów poprosił królową, której nie wybrał nikt, by zawiesiła działanie parlamentu – jedynego ciała w tym całym galimatiasie, które pochodzi z powszechnych wyborów. A przy okazji, obecna jego konfiguracja i tak nie odzwierciedla powszechnego sentymentu partyjnego, bo poparcie dla konserwatystów jest w tej chwili o wiele niższe niż nawet po spektakularnej porażce Theresy May, która postanowiła zagrać va banque w 2017 r. i rozpisać wybory parlamentarne, żeby zwiększyć polityczną reprezentację Torysów. W efekcie zmniejszyła się ona do poziomu uniemożliwiającego rządzenie w ogóle, a co dopiero przeprowadzenie Brexitu. Żeby jednak trwać u steru musiała wejść w koalicję z mikroskopijną Demokratyczną Partią Unionistyczną, czyli brytyjską wersją Ku-Klux-Klanu. Tak wówczas jak i teraz największym poparciem cieszy się Parta Pracy z Jeremym Corbynem na czele, klasycznym zachodnim socjaldemokratą, który nie przeszedł na świętą wiarę neoliberalną i dziś jest najpopularniejszym politykiem w Zjednoczonym Królestwie.

Niestety, establishment robi wszystko by do wyborów nie doszło, chociaż to właśnie wybory powszechne są jedyną sensowną, logiczną, przytomną, moralnie sprawiedliwą i politycznie dojrzałą decyzją w tych okolicznościach.

Jednak dla klasy rządzącej w tej „zachodniej demokracji” widmo Corbyna na stanowisku premiera i wszczęcie poważnego rozbratu nie tylko z polityką austerity, która wykończyła Unię Europejską (tak, tak, to nie Putin, tylko właśnie obłęd cięć budżetowych i wynikająca z tego masowa pauperyzacja), ale w ogóle z neoliberalizmem, to istny armagedon. Dlatego właśnie robi wszystko, co w jej mocy, by w najważniejszym w nowoczesnej historii Wielkiej Brytanii momencie nie oddać władzy w ręce człowieka i partii, która cieszy się realnym poparciem społecznym. Brawo panowie! Super ta wasza demokracja, taka tylko trochę nie za demokratyczna.

patronite

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Panie Bojanie!
    Mam nieodparte wrażenie, że nie rozumie pan idei referendum.
    Po pierwsze głosujący w nim obywatele GB wyrazili się jasno CHCEMY WYJŚĆ Z UNII!
    Za to parlament brytyjski miast położyć uszy po sobie – bruździ w tej materii chcąc przy okazji jeszcze więcej z owej UE wyrwać przy okazji wystąpienia.
    Zatem działanie królowej wydaje się ze wszech miar uzasadnione – zamknąć gęby krzykaczom, doprowadzić do realizacji woli wyborców wyrażonej w referendum.
    I kropka!
    A jakie będą następstwa? Tego na dobrą sprawę nikt nie wie, bo taki eksperyment jak wyjście dużego państwa z UE – nie był przeprowadzany. Prognozy wahają się od skrajnego pesymizmu po hurraoptymizm.
    I najważniejsze – Brytyjczycy CHCIELI wyjścia z UE – to je dostaną!

    1. Problem jest taki że co innego obiecano podczas kampanii przed referendum a co innego jawi się teraz jako ponura rzeczywistość i jeszcze gorsza przyszłość. Nie ma i nie będzie , jak Borat Johnson z Govem obiecywali, najłatwiejszej i najszybszej umowy o wolnym handlu z UE. Pracujący ludzie dużo na tym bałaganie stracą a bogaci będą mieli swój największy na świecie raj podatkowy. Teraz kiedy staje się jasny obraz UK po brexicie to chyba warto byłoby zapytać ludzi nie o powtórkę referendum ale o to czy chcą ryzykować utratę tysięcy miejsc pracy i czy chcą być biedniejsi po brexicie. No i czy po podpisaniu umowy handlowej z USA chcą żreć chlorowane kurczaki.

  2. Ale co Korbin zrobiłby wobec Brexitu będąc premierem? On nie jest antykapitalistą, bo nie jest przeciwnikiem UE. Propozycje zgłaszane przez Partię Pracy co do Brexitu były miałkie i wiążące się z finansjerą unijną. Ostatnio Korbin mamrotał o powtórzeniu głosowania ludowego, co też jest sprzeczne z zasadami demokracji.

    1. Corbyn będąc premierem zrobiłby to co mu najbardziej odpowiada i co wiele razy powiedział a mianowicie doprowadziłby do brexitu bez łamania Porozumienia Wielkopiątkowego czyli wyszedłby z Unii Europejskiej ale pozostałby w unii celnej. Nie byłoby wtedy potrzeby granicy pomiędzy Irlandią a Irlandią Północną. Proste.

    2. Aha, czyli w dalszym ciągu byłby poważnie związany z Unią Europejską, bo unia celna wymaga uczestnictwa w pewnych strukturach UE. No to nie jest dobre rozwiązanie.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Syria, jaką znaliśmy, odchodzi

Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …