Po raz pierwszy w historii Grecji premierem została dzisiaj kobieta – Vassiliki Thanou, dotychczasowa przewodnicząca sądu najwyższego. Jej rządy potrwają mniej niż miesiąc, jednak to właśnie w tym czasie wdrożone zostaną najbardziej bolesne z wymuszonych na Grecji „reform”.
Konsekwencją dymisji Alexisa Tsiprasa, wymuszonej przez bunt lewego skrzydła SYRIZY, będą wcześniejsze wybory, w tym czasie władzę sprawować będzie rząd tymczasowy. Ministrem finansów zostanie związany z „ugodową” częścią SYRIZY Giorgos Houliarakis, doktor ekonomii, wykładający na uczelniach w Grecji i w Wlk. Brytanii, który brał udział w ostatniej fazie „negocjacji” greckiego rządu z Eurogrupą. Ministrem spraw zagranicznych będzie wierny sługa Troiki, Petros Moliviatis z Nowej Demokracji. Ministrem turystyki zostanie Alkistis Protopsalti, popularna piosenkarka.
Tsipras odszedł twierdząc, że nie ma wystarczającego mandatu, żeby wprowadzać ostre cięcia w pogrążonej w wywołanym szkodliwą polityką UE kryzysie. Przed rezygnacją podpisał jednak kolejne porozumienie, a konsekwencje tego kroku Grecy poczują już w najbliższym czasie – chodzi przede wszystkim o podniesienie podatku VAT (także na żywność i prąd) czy „reformę emerytalną”, która boleśnie odbije się na kieszeniach najbiedniejszych emerytów. Jak się okazuje, znaczna większość rodaków nie popiera decyzji o rezygnacji – 64 proc. ankietowanych uważa, że popełnił błąd, a zaledwie 24 proc. twierdzi, że był to właściwy krok. SYRIZA wciąż jest najbardziej popularną partią – dzisiaj głos na nią oddałoby 23 proc. respondentów, na Nową Demokrację – 19,5 proc. Widać jednak wyraźnie, że poparcie dla SYRIZY spada, a dla ND rośnie, jeszcze w lipcu sondaże wskazywały odpowiednio 26 i 15 proc. Niezależni Grecy, dotychczasowy koalicjant partii rządzącej, dzisiaj nie dostałby się do parlamentu. 20 września Grecy pójdą do urn po raz trzeci w tym roku – w styczniu odbyły się wybory parlamentarne, w lipcu podczas referendum opowiedzieli się przeciwko zaakceptowanemu ostatecznie przez Tsiprasa „porozumieniu”, a 20 września będą kolejny raz wybierać posłów i posłanki.
Dwie trzecie Greków uważa, że należy za wszelką cenę pozostać w euro. Mocno podzielone są opinie na temat przyjętego przez Tsiprasa porozumienia – 48 proc. wierzy, że było najlepsze, jakie dało się osiągnąć, 45 proc. jest przeciwnego zdania.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
Nazywam się Łukasz Mastalerek akurat przy okazji tego artykułu chciałem wyjaśnić że nie jestem ja ani moja rodzina spokrewnieni z panem Marcinem Mastalerkiem,mamy co prawda takie samo nazwisko ja mieszkam i urodziłem się w Pile a pan Marcin jest ze Szczecina,wypadałoby jakoś skomentować zaistniałą sytuację,generalnie partie polityczne to organizmy autorytarne hierarchiczne zbudowane na wzór armi gdzie rządzi jeden dowódca a reszta to żołnierze,więc wystarczy znać poglądy prezesów parti,reszta ugrupowania stanowi maszynki do głosowania i każda z parti w ten sposób funkcjonuje,jowy jeszcze bardziej utrwalą tą hierarchię a w dodatku zniszczą demokrację,najlepszym rozwiązaniem byłby system w którym nie istnieją partie polityczne a każdy z kandydujących mógł się posłużyć określoną ustawowo kwotą nieprzekraczającą kilku tysięcy złotych wydaną z własnej kieszeni, wydanie większej sumy na kampanię wyborczą powinno skutkować dyskfalifikacją takiego kandydata aby wyeliminować problem finasowania przez różne grupy interesu czyli oligarchizacje czy też korporacjonizm,w takim systemie można dać wymówienie wszystkim posłom,wystarczy wówczas stu senatorów,senatorowie powinni utrzymywać się z pracy rąk własnych czyli np: z rzemiosła czy handlu,a swoją misję powierzoną przez wyborców wykonywać charytatywnie,na 40 milionów Polaków na pewno znajdzie się stu chętnych,natomiast ministrowie podobnie jak premier i rząd powinni być wyłonieni w bezpośrednich wyborach,funkcja prezydenta nie byłaby potrzebna,oczywiście rząd to praca a więc ministrowie niech mają po cztery tysiące a premier niech ma osiem tysięcy,oczywiście system oligarchi parlamentarno partyjnej zastąpi system referendalny w demokracji bezpośredniej,każdego przedstawiciela społeczności obywatelskiej będzie mógł odwołać tylko obywatel i od niego ma zależeć czy zwolni posła ministra czy premiera po jedynym dniu czy zatrudni go dożywotnio poprzez referenda jeżeli określona liczba osób zdecyduje się kogoś odwołać,wówczas w wyborach musi wyłonić następcę,jednakże jeżeli wyborcy przez dekady czy też dożywotnio zechcą kogoś zatrudniać na stanowisko wówczas wybory będą zbędne.