Świadomie truł ludzi ołowiem, teraz desperacko próbuje uratować stołek. Ale ujawnienie korespondencji mailowej, zamiast go uratować, całkowicie pogrążyło republikańskiego gubernatora Michigan Ricka Snydera.
Snyder bardzo chce utrzymać się na stanowisku po tym, gdy wyszło na jaw, że mieszkańcy zarządzanego przez niego stanu przez ponad rok pili wodę zanieczyszczoną związkami ołowiu. Dodajmy – za całkowitą wiedzą i zgodą administracji, która uznała, że woda nie musi być zdrowa, grunt, by była tańsza. Gubernator postanowił ratować skórę, udowadniając, że nie ma nic do ukrycia i zadeklarował ujawnienie całej korespondencji e-mailowej, jaką prowadził w tej sprawie.
Dramatyczny gest wypadł jednak raczej groteskowo. Dziennikarze szybko zorientowali się, że wybrane fragmenty e-maili nadal pozostały niejawne, co marnie współgra z deklaracjami Snydera, że nie ma nic do ukrycia. Również lektura reszty raczej nie nastawia do gubernatora pozytywnie – Snyder i jego ludzie, gdy dostawali sygnały o katastrofalnej jakości wody, albo je bagatelizowali, albo wyśmiewali. Kiedy było już za późno, wdrożyli nic nie znaczące półśrodki. Cały czas również zapewniali się między sobą, że nie ma powodu, by władze stanu poczuwały się do odpowiedzialności za raczenie mieszkańców trucizną.
Maile pokazują, że Snyder doskonale wiedział, że woda w rzece Flint jest tak zanieczyszczona, że z korzystania z niej rezygnują kolejne podmioty – lokalny szpital, uniwersytet, oddział General Motors. Nawet gdyby nie wyciągnął z tego faktu odpowiednich wniosków, był ostrzegany przez ekspertów od ekologii, którzy wprost wyliczali mu, na jakie choroby naraża kilkaset tysięcy obywateli. Mimo to upierał się, że skargi mieszkańców to demagogia i marne politykierstwo.
[crp]Polska trasa koncertowa probanderowskiego artysty
W Polsce szykuje się występ znanego, przynajmniej na Ukrainie artysty i szołmena Antona Mu…