Kaczyński mierzy się z największym buntem społecznym od początku swoich rządów. Ma przeciwko sobie żywioł potężny, zdeterminowany, niesiony gniewem, ale też namiętnością – marzeniem o przyjaznym państwie, równym społeczeństwie i odrzuceniu konserwatywnych restrykcji. Co więcej, jest to najbardziej oddolny, ludowy, a zarazem świadomy zryw jaki miał miejsce w Polsce po 1989 roku. Większość tłumu stanowią młode kobiety, często z towarzyszącymi im partnerami. Żadna to bananowa młodzież, zdecydowanie dominuje klasa ludowa. Kaczyński się tego strasznie boi, bo dotychczas to jemu udawało się skutecznie odgrywać (nie mylić z „pełnić”) rolę dysponenta marzeń o lepszej Polsce, szczególnie tych, którzy mieli poczucie krzywdy.
Teraz to on jest tym, który niesprawiedliwość czyni. To on, wraz z duchowieństwem jest symbolem tego, co powinno z Polski zniknąć. Ruch protestu umocowany jest na wartościach, które są mu obce, a nawet wrogie. Młoda Polska ma dosyć ograniczania swobód obywatelskich, obyczajowych i seksualnych przez kler i polityków z odchyleniem w stronę autorytaryzmu. Jakże to znamienne, że iskrą, która wywołała pożar była próba zwiększenia kontroli (i to biologicznej, najbardziej intymnej) nad kobietami, które kontrolowane i ograniczanie były w największym stopniu.
Kobiety znają swoją wartość, żądają równego traktowania i nie życzą sobie jakiejkolwiek kurateli ze strony dziadów, kierujących się siłą, przepełnionych toksycznym modelem męskości, obciążonych poważnymi deficytami współodczuwania i umiejętności dialogu. Kaczyński, Morawiecki, Terlecki czy Czarnek, wydają im się bardziej śmieszni, niż straszni. Pragnienie zmiany, które wylewa się na ulice polskich miast przypomina rewolucję hiszpańską z roku 1975. Tamtym krajem też rządził obłąkany antykomunista – katolicki despota, prawo pisane było pod dyktando kleru, kobiety wtłaczane w skrajnie patriarchalne formy, a organy państwa- używane do niszczenie przeciwników politycznych.
Kaczyński nie posunął się oczywiście do mordowania opozycji, zachował zręby demokratycznego systemu wyborczego, nie podporządkował jeszcze władzy wszystkich instytucji. Nie zmienia to jednak faktu, że Jarosław Kaczyński przekroczył właśnie rubikon. Jako pierwszy władca (w sensie realnego sprawowania rządów) po 1989 roku sięgnął po nieformalne grupy bojowe jako narzędzie walki politycznej. Już nie za pomocą szczucia i propagandy, jak to było w 2015 roku, kiedy celem byli uchodźcy czy 2019, kiedy padło na LGBT. Teraz prezes wzywa wprost: wyjdźcie na ulice i walczcie. Wczytajmy się jeszcze raz w jego słowa: „W szczególności musimy bronić polskich kościołów. Musimy ich bronić za każdą cenę. Wzywam wszystkich członków Prawa i Sprawiedliwości oraz wszystkich, którzy nas wspierają do tego, by wzięli udział w obronie Kościoła, w obronie tego, co dziś jest atakowane i jest atakowane nieprzypadkowo”
Kaczyński, jak Franco, znalazł umocowanie swojej własnej etyki w agresywnym katolicyzmie. Jest gotów bronić tej etyki i instytucji kościoła, jak to sam określa, „wszelkimi dostępnymi środkami”. Kiedy „stop” mówi mu dowództwo policji, odmawiając wykonania polecenia brutalnej pacyfikacji protestów, Kaczyński sięga po faszystowskie bojówki. Bo tak je należy nazwać. To nie są żadni „pseudokibice”. Na ulicach polskich miast grasują grupy wyszkolone do bicia i zastraszania, oddane konkretnej ideologii. Za pomocą takich grup Żoliborzanin jest gotowy tłamsić wolę większości.
Niebezpieczne związki obecnej władzy z faszystami stawiają przed nami obowiązek sformułowania odpowiedzi. Musimy bronić się sami, szukać porozumienia różnych grup, które doświadczają obecnie niesprawiedliwości i krzywdy ze strony agresywnych rządzących i brunatnych podwykonawców. Oni tworzą Straż Narodową, my powołajmy Antyfaszystowskie Komitety Dzielnicowe – grupy wsparcia, informowania, ostrzegania, jak również bezpośredniego reagowania. Kaczyński chce nas zniszczyć, ale nie stoimy na przegranej pozycji, to my jesteśmy górą na ulicach. Aby jednak to pragnienie zmiany doczekało dnia spełnienia, musimy stworzyć coś trwalszego, coś co będzie oparciem dla wściekłych i poszkodowanych. Nie zmarnujmy tego potencjału, a możemy doczekać nad Wisłą drugiej Hiszpanii.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …