O tym, dlaczego Irańczycy ponownie wybrali prezydenta-konserwatystę, o czym świadczy rekordowo niska frekwencja i jakie irańskie realia umykają uwadze zachodnich komentatorów, Portal Strajk rozmawia z Władimirem Mitewem, bułgarskim iranistą, redaktorem lewicowego portalu Barikada.

Zmierzch Republiki Islamskiej – taki tytuł nosił tekst Dextera Filkinsa, jednego z najbardziej znanych amerykańskich reporterów zajmujących się Bliskim Wschodem, z maja 2020 r. W czasie, gdy Iran zmaga się z sankcjami, wywołanym przez nie kryzysem gospodarczym i pandemią, w zachodnich mediach coraz głośniej spekulowano o tym, że irański system polityczny się wyczerpał. Niska frekwencja w niedawnych wyborach tylko podkręciła te głosy.

Tyle tylko, że rychły kres Republiki Islamskiej jest przepowiadany od samego momentu jej powstania. Tak samo, jak krach Unii Europejskiej. A jednak oba byty trwają.

To skąd ta niska, rekordowo niska frekwencja? Pierwsza, intuicyjna myśl kazałaby jednak przypuszczać, że społeczeństwo jest czymś (kimś?) bardzo rozczarowane.

Kilka dni temu we Francji miały miejsce wybory lokalne. Frekwencja była bardzo niska. Czy ktokolwiek twierdzi na tej podstawie, że francuskie społeczeństwo jest rozczarowane republikańską czy też świecką formą rządów?

Tak, frekwencja w irańskich wyborach była niska, ale i tak przekroczyła oczekiwania. Jeden z liderów reformatorów, osadzony w areszcie domowym Mir Hosejn Musawi wzywał swoich sympatyków, by nie szli głosować. Z kolei inny wpływowy reformator Mehdi Karubi zachęcał, by jednak iść. Ja zwróciłbym uwagę raczej na inny aspekt – z tych, którzy przyszli głosować, ok. 10 proc. oddało głos nieważny. Irański analityk Mehdi Motaharnia stwierdził, że społeczeństwo podzieliło się na tych, którzy widzą sens w chodzeniu do urn i wyrażaniu tam swojego zdania i tych, którzy niczego już nie oczekują. Co nie zmienia faktu, że Irańczycy, z którymi mam osobisty kontakt, są faktycznie rozczarowani tym, co dzieje się w kraju. Niektórzy wręcz szukają możliwości emigracji. W poprzednich wyborach pojawiali się inspirujący kandydaci i ludzie masowo na nich głosowali. Teraz tak nie było.

Ebrahim Raisi, zwierzchnik irańskiego wymiaru sprawiedliwości, wygrał zdecydowanie, miał ponad 60 proc. głosów. Nie był inspirującym kandydatem? Kandydat konserwatywnego skrzydła w irańskiej elicie władzy nie dał szans umiarkowanym, czy też reformatorom, którzy mieli swojego człowieka na fotelu prezydenckim przez ostatnie dwie kadencje.

Wskazałbym kilka czynników, które przesądziły o takim wyniku. Po pierwsze, w tych wyborach nie było prawdziwej rywalizacji. Urzędujący prezydent Hasan Rouhani nie mógł już startować, a wystawiony przez reformatorów technokrata Abdolnaser Hemmati uosabiał wszystkie winy obecnej administracji. To człowiek bez doświadczenia i wpływów, a więc bez personalnych atutów, za to z ogromnym bagażem: łatwo było go oskarżyć o to, że jako członek odchodzącej administracji jest współwinny pogorszenia sytuacji ekonomicznej kraju w warunkach obłożenia sankcjami.

Po drugie, i chyba to jest ważniejsze, gdy państwo irańskie znajduje się w sytuacji zagrożenia, zwykle dochodzi do homogenizacji elity politycznej. W wyborach parlamentarnych w 2020 r. zwyciężyli konserwatyści (po persku Osul-Garajan, czyli „trzymający się zasad”, można to też tłumaczyć jako „fundamentaliści”), reformiści w większości przepadli. A nie da się ukryć, że społeczeństwo, gdy nakładane lub utrzymywane w mocy są kolejne sankcje, czuje się zagrożone, zaatakowane.

Antyirańska polityka Trumpa sprawiła, że irańscy konserwatyści nabrali wiatru w żagle?

Oczywiście! Przypomnijmy sobie, jak Rouhani był atakowany zarówno przez opozycję wewnętrzną (konserwatystów) i z zewnątrz (przez Trumpa). Wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, że pierwszy gabinet Hasana Rouhaniego miał w składzie więcej ministrów z dyplomami amerykańskich uczelni niż ówczesny rząd Baracka Obamy! Nie mam wątpliwości, że rząd Rouhaniego miał najszczersze intencje w stosunkach z Zachodem. Chciał otwarcia i normalizacji stosunków. Wycofanie się z układu nuklearnego i ponowne nałożenie sankcji pokazały irańskiemu społeczeństwu, że Amerykanom nie warto wierzyć. A skoro nie Amerykanom, to także nie tym, którzy chcieli z nimi się układać.

To jednak nie wszystko. Nie wolno nie zauważać, jaki wpływ na wynik wyborów prezydenckich miały gospodarka i walka klasowa. Rouhani jest dziś uważany za neoliberała, człowieka, który staje po stronie klasy średniej i biznesu. Teraz, gdy znaczna część irańskiego społeczeństwa żyje w ubóstwie. Ebrahim Raisi, i zresztą nie tylko on, składał w kampanii obietnice zaspokojenia najbardziej elementarnych potrzeb tych ludzi. Znowu warto porównać w tym względzie Iran z europejskimi demokracjami – po rządach technokratów przychodzą tak zwani populiści (jak to się dziś modnie mówi), bo część społeczeństwa czuje się wykluczona. Na łamach Euronews czy France 24 ukazywały się wartościowe materiały na temat społecznych skutków załamania gospodarczego. Inflacja, bezrobocie, młode rodziny, które nie mogą kupić mieszkania/domu czy odpowiedzialnie zdecydować się na dziecko…

Czy nowy prezydent jest w ogóle w stanie to naprawić? Przecież praprzyczyną załamania irańskiej gospodarki są amerykańskie sankcje.

Dopiero się przekonamy, jakie rozwiązania zaproponuje i wdroży Raisi. Faktycznie, lwia część problemów gospodarczych Iranu związana jest z międzynarodowymi sankcjami. Iran jest jednym z zaledwie dwóch państw, które wpisano na czarną listę Financial Action Task Force – globalnej organizacji monitorującej pranie brudnych pieniędzy i sponsorowanie terroryzmu. Żeby poprawić stan swojej gospodarki, Iran musiałby najpierw wrócić do normalnych stosunków gospodarczych z innymi państwami, a to się nie stanie bez poprawy stosunków politycznych…

A w tym względzie doprawdy trudno oczekiwać przełomu, nawet jeśli Donald Trump nie jest już prezydentem USA. Czy jednak jest jakaś, choćby minimalna szansa?

Obecnie w Wiedniu trwają rozmowy między Iranem a grupą 5+1 w sprawie porozumienia nuklearnego. Ebrahim Raisi twierdzi, że będzie potrafił lepiej niż Rouhani zaimplementować jego postanowienia; ogólnie rzecz biorąc, jest on bez wątpienia zwolennikiem wznowienia układu. Problem polega tylko na tym, czy Amerykanie zgodzą się na irańskie warunki, czy też będą żądali zastosowania wyłącznie swoich. Tu interesy są rozbieżne i o porozumienie będzie bardzo trudno.

USA chcą rozszerzenia zakresu porozumienia, by Iran był jeszcze ściślej kontrolowany. Iran chce budować stosunki z zagranicznymi partnerami na zasadach wzajemności. Czego się zatem spodziewam? Że niektóre sankcje zostaną zdjęte, ale z pewnością nie wszystkie.

A polityka wewnętrzna? Co tutaj zmieni prezydent Raisi?

Jak już wspomniałem, wielu Irańczyków uważa odchodzącego Rouhaniego za najzwyczajniejszego neoliberała. Takiego, który troszczył się o biznes, a nie o masy niezamożnych, spauperyzowanych wyborców. Efekt był taki, że podczas debat przedwyborczych nie tyle spierano się o kierunek polityki ekonomicznej, ile prześcigano w obietnicach: kto w końcu da coś ludziom, i kto da więcej, jak powinny wyglądać państwowe programy wsparcia? Jestem pewien, że Raisi tego nie zostawi i faktycznie będzie czynił wysiłki, by dać najuboższym, tym, którzy najbardziej ucierpieli podczas kryzysu, wsparcie finansowe.

Równocześnie chciałbym się mylić, ale obawiam się, że nadchodzą gorsze czasy dla irańskich intelektualistów. Raisi jest konserwatystą w pełnym tego słowa rozumieniu.

I społeczeństwo irańskie, które wbrew stereotypom jest różnobarwne i rozdyskutowane, zgodzi się na to?

Każde społeczeństwo się zmienia. Technologia, struktura gospodarki, relacje międzynarodowe, zmiany w kulturze czy wreszcie zwykła zmiana międzypokoleniowa – to dzieje się wszędzie. W Iranie też. Zielony Ruch z 2009 r. pokazał, że wewnątrz tego społeczeństwa są alternatywne wizje przemian w kraju. Tyle tylko, że w Iranie kwestie przemian są nierozerwalnie związane ze sprawami bezpieczeństwa państwa. Każdy, kto chce zmian, budzi podejrzenie: czy nie jest inspirowany z zewnątrz? Czy na pewno leży mu na sercu dobro kraju? Ten czynnik uniemożliwia Republice Islamskiej ewolucyjne przemiany, które byłyby naturalne i oczekiwane przez społeczeństwo.

Iran to nie tylko Najwyższy Przywódca i służby bezpieczeństwa. Irańczycy chcą zmian na lepsze i potrafiliby je wprowadzić samodzielnie, ale nie pozwolą, by im je narzucano. A myślenie o republice islamskiej wyłącznie jako o państwie złym sprawia, że po drugiej stronie włącza się dokładnie takie samo myślenie.

Polecam powieść wybitnej XX-wiecznej irańskiej pisarski Simin Daneszwar, Sawuszun /dosł. Żałobnicy, brak tłumaczenia polskiego, w tłumaczeniu angielskim Persian Requiem – przyp. MKF/, której akcja rozgrywa się w południowym Iranie pod okupacją brytyjską w czasie II wojny światowej. Można w niej zobaczyć, jak postępowe warstwy irańskiego społeczeństwa podejmują współpracę i dialog z postępowymi przedstawicielami Zachodu , a warstwy „wsteczne”, konserwatywne…. znajdują sobie partnerów wśród „wsteczników” europejskich. Przesłanie autorki jest jasne: nie wolno nikogo skreślać. Dialog zawsze ma sens, ale należy do niego przystępować z pozytywnym nastawieniem, z chęcią, by osiągnąć postęp i wzajemną korzyść. W przeciwnym razie efektem będzie tylko cierpienie. Hasan Rouhani chciał rozmawiać z zachodem – trafił na ścianę w postaci Donalda Trumpa. Teraz widzimy tego rezultaty.

Rozmawiała Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…