Prezydent ocenił poczynania rządu na polu walki z pandemią. Wystawił czwórkę z plusem. Zdaniem głowy państwa nic złego ani szczególnie niepokojącego się w tym kraju nie dzieje. Tarcze antykryzysowe ratują firmy przed plajtą, państwo wspiera i pomaga. A ludzie? No ludzie są zniecierpliwieni i on się temu wcale nie dziwi, ale przepisy są przepisami i łamać ich nie należy. „Karanie ludzi, którzy są zrozpaczeni, jest okropną koniecznością” – powiada Andrzej Duda, apelując też do wszystkich rodaków o”wytrzymałość i rozsądek”.

Dziękuję prezydentowi za słowa wparcia. Wczytując się w wywiad, jakiego udzielił „Sieciom”, przez chwilę poczułem się lepiej. Bo głos prezydenta dobiegał do mnie z innej, jakby baśniowej rzeczywistości; ze świata, w którym nie ma ludzkiej krzywdy, a drobne niepowodzenia przyjmowane są z uśmiechem i pogodą ducha. Być może dlatego, że prezydenta coś długo z nami nie było. Po wyborach zaszył się na Helu, czy w Wiśle, czy gdzie tam jeszcze stoją pałacyki najwyższego urzędnika. To oczywiście wyższa potrzeba. Sukces też się musi w brzuszku i w główce ułożyć. Tak więc rozumiem, że prezydentowi Dudzie rzeczywistość mogła troszkę odjechać. Nie szkodzi, pomożemy wrócić.

Osiemnaście dni temu mój tata trafił do szpitala przy ul. Gruwaldzkiej w Poznaniu. Upadek, złamanie szyjki kości udowej. Tata cierpi na chorobę Parkinsona, jego stan zdrowia w ostatnich miesiącach dość szybko się pogarszał. Zadrżałem, kiedy usłyszałem, że czeka na zabieg wszczepienia endoprotezy, w końcu mamy epidemię, przepełnione szpitale, lekarze przerzucani na front walki z covidem. I te wszystkie historie: pacjent zmarł, bo nie było personelu, pacjent czekał pięć godzin z krwawiącą raną, brak miejsc na OIOMie przyczyną śmierci pacjenta. Dreszcze, przed oczami najczarniejsze scenariusze. Uspokoił mnie lekarz dyżurny. „Pana ojciec jest pod dobrą opieką”.

Siedem dni później tata zniknął. 'Został wypisany do domu” – poinformował lekarz, wprawiając mnie w osłupienie. Wyobraziłem sobie ojca wystawionego na mróz ze złamaną nogą. „Nie było takiego pacjenta u nas” – oświadczyła z kolei pielęgniarka. „Może przenieśli go na Szwajcarską”.

Na Szwajcarskiej jest szpital kowidowy. Pytam lekarza, czy ojciec miał pozytywny wynik. Nie wie. Dzwonię na Szwajcarską, lekarz dyżurny na ortopedii nie słyszał o takim pacjencie. Proszę go, aby sprawdził. „Panie, nie będę się zajmował pana problemami” – ucina po chamsku rozmowę.

Kolejna doba była koszmarem. Nieprzespana noc, dziesiątki telefonów, uspokajanie innych członków rodziny, potworny stres. Po 48 godzinach z hakiem udało się ustalić, że tata jest na chirurgii urazowej na Szwajcarskiej, zarażony covidem, wtedy jeszcze bez objawów.

Od jedenastu dni nie mam z nim żadnego kontaktu. Jedynym źródłem są lekarze dyżurni, pielęgniarki nie mogą udzielać żadnych informacji poza tym, czy pacjent żyje. Jeden lekarz ma pod sobą dwa oddziały. Ponad stu pacjentów. Tydzień temu tata przeszedł operację. Kilka dni po zabiegu otrzymałem informację, że jego stan się pogorszył. Gorączka, obniżona saturacja, problemy z oddychaniem. Nikt mi nie jest w stanie powiedzieć dlaczego pacjent zarażony covidem, z chorobą Parkinsona, został skierowany na zabieg? Po głowie krążą mi różne myśli: czy to efekt bałaganu? A może miękka eutanazja? Dodzwonienie się do dyżurki lekarskiej graniczy z cudem.

Strach, dezorientacja, przygniatające poczucie bezradności. Myśl, że gdzieś tam na oddziale wyglądającym jak wnętrze statku kosmicznego leży mój tata. Zupełnie sam, odcięty od świata, pozbawiony wsparcia. Łzy się cisną do oczu. Są to też łzy wściekłości. Na ogrom zaniedbania i wszechobecny chaos. W głowie krążą pytania: jakim cudem zaraził się w szpitalu? Od kogo?

Czy bliscy pacjentów naprawdę muszą to wszystko przeżywać? Czy stworzenie internetowego punktu informacji dla rodzin, zasilanego na bieżąco danymi obrazującymi stan zdrowia pacjenta, to przedsięwzięcie przerastające państwo polskie w roku 2021? Albo chociaż zatrudnienie osoby, która gromadzi karty pacjentów i odbiera telefony? Dlaczego brakuje lekarzy i pielęgniarek? Czym się zajmował rząd? Walką z LGBT?  Co stało na przeszkodzie temu, żeby naprawiać służbę zdrowia, o co jej pracownicy domagali się od lat? Brak pieniędzy? Ludzi? Konceptu?

A może po prostu woli?

Tak właśnie, panie prezydencie, wygląda rzeczywistość w tym kraju. Pan mówi: czwórka z plusem. Ja panu mówię: wypierdalać.

patronite
Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…