Sytuacja wokół tzw. kryzysu parlamentarnego zaczyna coraz bardziej przypominać słaby kabaret. Joanna Mucha śpiewająca na Facebooku piosenki o puczu (jeśli ktoś nie widział – niech nie ogląda, dobrze radzę), nowa gwiazda Platformy w postaci posła Szczerby, który być może nie zasłużył na to, żeby wykluczać go z obrad, ale z pewnością zrozumiały jest fakt, że to właśnie on tak zirytował marszałka Kuchcińskiego – trudno sobie wyobrazić bardziej egzaltowaną i irytującą postać, pasztety, kolędy i niepokorne selfiki z jednej strony. Z drugiej twarde „nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi” ze strony PiS – kolejne orędzia do narodu, festiwal biało-czerwonych flag, paskudna propaganda i wystarczająco duża większość parlamentarna, żeby ignorować wszystko, co robi opozycja.
Odrzucono już najrozsądniejszą propozycję, którą wysunął Kosiniak-Kamysz, czyli rozmowę wszystkich ugrupowań parlamentarnych i reasumpcję głosowania z 18 grudnia – które to głosowanie zresztą powoli znika nam z radaru pod wpływem całej tej groteskowej hucpy. Wymawianie się przez PiS brakiem regulaminowych zapisów, które by na to pozwalały, jest absurdalne – regulamin można i w tej sytuacji należy zmienić; nikt nie ma wątpliwości, że budżet zostanie przyjęty. Jest to formalność, ale formalność istotna, bo nie chcemy żyć w kraju, w którym jakaś znacząca część społeczeństwa ma wątpliwości co do legalności budżetu. Za dużo rzeczy od niego zależy.
Równie absurdalny jak te tłumaczenia jest pomysł Ryszarda Petru, czyli wniosek o skrócenie kadencji Sejmu i rozpisanie nowych wyborów. Nie ma on rzecz jasna szans na powodzenie, gdyby jednak nawet miał – nie ma też najmniejszego politycznego sensu. Gdyby dzisiaj odbyły się kolejne wybory, wygrałby je ponownie PiS, uzyskując tym samym potężny mandat demokratyczny do kontynuowania polityki rozmontowywania kolejnych instytucji państwa. Jedyne, co moglibyśmy zyskać jako społeczeństwo, to brak Roberta Winnickiego w Sejmie. Skrócenie kadencji byłoby nie w smak Schetynie – Platforma dużo straciła od ostatnich wyborów, wiele natomiast zyskałaby sama .Nowoczesna – raz, że prawdopodobnie udałoby jej się zdobyć więcej miejsc w parlamencie, dwa – zyskałaby nową subwencję. Pamiętajmy bowiem, że w związku z nieistotnym w gruncie rzeczy, formalnym błędem, partia straciła ponad 13 mln zł, które miała otrzymać w przeciągu najbliższych trzech lat. A działalność takiego ugrupowania jak .Nowoczesna kosztuje. Pamiętajmy, że żeby dostać jedynkę na liście, trzeba było zapłacić 40 tys. zł, pamiętajmy o kredytach (chyba tym razem nie we frankach), które partia brała, żeby sfinansować kampanię. W świecie wielkiego biznesu zobowiązania trzeba spłacać, bo inaczej wielki biznes się obraża, a panowie w drogich garniturach i panie w drogich garsonkach nie przywykli do pracy społecznej.
Wszystko to są oczywiście mrzonki. Prawo i Sprawiedliwość ma w Sejmie większość i śmieje się opozycji (i społeczeństwu, które w większości niepokoi się o stan polskiej demokracji) w twarz i pozwala sobie na coraz więcej, bada, jak daleko może się posunąć. Jak na razie jedyną siłą, która potrafiła powiedzieć rządowi „nie” były tysiące ubranych na czarno kobiet, masowa społeczna mobilizacja i gniew, które w tej chwili raczej cichną niż rosną na sile. A bez nich PiS się nie zatrzyma, a na pewno nie zatrzymają go Petru ze Schetyną.
AI – lęk czy nadzieja?
W jednym z programów „Rozmowy Strajku” na kanale strajk.eu na YouTube, w minionym tygodniu…